... z nadzieją |
Niedziela, 20 listopada 2011 roku
Listopad tego roku
jest dla nas łaskawy, obdarza dobrą pogodą i cieszy oczy złotym pejzażem. Ci,
co siedzą w domach, albo nieustannie pędzą przed siebie nie zatrzymując się ani
na chwilę, nie widzą tego, jak kolejna pora roku z wolna przemija, a my wraz z
nią.
Ale są tacy, których w domu nie zatrzyma ani
deszcz, ani wichura, ani zimno, ani żadne inne licho. Wyjmują stopy z ciepłych bamboszy,
wkładają odpowiednie do panującej pogody ubrania i wędrują, a to po lesie, a to
gdzieś po łąkach poszukując tego, co trzyma ich przy życiu w dobrej kondycji
nie tylko fizycznej, ale także tej psychicznej.
Weźmy na ten
przykład mojego ojca, który mimo skończonych dziewięćdziesięciu jeden lat
zachowuje nadal dobre zdrowie i formę niejednego pięćdziesięciolatka, no może przesadziłam
z tym wiekiem, bo pamięć mu już zawodzi i nieraz powtarza po kilka razy to
samo, ale dopóki wie jak się nazywa i gdzie mieszka nie jest zagrożeniem dla
siebie samego.
Imponującym jest fakt, że codziennie, tak jak odmawia pacierz,
jeździ na rowerze i nawet zlodowaciały śnieg nie jest w stanie go zatrzymać,
chyba, że dopadnie go przeziębienie, z którym ciężko walczy. No i niech mi ktoś
powie, że pewna systematyczność i upór się nie opłaca. Opłaca się i to bardzo,
bo mój ojciec nie narzeka, nie stęka, nie marudzi, nikomu życia nie zatruwa,
wręcz przeciwnie uśmiecha się do każdego i złego słowa nie powie. Jedyną jego
tęsknotą jest jego żona, a moja matka, która opuściła nas dwadzieścia lat temu.
Do niej wzdycha, do niej tęskni i z nią rozmawia. Codzienne odwiedza jej grób i
żyje od jednej rocznicy jej śmierci do drugiej i każdego roku, już na kilka
miesięcy wcześniej zamawia mszę świętą w jej intencji. Dla niego to
najważniejszy dzień w kalendarzu. Zaprasza wtedy bliższą i dalszą rodzinę na
uroczysty obiad i cichutko obserwuje gości zważając na to by nikomu niczego nie
zabrakło. Słuch ma słabszy, więc nie wiele z rozmów przy stole do niego
dociera. Ważne jest, że wszyscy tego dnia uczestniczą w tej jego tęsknocie, do tej
jedynej kobiety jego życia, ukochanej Anieli…
Jubileusz 90-lecia |
W Cieliczance na przejażdżce |
Każdy ma swój świat swoje zmartwienia i marzenia. Niektórzy z nas żyją prosto i radośnie. Niektórzy, ślepo zapatrzeni w siebie, nigdy nie znajdują swojego szczęścia i nigdy nie przeżyją takiej miłości, takiego uczucia, jakie żywili wobec siebie moi rodzice…
Kołobrzeg - poranna przejażdżka po plaży |
Leśny Ludzieniek - oczywiście wycieczka rowerowa |
Sierpień 2010 roku - dziewięćdziesiąte urodziny taty |
W tym roku zjazd
rodzinny miał miejsce w trzecią niedzielę października.
Tego dnia na drugim już „Krakowskim Salonie Poezji” w Supraślu czytano wiersze Bolesława Leśmiana. I chociaż nie byłam na tym spotkaniu, to wpiszę króciutki fragment jednego z nich:
Tego dnia na drugim już „Krakowskim Salonie Poezji” w Supraślu czytano wiersze Bolesława Leśmiana. I chociaż nie byłam na tym spotkaniu, to wpiszę króciutki fragment jednego z nich:
Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie
O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie…
To był nieco
przydługi wstęp do trzeciego „Krakowskiego Salonu Poezji”, ale nie mogłabym o
nim napisać pomijając drugie spotkanie, na którym z przyczyn usprawiedliwionych
nie byłam.
Piotr Dąbrowski i Maria Pakulnis |
To była dobra muzyka |
Tej niedzieli, 20
listopada Maria Pakulnis i Piotr Dąbrowski czytali poezję Zbigniewa Herberta.
Wyznam szczerze, że
twórczość Herberta nie była mi znana na tyle, żeby o niej rozprawiać. Poeta, należał
do pokolenia moich rodziców, był młodszy od mojego taty o cztery lata i w
czasach mojej edukacji w Polsce, nie był ani popularny, ani o nim nie mówiono.
