A kiedy już tam dotrzecie, to przez cały czas towarzyszyć wam będzie warkot silników nisko lecących samolotów, które tylko co wystartowały z pobliskiego lotniska Roissy Charles de Gaulle i zmierzają gdzieś na zachód. Obserwowałam je z ogromną ciekawością podczas zwiedzania obu miast i spacerów po ogrodach zamkowych.
A w Écouen jest tyle do zobaczenia, że w dzisiejszym poście wszystkiego nie opowiem i nie pokażę, bowiem zmęczenie da się wam we znaki tak jak maratończykowi, który po ogromnym wysiłku resztkami sił dopada mety. A do mojej mety było jeszcze daleko, bowiem po pieszej wędrówce na dworzec czekała mnie podróż powrotna z przesiadkami.
Do Musée National de la Renaissance (muzeum renesansu) mieszczącego się w zamku Écouen mogłam dojechać ze stacji Écouen-Ézanville albo autobusem numer 269 zmierzającym do Sarcelles, albo dojść pieszo jakąś leśną spacerową ścieżką, której to nie wypatrzyłam w pobliżu tak jak na to wskazywał plan umieszczony na przystanku autobusowym.
Nie znoszę poruszania się po nieznanych mi okolicach według map i wskazówek GPS, bowiem do ich odczytywania muszę wkładać okulary, co wprawia mnie w kiepski stan ducha, a zatem błądzę czasami, odkrywając miejsca, których wcześniej nie planowałam zobaczyć i... wcale tego nie żałuję.
Należy przyznać, że kierowcy autobusów we Francji są bardzo uprzejmi i zazwyczaj udzielają turystom wyczerpujących informacji, mówią dokąd jadą, gdzie się zatrzymują i gdzie najlepiej wysiąść.
Kierowca autobusu, do którego wsiadałam oznajmił, że da mi znać kiedy będziemy na przystanku koło zamku. Zajęłam więc miejsce w pobliżu i spokojnie obserwowałam uśpione letnią porą miasteczko.
Wkrótce znalazłam się tam gdzie trzeba, ale rozejrzawszy się nie pojęłam, gdzie cel mojej wyprawy się znajduje, a znajdował się pod moim nosem, niemal na wyciągniecie ręki, na wzgórzu za plecami Office de Tourisme i ponad budynkiem ratusza Hôtel de ville..., tak, tak, tylko że renesansową budowlę przysłaniały rusztowania i chociaż renesansowy dach był dobrze widoczny, to chyba jakieś bielmo padło mi na oczy i nie zorientowałam się że jestem prawie na miejscu. No cóż, jak ktoś nie ma w głowie to ma w nogach!
Znajdowałam się więc na placu u stóp wzgórza - posiadłości Anne de Montmorency - przy ulicy, nazwanej imieniem jej architekta, a mianowicie przy rue Jean Bullant. Na usprawiedliwienie mojej ślepoty dodam, że na rozdrożach stały drogowskazy z napisem Châteaux d'Écouen pokazujące zupełnie inny kierunek. Zamknięte biuro turystyczne aż do czternastej (tak jak w Montmorency) i brak jakiejkolwiek istoty rozumnej w pobliżu, która wytłumaczyłaby mi, że z tego impasu dla pieszego turysty jest wyjście - króciutka, wąska uliczka tuż obok i dzika ścieżka wzdłuż muru wiodąca na wzgórze, a drogowskazy to raczej wskazówki dla zmotoryzowanych.
I tak bez własnych czterech kółek, ale na własnych nogach podjęłam próbę dotarcia do zamku, która już na przedbiegu kosztowała mnie sporo wysiłku. Szłam więc na tak zwanego czuja, samotnie, wyludnionymi ulicami, a następnie długą aleją, ciągnącą się pośród wiekowego, liściastego lasu. I nie byłoby w tej uroczej wędrówce niczego męczącego gdyby nie nawierzchnia z kamiennej kostki i moje sandałki na miękkiej, cienkiej podeszwie, bardzo wygodne, ale tylko na asfaltowe chodniki. Stąpając delikatnie jak po nieznanym dnie rzeki i sycząc od czasu do czasu przy drobnych potknięciach, stanęłam wreszcie u wrót zamku.
