- Jaką pogodę? - Zapytałam. Przecież ani śnieg ani deszcz nie pada, mróz też nie jest nam groźny.
Nie przekonałam go i powiedziałam, że jadę sama. Ten pomysł mężowi też się nie spodobał i w ostatniej chwili przygotował prowiant, zaparzył kawę w termosie i odparł, że jednak będzie mi towarzyszył. Usiadłam za kierownicą, On z nosem spuszczonym na kwintę obok.
Do Michałowa a następnie do Juszkowego Grodu dojechaliśmy w całkiem dobrych nastrojach. W Juszkowym Grodzie zatrzymaliśmy się na dominującym w terenie wzniesieniu z cerkwią, wzorowaną na drewnianej architekturze rosyjskiej - do dekoracji tego typu świątyń wykorzystywano urozmaicony układ szalunku oraz dużą ilość detalu architektonicznego. Świątynię tę, wzniesioną w 1912 roku, trzy lata po erygowaniu parafii w Juszkowym Grodzie, wydzielonej z parafii świętego Aleksandra Newskiego w Jałówce, charakteryzuje rozczłonkowana, malownicza bryła.
Cerkiew była otwarta, a zatem weszliśmy do środka. Batiuszka, który wykonywał jakieś prace porządkowe po niedzielnym nabożeństwie, zapytał skąd jesteśmy i pozwolił robić zdjęcia.
Atmosfera poczęła się zagęszczać, kiedy jechaliśmy do Jałówki. Ryszard zarzucał mi zbyt szybką jazdę po dziurach i mimo iż wszystkie dziury były załatane to gęsto upstrzona ciemnym smołowaniem nawierzchnia mogła sprawiać wrażenie kiepskiej nierównej drogi. Miałam pretensje do męża, że nie wziął okularów, w których widzi wyraźniej. Słowo do słowa i zaczęła się ostra wymiana zdań.
Do Jałówki dojechaliśmy naburmuszeni - ja jednak cieszyłam się, że wreszcie mogę sfotografować najsłynniejsze podlaskie ruiny, Ryszard natomiast, wydawał się być niezainteresowany obiektem, chociaż chodził za mną i gadał coś pod nosem.
Spenetrowaliśmy też teren świątynny i zajrzeliśmy do jakichś piwnic.
O tym, jak i innych sakralnych zabytkach Jałówki rozpisywać się nie będę, ze względu na burzliwe i zawiłe losy tej przygranicznej miejscowości. Ograniczę się tylko do niezbędnych informacji, a zainteresowanych dokładniejszą historią odsyłam do wielu publikacji, zdjęć i filmów dostępnych w sieci.
Najsłynniejsze ruiny Podlasia to oczywiście pozostałości po kościele katolickim pod wezwaniem świętego Antoniego. Świątynia, z początków dwudziestego wieku, w stylu neogotyckim, została zburzona przez Niemców.
- A jak to się stało? - Otóż okupanci niemieccy mieli zainstalowaną tam radiostację i aby nie wpadła ona w ręce Rosjan, w 1944 roku podminowali wieżę kościoła i wysadzili w powietrze. Wieża na wysokości stropu runęła wzdłuż budowli uszkadzając więźbę dachową, sklepienie i jeden filar. W trudnych czasach powojennych miejscowi parafianie nie mieli możliwości nie tylko odbudowania kościoła, ale nawet zabezpieczenia go.
Przed ruinami świątynnymi stoi kapliczka z kamienną tablicą następującej treści: KAPLICA ŚW. ANTONIEGO zbudowana z woli ŚP. KS. JÓZEFA KARTONOWICZA ufundował JÓZEF PIOTROWSKI wybudował KS. RYSZARD PUCIŁOWSKI JAŁÓWKA 13 CZERWCA 2000.
Każdego roku, w dzień świętego Antoniego, odprawiana jest tam msza święta odpustowa.
Zabytek zachwyca swoją nieprawdopodobną lokalizacją, bowiem niewiele świadczy już o tym, że w czasach króla Zygmunta Augusta, Jałówka otrzymała lokację miejską, a królowa Bona ufundowała dla rozwijającego się miasta kościół pod wezwaniem Nawiedzenia Matki Bożej. W rozwijającym się mieście obok kościoła katolickiego powstała także cerkiew prawosławna.
W 1747 roku Kazimierz Sapieha, po zrujnowaniu pierwszego kościoła, ufundował świątynię katolicką pod wezwaniem świętego Michała Archanioła, którą zbudowano na placu, gdzie obecnie znajduje się plebania.
W 1859 rozpoczęto budowę obecnego murowanego kościoła pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Miał on zastąpić starą, drewnianą świątynię datowaną na czasy królowej Bony. Jednak za sprzyjanie powstańcom styczniowym i po klęsce powstania odebrano Jałówce prawa miejskie, zburzono drewniany kościółek a rozpoczętą budowę nowego kościoła przebudowano na cerkiew prawosławną. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, świątynię zwrócono katolikom i konsekrowano ją w czerwcu 1922 roku pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego i świętego Michała Archanioła.