Sięgnęłam do jego wierszy wtedy, kiedy sama pracowałam w szkole i to dzięki
mojej przyjaciółce, nauczycielce języka polskiego, która często opowiadała mi,
jaki program realizuje na lekcjach. Obdarzyła mnie nawet antologią poezji dla
maturzystów „Być poetą”, z wierszami tych, o których za moich szkolnych czasów
się nie mówiło.
O tło muzyczne podczas ostatniego salonu zadbało trio Piotra Chocieja.
Tak właśnie muzyków: kontrabasistę, saksofonistę i
perkusistę przedstawił właściciel „Alkierza” i nie mówiło się już później nic
na ich temat, a warto, bo występ był rewelacyjny. Zresztą mam słabość do kontrabasu
i grających na tym instrumencie. Ileż możliwości ma właściciel tego wielkiego
pudła rezonansowego. To był taki jazz klubowy w dobrym wykonaniu. Pierwsze
dźwięki grane pizzicato inaczej mówiąc wydobywane poprzez szarpanie strun
palcami popłynęły właśnie z tego dużego instrumentu, potem słychać było
delikatne uderzenia miotełek perkusisty, i wreszcie coraz silniejsze dźwięki
saksofonu, po czym muzycy puścili wodze fantazji, a ja mogłabym słuchać i
słuchać tych wewnętrznych wynurzeń, które wypływały spod niezwykle ruchliwych i
zwinnych rąk kontrabasisty, saksofonisty i perkusisty.
Kiedy tylko umilkły instrumenty usłyszałam pierwszy wiersz Zbigniewa Herberta „Pudełko zwane wyobraźnią” opowiadający o rzeczach zwykłych, którym na co dzień nie przyglądamy się uważnie. Rzeczywistość i wyobraźnia. Pudełko – drewniany klocek, a ile tajemnic w sobie kryje, wystarczy tylko palcem zapukać, żeby wyczarować niezwykłość…, ale jaką: kukułkę, drzewa, las, rzekę, góry, doliny, miasta, wieżę, domki – a więc realne elementy rzeczywistości…
Pełna problemów
współczesność sprawia, że wewnętrzna równowaga człowieka ulega zachwianiu,
szukamy takich doznań, które wyzwoliłyby nas z lęków. Dlaczego czytamy dzieciom
bajki na dobranoc? Bo bajka to remedium oczyszczające ze złych myśli,
pobudzające wyobraźnię i wprowadzające ład w tym nie zintegrowanym, rozdartym
świecie.
Byłam oczarowana poezją Zbigniewa Herberta. Zapisałam wszystkie tytuły jego wierszy przeczytanych podczas niedzielnego spotkania. Był „Napis”, „Próba opisu”, „Kura”, ”Przedmioty”, ”Nigdy o tobie”, ”Kamyk”, „Drewniana kostka”, „U wrót doliny”, „Różowe ucho”, „Epizod”, „Jedwab duszy”, „Potęga smaku”, „Higiena duszy”, „Wróżenie”, „Pan od przyrody”, no i oczywiście „Pan Cogito” – „Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta”, „Pan Cogito czyta gazetę”, „Co myśli Pan Cogito o piekle”, „Pan Cogito o cnocie” i na zakończenie „Przesłanie Pana Cogito”- gdzie według Herberta „musisz być odważny, gdy rozum zawodzi” nie możesz poddawać się strachowi, musisz wierzyć w słuszność swoich ideałów, bo tylko to tak naprawdę się liczy. Poeta mówi: „idź” po swoje nieszczęście, po klęskę, która będzie twoją ostatnią nagrodą, „idź” dumny, pełen honoru i godności wśród tych, którzy są słabi, skruszeni, przepełnieni strachem, wśród tych, którzy odwrócili się od innych. Ocaliłeś swoje życie nie po to, aby tylko żyć, musisz udowodnić swoją prawość, dobro i miłość…
Piotr Dąbrowski |
Maria Pakulnis |
Piotr Dąbrowski –
aktor i dyrektor białostockiego teatru czytał znakomicie wybrane wiersze,
natomiast Maria Pakulnis, jak mi się wydaje miała swój zły dzień i myślami była
gdzie indziej. Nie były to łatwe teksty, a ja miałam wrażenie, że moja ulubiona
aktorka czytała je tak jakby to były jakieś ćwiczenia fonetyczne, taka
rozgrzewka mięśni twarzy przed właściwą recytacją. Zapewne coś ją trapiło. Wydawało
mi się, że za chwilę wybuchnie płaczem i powie nie, dzisiaj nie mogę czytać Herberta. Myślę, że resztkami sił
dotrwała do końca spotkania, potem dowiedziałam się od osób, które z nią rozmawiały,
że jeden z wierszy czytał jej syn na pogrzebie męża. No cóż, zdarzyć się może nawet
najlepszemu aktorowi. Mimo to cieszyłam się bardzo, że mogłam panią Marię zobaczyć
z bliska, tak zwyczajnie nie teatralnie. Zachwyciła mnie jej uroda – uroda
kobiety dojrzałej, zadbanej, o drobnej delikatnej figurze, zapewne z wielkim
apetytem na życie, ale przy tym skromnej i miłej.
