poniedziałek, 7 grudnia 2020

Morąg - nadspodziewanie bogata historia miasta i jego legendy oraz opowieść o czternastoletniej czarownicy Barbarze Schwann


    We wrześniu wykupiliśmy tygodniowe wczasy w Łebie, nadmorskim kurorcie odległym od Supraśla o około pięćset pięćdziesiąt kilometrów. Niby nie tak daleko, ale… Jeszcze parę lat temu odległości znacznie większe pokonywaliśmy bez trudu, z jednym krótkim przystankiem mniej więcej w połowie drogi. Teraz w ciągu jednego dnia pokonujemy odcinki około trzystu kilometrów. Taka logika podróżowania ma swoje plusy i minusy. Plusy, bo zwiedzamy więcej, minusy, bo zazwyczaj nocujemy w hotelach, co podraża koszty wyjazdu.
    Tym razem jadąc do Łeby nocleg zarezerwowałam w przyjemnym dwugwiazdkowym hotelu w Morągu, miejscowości znanej mi tylko z nazwy, leżącej w granicach krainy historycznej określanej jako Prusy Górne, zamieszkiwanej przez pruskie plemiona Pogezanów i Pomezanów, w trzynastym wieku
zajętej przez Zakon krzyżacki.
    W hotelu zameldowaliśmy się przed piętnastą, co latem dawało nam jeszcze sporo czasu na zwiedzanie. Miła pani w recepcji wręczyła nam klucz do pokoju z widokiem na Trzęsawisko / Rozlewisko Morąskie (dawne Jezioro Morąskie
osuszone w 1867 roku), wokół którego wiedzie ścieżka edukacyjna z licznymi gatunkami roślin wodno-błotnych. Na bagnach rozlewiska gniazduje ponad sto pięćdziesiąt gatunków ptaków. Obserwację przyrody umożliwiają dwie ambony.




   
Z okna hotelowego, po prawej stronie rozlewiska, rozciąga się widok na najstarszą część Morąga, z dominującymi w obrazie wieżami: kościoła, ciśnień i ratusza. 






     I to właśnie od ratusza ze średniowiecznym rodowodem rozpoczęliśmy poznawanie historii miasta. Morąski ratusz przypominał mi ratusz w Ornecie, odległej od Morąga o około trzydzieści kilometrów
(patrz tutaj).  
    Opis samej budowli pominę, bo widać ją dokładnie na zdjęciach, chociaż muszę przyznać, że trudno je było zrobić ze względu na krążące po parkingu samochody. Nie podobało mi się to, że na rynku, w tak bliskiej odległości od zabytku władze miasta urządziły parking. 





   
Z ciekawostek przytoczę dwie.
    Pierwsza to dwie armaty, odlane w Liège,
z czasów wojny prusko-francuskiej z lat 1870, 1871, stojące tam od 1914 roku.





 
     Druga to pomnik Jana Pawła II, Wielkiego Polaka, od którego plac wziął nazwę. Wcześniej, w miejscu tym, stał pomnik twórcy zjednoczonych Niemiec cesarza Wilhelma I (1797-1888) - najokazalszy, jaki kiedykolwiek postawiono w Morągu - odsłonięty w 1902 roku. Na trzech bokach postumentu znajdowały się medaliony z podpisanymi wizerunkami: Ottona von Bismarcka (kanclerza Rzeszy Niemieckiej), Albrechta von Roona (feldmarszałka i premiera Prus), Helmuta Moltkego (feldmarszałka).
    Po II wojnie światowej monument zachował się tylko w formie szczątkowej. Sam postument na przełomie 1963 i 1964 przewieziono w pobliże pałacu Dohnów, gdzie przetrwała tylko podstawa spod rzeźby. Od końca lat osiemdziesiątych stanowi ona podstawę pod znajdujący się w pobliżu muzeum zegar słoneczny, pochodzący ze Sztynortu
(patrz tutaj i tutaj)


   
Na temat losów figury Wilhelma I zachowały się wątpliwe relacje. Według jednej z nich pomnik został ukryty w piwnicach ratusza, jednak w czasie remontu zabytku został sprzedany na złom. Według drugiej, jeszcze w 1946 roku rzeźba nosząca ślady kul leżała przy ulicy Pomorskiej.
    Plac Jana Pawła II okalają domy i kamieniczki z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku




   
Miejski Szlak Turystyczny jest dobrze oznaczony. Na tablicach ustawionych przy obiektach zabytkowych umieszczono najważniejsze o nich informacje w języku polskim i niemieckim..