Po kolejnych pożarach i przebudowach ostatecznie została zniszczona przez działania wojenne pod koniec drugiej wojny światowej cerkiew prawosławna. Obecna cerkiew wybudowana została w latach 1959-1965 z inicjatywy ówczesnego proboszcza Konstantyna Doroszkiewicza. Projektował ją profesor architektury z Poznania Aleksander Grygorowicz, ten sam, który zaprojektował Sobór Świętej Trójcy w Hajnówce (patrz tutaj). Jest to przykład współczesnej architektury sakralnej czerpiącej wzory ze sztuki dawnej, w tym przypadku Bizancjum. Nowa cerkiew pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego jest budowlą centralną zwieńczoną kopułą, wspartą na czterech profilowanych filarach, lekko zbliżonych ku środkowi. Zmniejsza to promień oświetlającego wnętrze pod-kopułowego bębna (tamburu), a zatem i samej kopuły, co wysmukla budowlę.
Pod koniec ubiegłego stulecia profesor Aleksander Grygorowicz doprojektował nową dzwonnicę - częściowo stoi ona na otaczającym działkę cerkiewną murze. Wewnątrz budowli, zwieńczonej trzema cebulastymi kopułami, mieści się kaplica prawosławna pod wezwaniem Świętych Równych Apostołom Konstantyna i Heleny.
Równie burzliwą historią może poszczycić się Zalew Siemianówka zwany także Jeziorem Siemianowskim...
Było dość mroźnie i Ryszard nie wykazywał chęci dalszego podróżowania (chociaż mrozu się nie boi). Zagrałam więc na jego emocjach przypominając o moich urodzinach a co za tym idzie radosnym świętowaniu wigilii jubileuszu. Drobny szantażyk jednak na krótko oczyścił atmosferę, bo objeżdżając jezioro od strony zachodniej znowu jechaliśmy kiepską drogą i znowu rozpoczęły się uwagi na temat mojej jazdy, mojego zmęczenia… bo niby ja po terapiach onkologicznych szybko się męczę, źle wyglądam, jestem blada, mniej uważna, i … fkurwiona. I kto nie byłby fkurwiony i zmęczony takim gadaniem z troski o zdrowie…
Do punktu 12 na Szlaku Wodnym Doliny Górnej Narwi w Siemianówce dotarliśmy około trzynastej. Samochód zaparkowałam w pobliżu wieży widokowej obok jednej z wiat. Wyjęłam prowiant, zjadłam kanapkę i wypiłam kubek kawy. Ryszard zaś stwierdził, że podróż bardzo mnie wyczerpała i w związku z tym jego kanapką posilić mam się ja. Odparłam, że tego posiłku od ust odebrać mu nie mogę i zaproponowałam spacer, ale On znowu się zbiesił i podczas gdy ja podziwiałam wodny zimowy krajobraz, częściowo skute lodem jezioro, On siedział w samochodzie. A powietrze rzeczywiście było mroźne i rześkie, na dodatek mocno wiało. Wróciłam niespiesznie i wspięłam się jeszcze na wieżę widokową.
Ryszard ani drgnął, kiedy wsiadałam za kierownicę. Ruszyliśmy w drogę powrotną. W pewnym momencie miałam dosyć wszelkich uwag i oddałam kierownicę mężowi, który stwierdził, że on to na pewno tak kiepską drogą nie pojedzie…, no i pojechał drogą wojewódzką, CHA, CHA, CHA… będącą w przebudowie!
Takiej jazdy to ja dawno nie miałam, co kilkaset metrów światła, długie jednopasmowe przejazdy tak wąskie, że samochód momentami ledwo się mieścił w szerokości, na dodatek strome i naprawdę niebezpieczne.
Teraz Ryszard sam na siebie był tak fkurwiony, że nie śmiałam się odezwać ani słowem, ale pod nosem brał mnie taki chichot, że ledwo się powstrzymywałam, żeby nie ryknąć śmiechem…
Juszkowy Gród, Jałówka, Siemianówka, 3 marca 2019 roku.
Z przyjemniscia obejrzalam Twoja relacje, bo Juszkowy Grod i Jalowke zwiedzalismy w 2016 roku, wiec sobie to wszytko odtworzylam. Mialas szczescie, ze cerkiew w Juszkowym Grodzie byla otwarta i moglas do niej zagladnac...my zastalismy ja zakmknieta. Ruiny kosciola w Jalowce sa imponujace.
OdpowiedzUsuńNad Siemianowke nie zajrzelismy, a widze, ze pieknie tam jest. Musi byc tam wiele ptactwa wodnego w bardziej sprzyjajacych wiosenno-letnich okresach.
W tych okolicach bylismy pod koniec wrzesna 2016 roku..pojechalismy do Juszkowego Grodu, Jalowki, a potem straszliwa droga przez Mostawiany, Swisloczany, Gobiaty, Bobrowniki...tam dopiero byla trzesionka! ale te tereny sa tak piekne, ze warto bylo tamtedy jechac, nawet łoś nam sie pokazal po drodze. Dojechalismy do Kruszynian a potem do Twego grodu, Suorasla...
