poniedziałek, 28 listopada 2011

Sakramentalne TAK

Sobota, 26 listopada 2011 roku

      Asmodeusz (z hebrajskiego hiszmid - niszczyć), zły demon, zabija wszystkich siedmiu mężów Sary. Sara ogarnięta smutkiem z powodu swoich nieszczęść chce popełnić samobójstwo, ale ostatecznie prosi Boga o śmierć, ażeby nie doprowadzić swojego ojca Raguela z Ekbatany (dzisiejszy Hamadan) do zgryzoty i nie wysłuchiwać już nigdy zniewag jego sługi. Z rękoma wyciągniętymi ku oknu modli się:

(…) Ty wiesz, o Panie, żem jest wolna od wszelkich nieczystości z mężczyzną,
żem nie splamiła ani mojego imienia, ani imienia mego ojca w ziemi mojej niewoli.
Jestem jedyną córką mego ojca i nie ma on innego dziecka, by stało się jego dziedzicem.
Nie ma też ani krewnego, ani żadnego powinowatego, który by pojął mnie za żonę.
Siedmiu mężów zabrała mi śmierć, po cóż miałabym jeszcze żyć?
A jeśli nie chcesz pozbawić mnie życia o Panie, tedy wysłuchaj przynajmniej teraz mojej skargi! (Księga Tobita 3,14-15).

     W tym samym czasie Tobit (w polskim brzmieniu Tobiasz - skrót od hebrajskiego imienia Tobijjahu – Bóg jest dobry), którego Bóg ciężko doświadcza, prosi także o śmierć. Modląc się przypomina sobie o pieniądzach, które oddał na przechowanie Gabaelowi mieszkającemu w Raga w Medii i o których to przed śmiercią powinien powiedzieć swojemu synowi Tobiaszowi. Wzywa go więc, mówi o dziesięciu talentach srebra, które ma odebrać od Gabaela. Daje mu także liczne wskazówki jak żyć prosząc, żeby nigdy nie usuwał ich ze swojego serca...

     Modlitwy Sary i Tobita zostają wysłuchane. Bóg posyła Archanioła Rafała, żeby uwolnił Sarę od złego demona Asmodeusza,  zaś Tobita uzdrowił przywracając mu wzrok...

     Młodemu Tobiaszowi, który  wyrusza do Medii, towarzyszy pies, a nad jego bezpieczeństwem czuwa Rafał. Pierwszą noc spędzają nad rzeką Tygrys. Kiedy młodzieniec wchodzi do wody, żeby się obmyć, podpływa do niego ogromna ryba i chce mu odgryźć nogę, ale anioł poleca mu ją mocno schwycić i wyciągnąć na brzeg, potem wyjąć z niej trzewia i zatrzymać przy sobie, jako remedium uzdrawiające. Człowiek, opętany przez demona, a okadzony palonym sercem i wątrobą na zawsze pozbędzie się złego ducha, a żółcią namaszczone oczy zostaną uleczone…

     Zbliżają się do Ekbatany. Rafał poleca zatrzymać się u Raguela mówiąc, że jego córka Sara, według Prawa przypada w dziedzictwie właśnie jemu, Tobiaszowi, i że on pojmie ją za żonę. W noc zaślubin, nakazuje mu zabrać do komnaty serce i wątrobę i położyć je na rozżarzonych węglach. Dym z kadzących się rybich organów raz na zawsze odstraszy Asmodeusza. Potem zaś, mają odmówić modlitwę.

