piątek, 14 sierpnia 2015

Salony samochodowe na paryskiej Avenue des Champs-Élysées



    Każda witryna sklepowa na reprezentacyjnej  paryskiej Avenue des Champs-Élysées intryguje turystę, i tego co tam spaceruje, i tego co chce spróbować kuchni, nie koniecznie francuskiej, zasiadając po udanych zakupach na jednym z restauracyjnych tarasów zajmujących kawał szerokiego trotuaru, a także i tego, co właśnie na owe słynne Pola wybrał się... po samochód...
    Ale nie tylko ci z wypchanymi portfelami penetrują luksusowe domy handlowe. Ja na ten przykład, lubię przyglądać się efektom pracy dekoratorów witryn i wnętrz. Czasami też wpadnie mi coś wyjątkowego do ręki i popędzę do przymierzalni, gdzie popodziwiam siebie w lustrach, po czym odwieszę zbyt drogą dla mnie kreację i bez żalu opuszczę miejsce, w którym przez chwilę czułam się tak, jakby mnie było stać na taki luksus...
    Zdecydowanie wolę nadmiar pieniędzy przeznaczyć na podróże i nowe wrażenia zmysłowe niż przez moment cieszyć się zakupem rzeczy, która tak naprawdę nie byłaby mi potrzebna.  No cóż nie jestem wrażliwa na perswazyjne komunikaty reklamowe i niezadowolone miny sprzedawców, którym nie udało się niczego wycisnąć z mojego portfela...
    Nie mogę też powiedzieć, że tak zupełnie niczego nie kupuję. Jak każda kobieta lubię sprawić sobie drobną przyjemność.

   
W ostatnim dniu mojego pobytu w Paryżu, kiedy wybrałam się na Montmartre i kiedy schodziłam ze wzgórza w stronę Boulevard de Rochechouart ulicą Rue de Steinkerque, w domu pod numerem ósmym trafiłam na dość oryginalną modę niny kendosy. Byłam nieco zdumiona, że wśród licznych sklepów z pamiątkami i tanią odzieżą znajduje się butik niny kendosy, którego wcześniej tam nie zauważyłam.
    W ciasnym sklepiku nie było ani jednej klientki. Na wieszakach wisiały po dwa lub trzy egzemplarze różnych wdzianek z etykietką taille unique czyli jeden rozmiar. Ech, ja to mam takie szczęście, za które sprzedawcy powinni mi płacić, bowiem zawsze za sobą sprowadzam klientów i w sklepie robi się tłoczno...
    Przyglądałam się pomysłowej kolekcji niny kendosy kiedy do otwartego na ulicę wnętrza oprócz hałaśliwej grupki sześciu Hiszpanek weszło jeszcze kilka innych kobiet. Hiszpanki żywo zainteresowane kolekcją wydawały się doskonale bawić zdejmując naręcza ciuchów z wieszaków..., wkrótce wszystkie okupowały przymierzalnię. Dołączyłam do nich, bowiem w jednej wspólnej wnęce wisiały trzy lustra i wzajemnie sobie nie przeszkadzałyśmy. Wszystkie ciuszki uszyte były z cieniutkich delikatnych tkanin i wszystkie baaaaardzo szerokie. Przymierzyłam kilka, odwiesiłam na wieszak i ciągle szukałam czegoś co musiało tam na mnie czekać. Wreszcie wyjęłam wieszak z kompletem bluzek, spodnia - mocno wycięty top i wierzchnia - szeroka, zakończona po bokach wąskimi rękawkami i dołem wykończonym szeroką falbaną z... motylkami. Cena 49,90 euro.
     Przypomniałam sobie piosenkę Ireny Jarockiej Motylem jestem i pomyślałam fikuśna, na taką mnie stać, zapłaciłam za komplet w kolorze blado różowym i już miałam wychodzić, kiedy zauważyłam taki sam zestaw w kolorze blado niebieskim. Wróciłam do przymierzalni, a dwie młode sprzedawczynie stwierdziły jednomyślnie, że w niebieskim mi do twarzy i wymieniły zawartość torebki...
    W niedzielę, kiedy w domu gościłam moich przyjaciół pokazałam im ów zakup, ale zanim to zrobiłam, powiedziałam, że w tej koszulce zmieszczę się i ja i mój postawny kolega, który właśnie zagarniał łyżeczką lody z kolorowego pucharka, ale pod warunkiem że włożymy do rękawów tylko po jednej ręce chi, chi, chi..., a dwoma wolnymi spleciemy się w talii...
    Może kiedyś, ktoś mi zrobi zdjęcie w owej kreacji...?