Mezczyzni tak maja, ze nie zawsze wloczegostwo im po drodze.
Ale ja widze, ze Ryszard dzielnie Ci towarzyszy, moj mąż zawsze ma jakies obiekcje wiec znalazlam sobie inne rozwiazania na podroze, nie znosze humorkow, narzekan, marudzenia. Ja jestem entuzjstka, lubie towarzystwo takich samych pasjonatow poznawania.
Sciskam Cie serdecznie!
W Mostowlanach moi kuzyni mają dom wakacyjny z dużym ogrodem przechodzącym w łąkę nad rzekę Świsłocz, rzec można taki prywatny dostęp do granicy polsko-białoruskiej, ze słupkami granicznymi. Urokliwe miejsce. Kiedyś robiłam tam zdjęcia...
UsuńA drogi, którą jechał Ryszard, nikt z miejscowych nie wybiera, wszyscy zalecają inne trasy. Wiem, że w tym roku wciąż była w przebudowie, bo jadąc do Hajnówki Przyjaciółka przestrzegała przed drogą wojewódzką.
A jak znowu wybierzesz się w moje strony, koniecznie daj znać...
Buziaki :)
A moze ja sfotografowalam dom Twoich kuzynow...sprawdz na linku
Usuńhttps://i-tu-i-tam.blogspot.com/2016/11/podlasie-po-raz-trzecipodlaquia-por.html
Pamiętam tego posta. Chałupa z numerem 19 to ten dom. Z podwórka schodzi się na łąki aż do rzeki Świsłoczy. Piękne miejsce. Dawno tam nie byłam.
UsuńUściski :)
Fajny wpis, się uśmiałam! Biedny Rysio!!!
OdpowiedzUsuńTak to już mamy, my podróżniczki! Nasi mężowie niekoniecznie podzielają nasze zainteresowania. Znam to, też tak czasem miewam ze swoim mężem. Ale umówiliśmy się, że ja z nim na wystawę króliczków, on ze mną na moje wyjazdy. A jeśli pojawi się mina, to udaję, że nie widzę. A miejsca zwiedziłaś bardzo interesujące i położeniem, i historią.
Ja jestem z Tobą w każdej podróży, duchem oczywiście:) Pozdrawiam:)))
Wiesz Uleńko, "nasze chłopy" kochają domowe pielesze, ale jak już dadzą się namówić na jakąś podróż to dzielnie nam towarzyszą. Mój też wolałby chyba hodować króliczki, niż włóczyć się po świecie. Często wspomina zwierzątka Twojego męża.
UsuńBuziaki dla Was obojga :)
Rysio też ma swoje wspaniałe bzyczące zwierzątka! Ale gdyby chciał więcej króliczków, to już masz fajny powód do odwiedzin moich stron.
UsuńA jeśli chodzi o podróże, to myślę, że oni lubią podróżować, a te fochy to trochę dla zasady. Widzę to po Zbyszku, bo potem jest bardzo zadowolony z tego, co zobaczył. Pa, pa:)))
Pszczoły to istoty święte dla niego...
UsuńMój, tak jak i Twój, też jest kontent kiedy zawiodę go gdzieś w urokliwe miejsce... potem czeka na blogowy wpis...
Pozdrawiam serdecznie Ciebie Urszulo i Twojego dzielnego Zbyszka także. Kto wie może jakoś się zgadamy na kolejne lato.
Buziaki :)
Bardzo chcieliśmy dostać się do tej Jałówki podczas naszego pobytu na Podlasiu, bo wiedziałem, że są tam ciekawe ruiny kościoła. Wpisałem nazwę do nawigacji i jedziemy. Najpierw asfaltem, potem leśnymi drogami. W końcu jesteśmy na miejscu, tylko nie ma tych ruin. Pytam jakiegoś miejscowego rolnika, gdzie te ruiny , a on oczy robi wielkie i mówi, że tutaj ich nie ma. Dopiero później okazało się , że trafiłem do Jałówki koło Supraśla, a nie tej przy granicy. Później już mieliśmy inne plany, wiec ruin nie widziałem. A szkoda, bo faktycznie są bardzo interesujące i malownicze. Tak czasem bywa, gdy stosunkowo blisko siebie są dwie miejscowości o tej samej nazwie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Chyba nie Ciebie jednego zwiodła nawigacja. Zastanawiam się tylko, do której Jałówki trafiliście. Z Twojego opisu wynika, że do niewielkiej wsi, jakieś 3 kilometry od Supraśla, gdzie tylko i wyłącznie dotrzeć można własnym pojazdem lub pieszo. Jest też w pobliżu, w gminie Sokółka, kolejna Jałówka, ale tam dojazd jest dobry - byłam niedawno. Nieco dalej znajduje się Jałówka Druga.
UsuńTa właściwa, z ruinami, leży w gminie Michałowo.
Pozdrawiam serdecznie :)