W zamkowym butiku przy kasie kupiłam wejściówkę i dowiedziałam się, że od godziny dwunastej czterdzieści pięć do czternastej w châteaux będzie przerwa obiadowa. Nie zraziło mnie to wcale, bo w porze lunchu mogłam i zresztą zamierzałam pospacerować po ogrodzie i ze wzgórza zorientować się w okolicy. A co odkryłam? O tym później.
Do przerwy zwiedziłam zaledwie kilka sal rzec można najwspanialszego muzeum renesansu - ogromnej kolekcji zebranej w jednym miejscu, jakiej dotychczas w takiej ilości nie widziałam i ażeby jak najdłużej cieszyć się możliwością jej oglądania rzuciłam się w wir fotografowania niemalże każdego eksponatu, co zatrzymywało mnie zbyt długo w jednej tylko komnacie. A komnat na trzech poziomach było aż trzydzieści siedem i ponad sześć tysięcy eksponowanych dzieł.
Już na samym początku zachwyciła mnie kaplica pałacowa, której wystrój całkowicie wpisał się w ducha renesansu francuskiego łącząc tradycję gotycką i nawiązując do antyku.
W prostokątnej przestrzeni wysokiej na trzynaście metrów, oświetlonej wysokimi oknami, ale niestety bez wspaniałych już obrazów witrażowych, wzrok mój powędrował najpierw ku górze, ku żebrowanemu malowanemu sklepieniu z herbami, emblematami i innymi znakami mówiącymi, do kogo cała domena należała i kto zbudował zamek. Kombinacja dwóch dużych liter A i M widoczna nie tylko w kaplicy oznaczała dwie pierwsze litery imienia i nazwiska wielkiego konetabla Anne de Montmorency - królewskiego ministra Franciszka I i Henryka II.
Na parterze, w szesnastu salach znajdują się bogate zbiory broni i zbroi, historia zamku, dwie kuchnie, boazerie z Gaillon, Herosi Rzymscy, obrazy malowane na skórach, rzeźby w drewnie, sztuka w metalu, narzędzia i przyrządy do mierzenia czasu i przestrzeni, atelier królewskiego złotnika Augusta II Mocnego z przedziwną długą ławą zabezpieczoną szklanym sarkofagiem, pokoje Katarzyny Medycejskiej, sala z rzeźbami, pomieszczenie kąpielowe, a także restauracja.
Ciekawostką w sali do mierzenia czasu są oczywiście zegarki, i te do noszenia - słoneczne, i te które swoją budową wcale zegarów nie przypominają, na przykład zegar statek, którego mechanizm i działanie pokazuje film wyświetlany na ekranie monitora.
Osadzony na czterech kółkach Nef de Charles Quint (statek Karola V) to zegar automatyczny o wysokości jednego metra i długości siedemdziesięciu centymetrów w formie okrętu wojennego, wyposażonego w jedenaście armat, z których jedna znajduje się w pysku smoka umieszczonego na dziobie. Obszerny kadłub wykonany ze złoconego mosiądzu z rzeźbionymi ornamentami, poniżej linii wody ozdobiony został potworami morskimi jakby wyłaniającymi się spośród fal.
Na pokładowym mostku, na tronie pod baldachimem siedzi cesarz Karol V, przed którym defiluje trzech heroldów, a za nimi procesja ośmiu Książąt Elektorów w gronostajowych czapkach. A wszystko to dzieje się przy dźwiękach dziesięciu trąbek, bębna i kotła oraz w obecności marynarzy...