   
Kolejnym na szlaku, okazał się Pałac Dohnów, z przebogatą historią, którą przytoczę w ogromnym skrócie, tylko po to żeby zachęcić każdego do zatrzymania się w tym miejscu. Od 1986 roku Pałac Dohnów jest siedzibą Muzeum imienia Johanna Gottfrieda Herdera (1744-1803). Nazwisko tego weimarskiego klasyka pojawi się jeszcze kilkukrotnie.


   
Trafiliśmy tam na kilkanaście minut przed zamknięciem obiektu. Przemiłe panie z obsługi poinformowały nas, że w tak krótkim czasie nie zdołamy zobaczyć wszystkich wnętrz i zgromadzonych w nich eksponatów. Zaciekawieni historią pałacu i rodu Dohnów postanowiliśmy zwiedzić muzeum następnego dnia. No i na postanowieniu się skończyło, bowiem muzeum w sezonie letnim czynne jest od godziny dziesiątej, a my ranne ptaszki już kilkanaście minut po dziewiątej rozpoczynaliśmy obchód twierdzy w Malborku. 

   
Na starannie utrzymanym dziedzińcu uwagę przyciągały kwiaty szałwii czerwonej posadzone przed pałacem wprost do gruntu i w drewnianej donicy. Wcześniej, albo nie zwracałam uwagi, albo po prostu nie widziałam tak wysokiej krzaczastej odmiany. Zasięgnęłam więc języka i dowiedziałam się czegoś więcej na temat jej uprawy, a nawet od przemiłej pani dostałam naprędce zerwane kwiaty z zawiązanymi nasionami. Zajrzałam do Internetu i poczytałam sobie o szałwii błyszczącej, która pochodzi z Brazylii, gdzie jest byliną lub półkrzewem osiągającym wysokość od 50 do 150 centymetrów, w naszych warunkach osiąga wysokość do 60 centymetrów. Ta w Morągu była na pewno wyższa i zdecydowanie wyższa o tej, którą każdego roku na przydomowym klombie sadziła moja Mama.



   
Pałac został wybudowany w latach 1562-1595 na potrzeby rodziny Dohnów, która od lat dwudziestych szesnastego stulecia zajmowała położony obok zamek krzyżacki. Po przeniesieniu się rodziny do nowego budynku, w odróżnieniu od zamku krzyżackiego, zyskał on miano Zameczku Dohnów. W latach następnych kontynuowano rozbudowę siedziby jednego z najważniejszych arystokratycznych rodów niemieckich w Prusach. Ze względu na wojny szwedzkie zyskiwała ona obronny charakter.
    W 1697 roku, w czasie wielkiego pożaru miasta zameczek spłonął. Odbudowę i jego rozbudowę podjęto w latach 1717-1719. Budowla zatraciła wówczas swój warowny charakter, a zyskała barokowy. Dziedziniec przed pałacem zamknięto niewysokim murkiem, później dobudowano dwie kordegardy. Jeszcze do lat dwudziestych dwudziestego wieku zameczek pełnił funkcję siedziby rodowej Dohnów. Spalony przez żołnierzy Armii Czerwonej został odbudowany.
    Zachowały się
fragmenty murów i baszt miejskich z czternastego wieku.
    Pałac Dohnów otacza niewielki park. 




















   
Kiedy rodzina Dohnów przeniosła się do nowej siedziby, stary, gotycki zamek krzyżacki, którego budowę rozpoczęto w 1280 roku, zaczął stopniowo popadać w ruinę i w 1815 został częściowo rozebrany.

