Dwa lata temu, mniej więcej o tej porze roku, odwiedził mnie pewien mój znajomy. Przyjechał ze świata w rodzinne strony na święta Bożego Narodzenia i miał spędzić trochę więcej czasu w Polsce. Znalazł dla mnie chwilkę żeby, chociaż naprędce opowiedzieć, co słychać w wielkim świecie. Tym razem, wpadł ze swoim, niewielkich rozmiarów netbookiem i tym razem miał mi pokazać zdjęcia z podróży na Filipiny. Jak się okazało foldery ze zdjęciami gdzieś przepadły i ostatecznie ich nie obejrzałam, tak jak nie widziałam wielu, wielu innych obiecanych zdjęć. Ale na pociechę, ów znajomy uraczył mnie barwnymi historyjkami o wyspach oblewanych wodami Oceanu Spokojnego. Słuchając, widziałam siebie na egzotycznej Cebu, otoczonej mnóstwem mniejszych wysepek, przedzierałam się przez tytoniowe pola, uprawy trzciny cukrowej i bawełny, spoglądałam do góry przechodząc pod palmami kokosowymi, obciążonymi dojrzewającymi owocami… i nawet sobie nie wyobrażałam, jakiego spustoszenia może dokonać w organizmie człowieka taki sobie niewinny kokosik, a właściwie jego zawartość...
Rozmawialiśmy też o naszym
surowym zimowym klimacie. I kiedy już się tak zapędziliśmy w prześciganiu
opisów zimy, mój znajomy przypomniał sobie o blogu, którego czyta od jakiegoś
czasu. Odnalazł go i ze staranną jak zawsze dykcją odczytał mi kilka ostatnich postów.
Zaśmiewaliśmy się oboje, bo rzecz dotyczyła zimy i pewnego marzenia, które się
ziściło pewnemu marzycielowi. Któregoś dnia ów marzyciel został szczęśliwym
posiadaczem domu w uroczej bieszczadzkiej krainie. Cieszył się nowym nabytkiem
tak, jak cieszy się małe dziecko nową zabawką. Dreptał koło niego, ciągle coś
ulepszał, uprawiał ogród, sadził nowe rośliny, przycinał stare, pielęgnował
kwiatki... Duma rozpierała mu pierś, kiedy spoglądał na wyśnione cacko.
Ale oto
przyszła zima i pierwsze opady śniegu. Na taką ewentualność, a jakże, był już
przygotowany i ochoczo zabrał się do usuwania pierwszego białego puchu. Podziwiał
siebie za krzepę i wystawiał buzię do słońca, które jednak po pewnym czasie
zniknęło, a na niebie pojawiły się ciemne ołowiane chmury. Padało bez przerwy, a
biały puch robił się coraz cięższy. Nim zdążył uprzątnąć śnieg z jednej strony,
z drugiej znowu zawiało i tak w kółko. Na dodatek, co jakiś czas ciągnik
zaopatrzony w pług spychał ciężkie zwały na tylko co odśnieżone miejsca. Tego
było już za wiele, wyśniony obrazek zamienił się w koszmar. Dumny do niedawna właściciel
nie był już dumny i ganił siebie za swoje marzenia…
- Skąd ja to znam! - Pomyślałam!
Dzisiaj przypomniały mi się
tamte blogowe wpisy i kto wie czy właśnie wtedy nie zrodził się we mnie pomysł
pisania własnego bloga?
Ech…, ja to mam niebywałe
szczęście!
Ilekroć mój mąż wyjedzie, a
wyjeżdża co roku o tej porze, tylekroć pojawiają się zawieje i zamiecie śnieżne.
Już drugą dobę walczę z żywiołem! Usuwam śnieg z długiego i szerokiego podjazdu
do garażu, uprzątam i przenoszę go sprzed bramy, którą zawsze zasypuje
bezduszny kierowca opłużonego ciągnika. Odpadają mi ręce, ból świdruje plecy. Szaleństwa
zimy długo jeszcze odbijać będą mi się czkawką. I nikt mnie nie zrozumie, jeżeli
sam tego nie doświadczy! I gdyby to było tylko odgarnięcie ścieżki?!
Uroczy zakątek, do którego
prowadzi nie ulica, lecz zapomniana przez urzędników gminy gruntowa droga, przestaje
być uroczym zakątkiem, kiedy do cywilizowanego świata przedzierać się trzeba dwa
kilometry…
Zima to czas próby dla
marzycieli! A bajkowy, subtelny krajobraz to fikcja!
A tak wyglądał dzisiaj mój ogród.
Zima nie przeszkadza czarownicom. Te mają swoją magiczną miotłę i przemieszczają się gdzie chcą i kiedy chcą. Czy wiecie, że wizerunek wiedźmy noszącej czarny spiczasty kapelusz pochodzi z Irlandii? Nasze rodzime czarownice nie dysponowały takim atrybutem, pozostawały przy miotłach, ewentualnie czarnych kotach, sowach, nietoperzach i kretach.
W kulturze europejskiej
czarownice były początkowo kobietami poważanymi, przypisywano im niezwykłe
umiejętności. Szacunek do wiedźm mieszał się oczywiście z zabobonnym lękiem i z
niego też po części się brał. Czarownice tolerowano przez niemal całe
średniowiecze. W przypadkach takich jak choroba, poród i tym
podobne zawsze znajdowano do nich drogę.