Wynalazek ten przypisuje się zegarmistrzowi Hansowi Schlottheimowi (1544/1547 - 1626), który pracował dla książąt Bawarii, przebywał na dworze cesarskim w Pradze (1586-1587), a następnie w Saksonii (1589 i 1593). Artystyczne galery Schlottheima znajdowały się niegdyś w kolekcji Rudolfa II i być może Nef de Charles Quint podkreślająca potęgę morską i polityczną Karola V jest jedną z tych galer.
Na pierwszym piętrze w dwunastu salach dostępne są apartamenty konetabla Anne de Montmorency i jego żony Madeleine de Savoie, pawilon Abigail, galeria Psyche, gabinet i pokój Henryka II, wielka sala królewska, schody Trybunału Obrachunkowego, skóry Scipiona, witraże z zamku Écouen, hafty Arsenału.
Na drugim piętrze, w dziewięciu salach znajdują się zbiory ceramiki z Izniku (dawna Nicea w Azji Mniejszej), ceramika francuska, witraże, cassoni, kamionki niemieckie, złotnictwo europejskie, biblioteka konetabla, tekstylia, arts du feu - ceramika, metalurgia, emalia, szkło.
Niewątpliwie jedną z najciekawszych kolekcji, jest seria dziesięciu gobelinów utkanych w Brukseli (1525), przedstawiających historię Dawida i Batszeby, którą przeniesiono na renesansowy dwór, z całym jego przepychem, widowiskowością, bogactwem strojów, ceremoniałem królewskim, sztuką walki...
Na tkaninach o długości siedemdziesięciu pięciu metrów, wysokich na ponad cztery i pół metra występuje około sześciuset postaci. Tapiserię najprawdopodobniej wykonano według kartonów flamandzkiego malarza Jana van Roome, artysty cenionego na dworze Małgorzaty Austriaczki, dla prominentnych członków rodziny. Dzieło kojarzone jest także z wpisem (1547) w inwentarzu króla Anglii Henryka VIII.
Godnymi uwagi i bliższego przyjrzenia się jest dwanaście kominków ze wspaniałymi malowidłami prezentującymi przede wszystkim sceny biblijne, między innymi dwa kominki w komnacie konetabla Anne de Montmorency przedstawiające historię braci bliźniaków Ezawa i Jakuba zaczerpniętą z Księgi Rodzaju. W sali z bronią i zbroją znajduje się kominek przedstawiający Salomona i królową Saby (około 1540-1550). W apartamentach króla w tak zwanej Wielkiej Sali stoi kominek Viktorii, a w galerii Psyche rzeźbiony kominek przedstawiający Chrystusa i Samarytankę, zaś w sali Arsenału z haftami i w pokoju Henryka II, który w Écouen był dwa razy, na kominkach znajdujemy postać króla Saula w scenach ze Starego Testamentu, jeden przyozdobiony postaciami Marsa i Minerwy...
Na zamku w Écouen pracowało wielu znanych i cenionych artystów między innymi architekt Jean Bullant, rzeźbiarz Jean Goujon, garncarz i szkliwiarz Bernard Palissy, ceramik Masseot Abaquesne, architekt krajobrazu Jules Hardouin-Mansard i inni.
Uf, i w tym miejscu przerwę moją opowieść, zapraszając jednocześnie na jej ciąg dalszy i zakończenie. W kolejnym poście pokażę zamek z zewnątrz, ogrody, panoramę miasta i kilka budowli w mieście...
Écouen, 5 sierpnia 2015 roku
Ciekawe muzeum, imponujące zbiory. Ciekawa jestem ogrodu... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOgród i owszem jest ciekawy, jednak pozbawiony rabat kwiatowych. Myślę, że tego powodem jest remont zamku, czyszczenie jego zewnętrznych ścian, które pewnie już się zakończyło tego roku. Zrobiłam kilka zdjęć całego założenia... może Ci się spodoba.
UsuńPozdrawiam :)