Sama tego dnia byłam w nie najlepszej kondycji, położyłam się
spać około godziny trzeciej nad ranem, spałam krótko i obudziłam się z niewielką,
ale dokuczliwą migreną. Chciałam porozmawiać z tą dwójką aktorów, ale czułam,
że tego dnia nie dam rady…
Maria Pakulnis |
Ech poezja! Jeśli
nawet jest kłamstwem, to kłamstwem pięknym!
O pięknie poezji Dante Alighieri mówił: „O, pieśni, myśl twą wypowiadasz
tak mozolnie a mocno, że nieliczni będą, jak sądzę, ci, co ją zrozumieją… Jeśli
więc się zdarzy, że pójdziesz między ludzi nie mających dla niej zrozumienia,
to proszę cię, skup twe siły i powiedz im mą radosną nowinę: zważcie
przynajmniej jak jestem piękna!” /Convivio, II Canzone Prima, 53-61/
Ech, wiersze pisać…!
…nie chcę tym stwierdzeniem zakończyć mojej kartki z
pamiętnika, muszę jeszcze wspomnieć o „Balu u Pana Boga”- koncercie, na którym
zaśpiewała Joanna Słowińska, a na akordeonie "Pigini" zagrał Jarosław Bester. Ta
dwójka artystów, związana z Krakowem wystąpiła również w „Alkierzu”, ale dwa
dni wcześniej.
Joanna Słowińska |
W pracowni
Lekkim krokiem
przechodzi
od plamy do plamy
dobry ogrodnik
podpiera kwiat patykiem
człowieka radością
słońce błękitem
potem
poprawia okulary
nastawia herbatę
mruczy
głaszcze kota
Pan Bóg kiedy budował świat
marszczył czoło
obliczał obliczał obliczał
dlatego świat jest doskonały
i nie można w nim mieszkać
za to
świat malarza
jest dobry
i pełen pomyłek
oko chodzi sobie
od plamy do plamy
od owocu do owocu
oko mruczy
oko uśmiecha się
oko wspomina
oko mówi można wytrzymać
gdyby tylko udało się wejść
do środka
tam gdzie był ten malarz
bez skrzydeł
w opadających pantoflach
bez Wergiliusza
z kotem w kieszeni
fantazją dobroduszną
i nieświadomą ręką
która poprawia świat
/Zbigniew Herbert –
Studium przedmiotu, 1961/
Poezja jest piękna,ale Ewo Twoja proza
OdpowiedzUsuńteż jest cudowna.Ja czytam z wypiekami na twarzy.
Twoje opisy,dawnych przeżyć,
poruszają zastygłe pokłady emocji......
gdzieś z dna serca.Potem mam kłopoty ze snem,
bo często czytam późnym wieczorem:)
Jestem Ewo Ci bardzo wdzięczna za powiadomienie,
bo tym razem byłam na tym pięknym poetycko-muzycznym spotkaniu.
Pozdrawiam serdecznie:)
Ewo,trafiłam tu przypadkiem.ale dziękuję za relację z tego Salonu Poezji.Byłam ciekawa jak było,bardzo chciałam tam być,ale z racji zamieszkania i obowiązków nie mogłam ruszyc sie z Warszawy.Panią Marysię mam szczęście znać osobiście,przecudowna,skromna,piękna kobieta.i myślę faktycznie,że czytanie przez nią Herberta było dla Niej nie lada wyzwaniem i stąd ta jej duchowa "nieobecność".I jesli mieszkasz w Białymstoku to polecam "Tektonikę uczuć" w Teatrze Dramatycznym,a w Warszawie "Dziewczyny z kalendarza"w Komedii;) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń@ Danuta
OdpowiedzUsuńDziękuję za miły komentarz.