W późnym średniowieczu
sytuacja uległa zmianie.
W 1484 roku papież Innocenty
VIII wydał bullę Summis desiderantes, nakazującą pomoc inkwizycji w ściganiu
podejrzanych o rzucanie uroków i karanie ich śmiercią.
Dwa lata później
ukazał się słynny Młot na czarownice. Świat nagle zaludnił się wiedźmami, które
od tamtego czasu zaczęto utożsamiać tylko i wyłącznie ze złem.
Młot na czarownice stał się podstawowym podręcznikiem inkwizycji. Pisano
w nim o herezjach czarownic, a nie czarowników. Według ekspertyzy autorów, czary miały uprawiać przede
wszystkim kobiety, ponoć z natury rzeczy bardziej lekkomyślne i
podatne na pokusy cielesne niż mężczyźni i które cechuje mniejsza wiara. Na mniejszą wiarę w przekonaniu owych ekspertów wskazywać miała już sama
etymologia słowa kobieta, czyli femina. Wyraz rozłożono na części
składowe: fe i mina, gdzie fe oznaczało fides
- wiara, a mina - minus (mniej).
Czy wiecie, że każde
poruszenie, drgnięcie czarownicy podczas godzinnej tortury uznawano za dowód
stosunku z diabłem-kochankiem? Jeżeli oczy się ruszały, oznaczało to, że
szukają diabła, jeżeli zastygły, oczywistym było, że go znalazły. Jeśli kobieta
omdlewała, wiadomo było, że diabeł w ten sposób łagodził jej mękę, jeśli
podczas tortur zmarła, było to znakiem, że diabeł miał ją w opiece. Te,
które nie miały szczęścia umrzeć stosunkowo wcześnie, zazwyczaj przyznawały się
do wszelkich zarzucanych im czynów. Ale cierpienia kończyły się dopiero na stosie,
który podpalano ku uciesze zawsze licznie zgromadzonej gawiedzi…
Jestem przekonana, że jeszcze
dzisiaj wielu mężczyzn widzi w kobietach owe czarownice i oskarża je o swoje
własne niepowodzenia i nieudolności…
Są i tacy, którzy siłą je
zniewalają i podporządkowują własnej woli…
wow!wow! dawno nie widzialam i nie doswiadczylam takiego sniegu. Lubie ta specyficzna cisze po takich opadach sniegu. Wspolczuje trudu odsniezania.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTo co na zdjęciach, to nic w porównaniu z ilością jaka dopadała w ciągu następnych dwóch dni. Jestem wykończona "odkopywaniem się".
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Olá ! Que belas fotos!
OdpowiedzUsuńFico toda arrepiada com esse nevão!!!
Um abraço.
M. Emília
Obrigado Maria !
UsuńUm abraço.
Zima moze nie przeszkadzac czarownicom,ale wlasciciel ogrodu moze. One beda tam gdzie moga byc a nie tam gdzie chca.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń...ale pomimo trudu odśnieżania urok to ta zima ma ;)Pozdrawiam serdecznie i życzę pogody ducha :)
OdpowiedzUsuńzgadzam sie, wiem z wlasnego doswiadczenia, taka zima jest piekna, romantyczna, cudowna! ale nie na codzień, a tylko dla turystów (chyba moge ci pogratulowac muskulów! Buziaki
OdpowiedzUsuńZimę kocham na obrazku, zimą lubię jeździć na nartach i to wszystko.
OdpowiedzUsuńMam dość odśnieżania każdej zimy. Przyjemnie jest walczyć z białym puchem, ale nie ciężkim śniegiem. Padało cztery dni z rzędu. Dzisiaj w dalszym ciągu się "odkopywałam". Ponoć znowu ma padać!!!
Jestem już zbyt leciwa na tego typu wyczyny sprawnościowe. Dom - to marzenie dla młodych, silnych i zdrowych ludzi. Gdybym tak mogła go zamienić na coś niewielkiego gdzieś w łagodniejszym klimacie nad brzegiem morza...???
Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło i serdecznie :)))*
EWO,TEŻ KOCHAM ZIMĘ,,ŚNIEG TEN ŚWIEŻUTKI BIAŁY NICZYM NIE SKALANY,,,MOGĘ OGLĄDAC BEZ KOŃCA,,ALE,,,,,, MY TEŻ MUSIMY SIĘ ODKOPYWAC,,,GARAŻE DOŚC DALEKO OD ULICY,,,,A TEN PRZEKORNY "PAN Z CIĄGNIKIEM"Z CAŁEJ SZOSY ZSUWA NAM DWA RAZY DZIENNIE ŚNIEG NA CHODNIK I NA WJAZD,,,MARZYMY O"WYŻU"WTEDY NIE PADA,,,OGRÓD ZIMOWY,,,,FANTAZJA!!!POZDRAWIAM I CIESZMY SIĘ PUKI CO Z ODWILZY,,,
OdpowiedzUsuńZapraszam po wyróżnienie "Lubię Twój ogród".
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuje i również serdecznie pozdrawiam :)
Usuń