    - Ajajaj, a miało być o domach handlowych na Polach Elizejskich, a właściwie o salonach samochodowych!
    No cóż, w każdym z nich można przyjemnie spędzić czas, przyglądając się dokładnie modelom wyeksponowanym w sposób naprawdę profesjonalny, oddziaływający nade wszystko na zmysły wzrokowe odbiorców, a dopiero później na jego praktyczne zastosowanie zgodne z potrzebami kupującego...
    Pierwszym salonem do którego weszliśmy był Salon Toyoty, ale tutaj pokażę jedynie kilka zdjęć, jako że tą marką nie specjalnie jesteśmy zainteresowani.










    Dłużej zatrzymaliśmy się w Salonie Renault, gdzie swobodnie, bez właściwie żadnych ograniczeń mogliśmy przez chwilę poczuć się kierowcami różnych wystawionych modeli. Moją i Ryszarda uwagę przyciągały Renault Kadjar i elektryczny Renault Twizy, przypominający obudowany fotel na kółkach, przynajmniej ja takie odniosłam wrażenie, kiedy zasiadłam za kierownicą. Nie mniej jednak samochodzik dość kosztowny nam się spodobał. Znakomita wersja do zakorkowanych pojazdami miast, a także dla aktywnych osób starszych, na zakupy czy też dłuższe samodzielne wycieczki.












    A tak na marginesie dodam, że coraz większą popularnością cieszą się uliczne wypożyczalnie elektrycznych samochodów, które coraz częściej zastępują uliczne wypożyczalnie rowerów miejskich. Świetny pomysł, dla tych którzy nie znoszą zatłoczonego metra i autobusu...




    Swoją oryginalnością designerską (określenie tak bardzo modne w dzisiejszych czasach zwalniające nas od wymyślania wielu polskich słów na opisanie kształtów, form, koloru...) przyciąga także multimedialny przekaz informacji na temat produktu za pomocą animacji, grafiki, dźwięku, wideo...  Takie techniczne sztuczki zatrzymały nas na dłużej ponad dachami wieżowców nad którymi prezentowano rozmaite pokazy z udziałem nie tylko czerwonej renówki Kadjar, ale także popisy akrobacji i tym podobne cuda niewidy, w tym z naszym udziałem...








    Równie silnych wrażeń doznaliśmy w Salonie
Citroën
a. Samochody jak samochody, ale ich ekspozycja!
    Na siedmiu poziomach ( piętrach i półpiętrach ) wystawiono modele, zacznę od
- minus jeden - Citroen C
                       - Elysee WTCC
- parter - Citroen 2 CV
             - Citroen C4 Picasso
- pierwsze piętro - Citroen C4 Cactus
                              - Citroen Berlingo Mountain Vibe
- drugie piętro - Citroen C - Zero
                          - Citroen C1 Airscape
- trzecie piętro - przestrzeń Twist Inside Citroen
z przeszklonym tarasem  widokowym, kącikiem z trampoliną do robienia zdjęć, toboganem - czyli zjeżdżalnią w kształcie spiralnej rury kończącej się na samym dole łyżką, taką jaką nabiera się jakiś sypki towar i wsypuje do torebki i wiele innych atrakcji...
Ech!!!  




























                               Paryż, 6 sierpnia 2015 roku

4 komentarze:

  1. Co za wrazenia wzrokowe, jaki dizajn! super nowoczesnosc , blysk, kolor, przestrzen, linie, szklo, i czego tam jeszcze nie ma ! ladnie sie w to wszystko wkomponowalas...wielki i odwazny rozmach w pomyslowosci ludzkiej i jak sie teraz zachwycic stokrotka? ale chyba jednak stokrotki wole...a Ty Ewuniu gdzies bladzisz po wielkim swiecie...Suprasl pewnie za Toba teskni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię nowoczesność w całym tego słowa znaczeniu, jako że to nasze czasy, lubię też budowle historyczne, bo to nasza przeszłość, lubię także podglądać geniuszy bo to nasza przyszłość...
      a naturą tak jak i Ty Grażynuś zawsze się zachwycam...
      Buziaki :)

      Usuń
  2. Hehehe. Dziękuję! Jeszcze nigdy nie byłem na tego typu wystawię, więc z tym większą przyjemnością obejrzałem Twoją relację. Człowiek niestety ma zbyt krótkie życie, aby mógł zobaczyć to wszystko. Nie wiem czy wiesz, ale znaczek Citroena wymyślił Polak, który wzorował się na przekładni skrzyni biegowej, a której wzór po dziś dzień zdobi przód każdego Citroena. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe... witaj, witaj...
      Prawda to, że wszystkiego obejrzeć się nie da i właśnie dlatego mamy siebie nawzajem...
      Uściski :)

      Usuń