A na kłopoty ze snem polecam pióro, które uwolni Twoje zastygłe pokłady emocji. Spróbuj :)
Ja pisałam całe lata do szuflady. Może jeszcze kiedyś wyciągnę z tych moich zakamarków na światło dzienne moje wiersze i moją prozę. Póki co nie mam odwagi sięgać po nie. Ręka mi drżała zanim opublikowałam pierwszy post na blogu. W końcu doszłam do wniosku, tak jak zresztą chyba inni blogowicze, że w sieci można umieszczać swoje "wynurzenia" bez problemu...
Największą nagrodą tego blogowego hobby, są czytelnicy, którzy do niego zaglądają...
Danusiu następnym razem, obiecaj, że podejdziesz do mnie, może uda mi się zaprosić Cię na kawę. Może Bogusia do nas dołączy?
Buziaki i serdeczności przesyłam :)))
@ japonka3
OdpowiedzUsuńWitam i zapraszam na stałe do mojego bloga.
Na przedstawieniu tym jeszcze nie byłam, ale wiem także, że Maria Pakulnis w roli Diany jest znakomita. Ciągle poluję na odpowiedni termin i na pewno "Tektonikę uczuć" obejrzę. Zresztą zaglądałam na you tube i spore fragmenty mam już za sobą...
Wydaje się, że tak niedawno jeszcze, Gabriela Kownacka zagrała tutaj w Białymstoku w "Małych zbrodniach małżeńskich" tego samego pisarza Érica-Emmanuela Schmitta.
W teatrze białostockim dużo się dzieje...
Dziękuję za odwiedziny :)
Pozdrawiam ciepło :)))
Życzę Twojemu Tacie wszystkiego najlepszego i spełniania marzeń :) Rzadko się zdarza, żeby ktoś w takim wieku miał tak dobrą formę, więc tym bardziej podziwiam i życzę dalszych sukcesów. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń@ Zim
OdpowiedzUsuńDziękuje w imieniu mojego taty, który jest żywym przykładem na to, że można żyć bez drugiej połowy, tak jak niektórzy żyją bez jednej nerki i czują się znakomicie. Można znaleźć lekarstwo na samotność, niestety na tęsknotę nie.
Mój teść jest drugim przykładem samotniczego życia. Młodszy od mojego taty o trzy lata, ma jeszcze lepszą kondycję tę fizyczną i tę psychiczną. Ojciec ze względu na bardzo słaby wzrok nie może czytać, a mój teść po dwóch operacjach oczu ciągle zarzucony jest książkami. Z wielką swobodą recytuje całe księgi z "Pana Tadeusza", przegląda nawet stare podręczniki z okresu studiów i analizuje wiedzę w niej zawartą. Po co to robi, ktoś by zapytał? I jak ktoś go o to pyta odpowiada, że to są znakomite ćwiczenia pamięciowe.
Poza tym, mój 88 letni teść jest dla mnie najciekawszą osobą przy stole i kiedy na przykład podczas świąt zasiada przy nim jego czwórka dzieci, pięcioro wnuków i czworo prawnuków, to najbardziej lubię słuchać właśnie jego, bo nie jest to jakieś pustosłowie, tylko rzetelna wiedza lub ciekawe opowieści z jego życia. Jego analityczne spojrzenie na świat podsuwa mnie samej rozwiązania, czy opinie w jakiś konkretnych sprawach.
Żałuje jedynie, że za mało czasu poświęcam tym dwom jakże ciekawym postaciom. Chciałabym spisać wszystkie najciekawsze opowieści z życia moich ojców....
Dzięki raz jeszcze za życzenia.
Przeczytałam Twoje ostatnie porady. Myślę, że skorzystam z tej dotyczącej włosów...
Pozdrawiam Cię bardzo gorąco :)))
A zatem wszystkiego naj dla szacownego 91-ka. To tyle samo, co mój idol, Jacque Fresco. Życzę jeszcze więcej w zdrowiu i pogodzie ducha. To twa skarby, których nigdy za wiele :) A co do poezji... Nie będę nawet udawać, że się na niej znam. Kocham jednak podczytywać Szekspira, Keatsa, S. Plath, Miłosza i Wojaczka. :) Pozdrawiam serdecznie :) :*
OdpowiedzUsuń@ Barbara Silver
OdpowiedzUsuńNajpierw dziękuję w imieniu mojego taty za te dwa skarby :)
Ja poezję kocham całe życie :)))
Kiedyś jednak na lekcji języka polskiego moja pani profesor poleciła mi zinterpretować wiersz.
Zrobiłam to z wielką przyjemnością, a kiedy skończyłam pani profesor powiedziała tylko dwa słowa "Siadaj! Niedostateczny" i nic więcej, żadnego wyjaśnienia! Od tamtej pory nadal kochałam poezję, natomiast panią profesor przestałam kochać.
Taka to była moja przygoda z poezją :(