 Jana Steen - Noc poślubna Tobiasza i Sary

     Tobiasz obdarza Sarę szczerą miłością i czyni tak, jak nakazuje mu anioł.
     Kiedy zapach ryby odstrasza demona, oboje zaczynają się modlić:
Bądź błogosławiony, Boże ojców naszych, i niech będzie błogosławione Imię Twoje we wszystkich pokoleniach na wieki! (Księga Tobita 7,5) (…)
Teraz zaś, o Panie [Ty wiesz], że nie dla swawoli, ale ożywiony prawdziwym uczuciem biorę moją siostrę za żonę.
Spraw, by na mnie i na nią spłynęło miłosierdzie i byśmy razem dożyli późnej starości. (Księga Tobita 7,7)…
   
Bernardo Strozzi - uzdrowienie Tobita

      Nie jest moim celem streszczenie całej księgi, przypomnę jedynie, że Tobiasz nie umiera, wraca z ukochaną do rodziców, a po ich śmierci  opuszcza Niniwę i mieszka w Ekbatani w Medii wraz ze swoją żoną i dziećmi. Otoczony czcią umiera w wieku stu siedemnastu lat…

     Prawe związki, oparte na prawdziwej miłości są wielkim darem. Im mocniej człowiek kocha, tym bardziej upodabnia się do Boga… Historia tej starotestamentowej miłości została przytoczona podczas homilii na sobotniej, wieczornej mszy świętej, na której małżonkowie odnawiali przyrzeczenia złożone sobie nawzajem przed laty podczas uroczystości zaślubin.
     Nie jest również moim celem analizowanie Księgi Tobiasza, czy też Księgi Rodzaju, ani wartej przypomnienia „Pieśni nad pieśniami”, opiewającej różne aspekty miłości małżeńskiej, wyrażające się chociażby w uczuciu tęsknoty, gloryfikującej wierność, wyłączność, wzajemność, nie zapominając o przyjemności seksualnej…
     O sakramentalnym związku mężczyzny i kobiety pisał i mówił Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II. Nie wszyscy rozumieją jego teksty zawarte w książkach „Miłość i odpowiedzialność”, „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”…, nie wszyscy wiedzą o tym, jak bardzo ważne było dla niego przedstawienie nowej wizji ludzkiej miłości. Jego troska o ludzką miłość: narzeczeńską, małżeńską, rodzicielską przejawiała się chociażby w katechezach, zebranych w 130 rozważaniach, wygłoszonych podczas audiencji generalnych w latach 1979-1984, ale w Kościele nie było dobrego klimatu, sprzyjającego poznaniu teologii ciała, jak nazwano później jego katechezy. Jedynie nieliczne uniwersytety prowadziły poważne studia nad tą cząstką jego duchowej i intelektualnej spuścizny. Brak popularyzacji nauki papieża sprawiał, że tylko mały odsetek katolików wiedział o istnieniu tych katechez, a jeszcze mniejszy był w stanie przebrnąć przez trudne, niezwykle syntetyczne teksty. Świat uznał wielkość Jana Pawła II i obwołał go największym duchowym i moralnym autorytetem, a Kościół nadal wymienia, że wśród negatywnych owoców jego pontyfikatu znajduje się głoszona przez niego etyka seksualna. Zmiana tej sytuacji jest być może najtrudniejszym zadaniem, przed jakim stoi współczesne pokolenie katolików. Tym bardziej, że kwestie, które trzeba ludziom wyjaśnić, dotyczą sfery wyjątkowo delikatnej, budzącej emocje, głęboko dotykającej ludzką egzystencję. Należałoby nie tylko spopularyzować teologię ciała, ale przede wszystkim przełożyć ją na język znacznie bardziej praktyczny, zrozumiały dla ogółu…

     Sobotni wieczór, 26 listopada 2011 roku, był wyjątkowy dla małżonków obu parafii Supraśla. W kościele pw Świętej Trójcy ksiądz proboszcz Andrzej Chutkowski odprawił w ich intencji uroczystą mszę świętą, z odnowieniem przyrzeczeń małżeńskich, zakończoną indywidualnym błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem.
     Oboje z mężem uczestniczyliśmy także w tej eucharystii.
W ławce, za nami siedzieli nasi znajomi z córką, studentką, która przyjechała z Warszawy na weekend. Cała trójka roniła łzy szczęścia, być może przypominali sobie swoje najpiękniejsze lata, kiedy to razem z dziećmi cieszyli się sobą nawzajem. Z uśmiechem podsunęłam im trzy chusteczki na otarcie łez.
W kościele były pary w różnym wieku, a wśród nich wielu moich znajomych i przyjaciół.