   
Dzisiaj to, co z zamku zostało, czyli zamieszkałe renesansowe skrzydło budowli, fragment czternastowiecznej gotyckiej bramy, przejazd bramny z szesnastego stulecia oraz mury przyziemia i teren wokół, należy do prywatnego właściciela, który udostępnia każdemu zwiedzanie wnętrza i to nie byle jakiego bo kryjącego między innymi szesnastowieczne polichromie na stropach i wiele tajemnic związanych z mieszkańcami zamku i funkcją, jaką pełnił na przestrzeni wieków. Był kalwińską świątynią, sądem, więzieniem, archiwum a nawet kinem. Rozegrało się tu wiele tragedii, świadczą o tym chociażby ślady przykuwania więźniów do ścian na strychu. Tortury i śmierć w męczarniach to powody, dla których w zamku straszy i pewnie nie jeden miał do czynienia z duchami.

   
Niektórzy widują tu ducha czternastoletniej czarownicy Barbary Schwann, jak podają lokalne źródła historyczne, skazanej za dzieciobójstwo na okrutną śmierć. Przypuszcza się, że dziewczyna padła ofiarą gwałtu. Kiedy nie chciała ujawnić prawdy i wyznać, kto jest ojcem dziecka, oskarżono ją o czary i kontakty z diabłem, za co poddana została próbie wody (jeden ze środków dowodowych stosowany w średniowieczu w ramach Sądów Bożych, służący do ustalania winy lub niewinności oskarżonego) i innym wielogodzinnym torturom, takim jak łamanie kołem.
    22 lipca 1749 odbyła się publiczna egzekucja umęczonej torturami Barbary poprzez ścięcie toporem. Ku przestrodze innych kobiet jej oddzieloną od reszty ciała głowę wbito na pikę i umieszczono na murach miejskich, twarzą do miasta. I tutaj wrócę do patrona muzeum Johanna Gottfrieda Herdera (1744-1803), który miał wówczas pięć lat i jak wynika z przekazów historycznych był świadkiem śmierci Barbary Schwann.
    Legenda głosi, że w zamku mieszka jej duch, który po zamkowych pokojach przechadza się w szkarłatnej sukni. Aktywność ducha wzmaga się około 22 lipca - rocznica śmierci Barbary Schwann.  
    Mówi się, że nie jest to jedyny duch przebywający w tym zamku. Organizowana tu noc z duchami odbywa się późnym wieczorem w piątki, rozpoczynając audycją radiową na temat duchów. Zawiera ona ciekawe historie ludzi, którzy przebywali na terenie zamku i doświadczyli na sobie oddziaływań, których w żaden sposób nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Poniżej film Duchy na morąskim zamku i jego wnętrza.

 
   
Zamek został usytuowany na szerokim, płaskim półwyspie nad jeziorem Morąg (osuszonym w dziewiętnastym wieku), na szlaku komunikacyjno-handlowym z Elbląga do Olsztyna i Ostródy. Od południa i zachodu oblewały go wody jeziora, a od wschodu i północy przekopano fosę. Było to założenie dwuczłonowe, składające się z zamku głównego i przedzamcza. W przyziemiu i piwnicach funkcjonowała kuchnia, piekarnia, spiżarnia, pomieszczenia gospodarcze, browar, a także zbrojownia i prochownia. Poddasze pełniło funkcje magazynowo obronne. Na przedzamczu funkcjonował folwark i mała przystań rybacka.
    Poszliśmy tam ulicą Zamkową.

















   
Nic nie wskazywało na to, że patrzę na zamek krzyżacki, stojąc na tyłach kościoła świętych Apostołów Piotra i Pawła, należącym do parafii świętego Józefa w Morągu. Na wszelki wypadek zrobiłam zdjęcie, tej arcyciekawej ruinie, która okazała się być zabytkiem i to nie byle jakim, bo z początków czternastego wieku.
 
   
  
Ale zanim o tym się dowiedzieliśmy obfotografowaliśmy świątynię z zewnątrz, również z tego samego okresu. Ciekawostką jest, że kościół ocalał jako jedyna budowla z pożaru miasta w 1414 roku. Również w 1697 roku pożar miasta nie dotknął świątyni.

    W styczniu 1807 roku francuscy żołnierze wykorzystywali kościół na magazyn solny i wojskowy lazaret.
    W kościele zachowały się liczne elementy zabytkowego wyposażenia, przez okratowane zamknięcie udało nam się sfotografować prospekt organowy z 1705 roku, wykonany przez organmistrza z Morąga, Mateusza Obucha.






   
W 1854 na terenie ogrodu plebani (w obrębie dawnego cmentarza przykościelnego), przed domem rodzinnym Herdera w Morągu, współcześnie przy ulicy noszącej jego imię
odsłonięto pomnik Johanna Gottfrieda Herdera. Na temat tego czołowego myśliciela, filozofa niemieckiego Oświecenia i prekursora Romantyzmu, który w rodzinnym Morągu spędził osiemnaście lat rozpisywać się nie będę, ze względu na wiele dostępnych publikacji.





   
Przy kieliszku wytrawnego Bordeaux, z okna hotelowego, obserwowaliśmy zachód słońca nad rozlewiskiem. 





    Morąg, 12 września 2020 roku

 

7 komentarzy:

  1. Mnóstwo ciekawej historii w tym niewielkim miasteczku. Zadbane i piękne obiekty oraz położenie pokazują jego duży urok. Fajnie, że je odwiedziliście. No i były piękne armaty (coś dla chłopców!) i cudne szałwie (coś dla dziewczyn!).
    Przyjemny ten spacer z Wami! Pozdrowionka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie spodziewaliśmy, że Morąg ma tak bogatą historię. Poczytałam sobie o nim w wielu źródłach i jak zwykle doszłam do wniosku, że nie wszystko co godne uwagi i czasu widziałam.
      Podoba mi się takie podróżowanie z przystankami w ciekawych miejscach. Nawet "krótka przygoda" inspiruje do dalszych poszukiwań. To najlepsza forma nauki i przyswajania świata.
      Ściskam ciepło przedświąteczne :)

      Usuń
    2. Ula, mogę się z Tobą podzielić nasionami szałwi. Pani mówiła, że trzeba je pod koniec lutego wysiać do pojemników w domu, a na wiosnę wysadzić do ogrodu.

      Usuń
    3. Będzie okazja do spotkania!!!

      Usuń
  2. Urocze miasteczko z ciekawą historią i bardzo zadbane. Trochę faktycznie podobne o Ornety. Natomiast nazwanie 14-letniego, zgwałconego dziecka czarownicą w dzisiejszym świece szokuje ale nie w średniowieczu. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpiękniejsza jest oczywiście jego najstarsza część. Powojenne bloki mieszkalne, chociaż nie wysokie, nie dodają uroku miastu.

      A Barbara, zapewne miała trzynaście lat, kiedy padła ofiarą gwałtu. Za ten haniebny czyn popełniony nie z własnej woli przypłaciła życiem, śmiercią w okrutnych męczarniach. Dzisiaj nikt nie skazuje na karę śmierci matek, które zabijają swoje dzieci :(
      Jak widzisz procesy "czarownic" nie były czymś nadzwyczajnym w osiemnastym wieku - epoce oświecenia i romantyzmu, której przedstawicielem był miedzy innymi J.G. Herder. Schyłkowe średniowiecze przypada mniej więcej na czternasty, piętnasty wiek.
      Tego typu praktyki zawsze będą szokować. Dekapitacja wciąż jest praktykowana...

      No ale dość smuteczków, święta się zbliżają. Wybaczajmy sobie nawzajem...
      Cieszę się na każdą Twoją wizytę w moim małym świecie i pozdrawiam gorąco :) :)

      Usuń
    2. ... uzupełnię myśl: Dzisiaj nikt nie skazuje na karę śmierci matek, które zabijają swoje dzieci - chodziło mi o te nienarodzone i tam gdzie kary śmierci nie ma...

      Usuń