Cztery świece na cztery  niedziele adwentu...

Błogosławieństwo małżonków

Błogosławieństwo małżonków

     To nie był jedyny pomysł księdza proboszcza tego wieczoru. To on zaproponował wspólną zabawę w „Kniei” i wraz z wikariuszem uczestniczył w tym niecodziennym wydarzeniu. A okazja była podwójna, jako że ta sobota była ostatnią przed adwentem. Myślę, że każda para bawiła się doskonale. Jedzenia było pod dostatkiem, alkoholu z umiarem, a tańców ponad siły przeciętnego domatora. Tworzyliśmy jedną wielką, prawidłowo funkcjonującą rodzinę, która potrafi odpoczywać po pracowitym dniu, emanując dobrym humorem, życzliwością i uśmiechem… Mam nadzieję, że ksiądz Andrzej zaskoczy nas jeszcze wieloma pomysłami, godnymi naśladowania, a tak nawiasem mówiąc dobry pasterz strzeże swoich owieczek, uczestniczy w radościach i nadziejach, a także w trudach i cierpieniach ziemskiego pielgrzymowania...

Przed kolacją wspólna modlitwa

Moje ze względów oczywistych puste krzesło wśród przyjaciół

Andrzeju, to był miły wieczór, zadbałeś o duszę i ciało...

... są dusze dla siebie stworzone...znajdą się, przyciągną i złączą...

...  patrzymy razem w tym samym kierunku...

... szczęście ci niosę i ty daj mi szczęście...

... na wspólną radość i wspólną niedolę...

... gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz...

 ...bez tego dreszczu, co ginie w krwi szumie-ciało nie zrozumie...

... ileż to już lat minęło od pierwszej pieszczoty...

... zestarzej się przy mnie, najlepsze dopiero się zdarzy...

... żaden dzień się nie powtórzy...

... w tobie widzę świat cały...

      Zwyczajem już się staje, że kończę wpis wierszem, niestety nie moim, bo takich mam nie wiele w mojej szufladzie i chyba nigdy nie odważę się ich  stamtąd wyciągnąć.
      Na ostatnim Krakowskim Salonie Poezji zachwycił mnie wiersz Zbigniewa Herberta "Pan Cogito o cnocie", w którym autor przedstawia cnotę jako coś niemodnego, przestarzałego, porównując ją do starej panny w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia...
A oto i on:

Nic dziwnego
że nie jest oblubienicą
prawdziwych mężczyzn

generałów
atletów władzy
despotów

przez wieki idzie za nimi
ta płaczliwa stara panna
w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia
napomina

wyciąga z lamusa
portret Sokratesa
krzyżyk ulepiony z chleba
stare słowa

- a wokół huczy wspaniałe życie
rumiane jak rzeźnia o poranku

prawie ją można pochować
w srebrnej szkatułce
niewinnych pamiątek

jest coraz mniejsza
jak włos w gardle
jak brzęczenia w uchu

---
mój boże
żeby ona była trochę młodsza
trochę ładniejsza

szła z duchem czasu
kołysała się w biodrach
w takt modnej muzyki

może wówczas pokochali by ją
prawdziwi mężczyźni
generałowie atleci władzy despoci

żeby zadbała o siebie
wyglądała po ludzku
jak Liz Taylor
albo Bogini Zwycięstwa

ale od niej wionie
zapach naftaliny
sznuruje usta
powtarza wielkie Nie

nieznośna w swoim uporze
śmieszna jak strach na wróble
jak sen anarchisty
jak żywoty świętych

         PIĘKNY !!! 
         PRAWDA ???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz