cd Kiedy dotarliśmy na najdalej wysunięty na północ przylądek Zielonej Wyspy - Malin Head, nad Atlantykiem wisiała ogromna, granatowo-szara, brzemienna deszczem chmura. Miejscami była dziurawa i wylewała do oceanu nagromadzoną zawartość. Miałam niewiele czasu, żeby przyjrzeć się okolicy i uświadomić sobie potęgę natury. Stałam na skalistym i jak mi się wydawało najwyższym na Malin Head wzniesieniu i robiłam zdjęcia, dużo zdjęć.
Wiatr wiał z wielką siłą, a ja mocowałam się z nim próbując utrzymać równowagę na wygładzonej powierzchni głazu. Daremnie wypatrywałam brzegów Szkocji. Przed ciemną kurtyną zasłaniającą widnokrąg majaczyły małe punkciki kamiennych wysepek, o które rozbijały się fale. Obiektyw skierowałam w stronę lądu gdzie oprócz zieleni pastwisk, odcieniami brązów i czernią wzrok przyciągały pagórki między którymi wiły się wstążeczki asfaltowych dróg wiodące do gospodarstw.
To było wspaniałe widowisko!
Szarości poczęły już obejmować wyspę kiedy wąską ścieżką schodziłam nieco niżej, żeby lepiej przyjrzeć się mocno postrzępionemu brzegowi. Woda nieustannie rzeźbiła kamienne klify, które miejscami zatrzymywały ją dłużej po czym cienkimi stróżkami wypluwały z powrotem do morza. Jak okiem sięgnąć ani jednej żywej istoty, tylko ja, on i ON. Czułam jak mnie obejmuje swoim niewidocznym ramieniem, napełnia ciepłem i jakąś przedziwną mocą. Co za niewysławiona rozkosz przebywania w niezadeptanej jeszcze przez człowieka krainie, w mało znanym turystycznie Hrabstwie Donegal, z irlandzką nazwą Contae Dhún na nGall, oznaczającą fort odpierający cudzoziemców. Czułam się wyróżniona stąpając po tej wyludnionej ziemi, w której panował tak bardzo nieprzyjazny człowiekowi klimat.
Kropiło jak z kropidła, kiedy zastanawiałam się co robić:
- Wracać? - Nie wracać?
Pod górkę wbiegałam, bo rozpadało się na dobre, ale tego jak padało nie mogłam w żaden sposób rozszyfrować, czy pionowo, czy pod kątem, czy też może zacinało poziomo. O dziwo nigdy w Irlandii podczas deszczowych kąpieli nie zmokłam. Czy to była zasługa wiatru, który działał w parze z deszczem, jedno moczyło, drugie suszyło?
Irlandczycy twierdzą, że na wyspie panuje duża wilgotność, której ja osobiście nie doświadczyłam.
W Polsce, kiedy w powietrzu jest jej nadmiar, to włosy skręcają mi się w drobne loczki, a tu wiatr mi je suszył i rozwiewał w nieposkręcanym nieładzie.
W samochodzie próbowałam wyrównać
oddech i kiedy dojechaliśmy do wiejskiego pubu położonego nieco na uboczu drogi
wiodącej do Carndonagh /Donagh/, byłam gotowa podjąć już nowe
wyzwanie.
W tak zwanym przybytku dla pań oceniałam swój wygląd, a kiedy chwilę później znalazłam się w przyjemnie urządzonym wnętrzu pubu, dwie pary błyszczących oczu patrzyło w moim kierunku.
- To dla ciebie. Niespodzianka od właściciela lokalu.
Na małym okrągłym stoliku ustawionym w pobliżu niewielkiego żelaznego piecyka pełniącego rolę kominka stał Guinness, a na gęstej kremowej pianie, powstałej dzięki mieszaninie dwutlenku węgla i azotu, który wypycha trunek nadając pianie trwałość widniał napis Ewa z wykręconą pod nim łezką. Niby nic takiego, trzy litery i mały kulfonik pod spodem, a tyle sprawiły mi radości i pomieszały błyski w trzech parach oczu. Po chwili barman doniósł drugie piwo tym razem z wyrytym liściem koniczyny - symbolem Irlandii, którego nie widać na zdjęciu, jako że na szklankę padało dość ostre światło z okna. Niestety nie sprawdziłam na podglądzie i tak już zostało.
Przez moment byłam sama z właścicielem pubu stojącym za kontuarem. Zapytałam czy mogę zrobić mu zdjęcie. Wyraził zgodę, a później zaproponował zamianę ról. Napełniałam szklankę Guinnessem kiedy usłyszałam na powrót znajomy głos:
- No, no, nie można cię zostawić nawet na trzydzieści sekund...
W tak zwanym przybytku dla pań oceniałam swój wygląd, a kiedy chwilę później znalazłam się w przyjemnie urządzonym wnętrzu pubu, dwie pary błyszczących oczu patrzyło w moim kierunku.
- To dla ciebie. Niespodzianka od właściciela lokalu.
Na małym okrągłym stoliku ustawionym w pobliżu niewielkiego żelaznego piecyka pełniącego rolę kominka stał Guinness, a na gęstej kremowej pianie, powstałej dzięki mieszaninie dwutlenku węgla i azotu, który wypycha trunek nadając pianie trwałość widniał napis Ewa z wykręconą pod nim łezką. Niby nic takiego, trzy litery i mały kulfonik pod spodem, a tyle sprawiły mi radości i pomieszały błyski w trzech parach oczu. Po chwili barman doniósł drugie piwo tym razem z wyrytym liściem koniczyny - symbolem Irlandii, którego nie widać na zdjęciu, jako że na szklankę padało dość ostre światło z okna. Niestety nie sprawdziłam na podglądzie i tak już zostało.
Przez moment byłam sama z właścicielem pubu stojącym za kontuarem. Zapytałam czy mogę zrobić mu zdjęcie. Wyraził zgodę, a później zaproponował zamianę ról. Napełniałam szklankę Guinnessem kiedy usłyszałam na powrót znajomy głos:
- No, no, nie można cię zostawić nawet na trzydzieści sekund...
Następny przystanek zrobiliśmy w Carndonagh.
Zatrzymaliśmy się na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na Śnieżny Szczyt - Slieve Snaght i na którym wznosił się kościół pod wezwaniem
Najświętszego Serca Jezusowego. Weszliśmy do środka i wkrótce dowiedziałam się, że
na tym terenie, w piątym wieku, swoją misję chrystianizacyjną prowadził święty
Patryk, a pierwszym biskupem został tu Mac
Cairthan - brat biskupa z Clogher.
Parafia Carndonagh powstała zaś w dwunastym wieku i od tamtej pory jej zasięg się nie zmienił, a parafianie ciągle z wielkim entuzjazmem angażują się w jej życie. W kościele zagadał do nas zakrystian, który z dumą poprowadził nas do małego muzeum z dość skromnymi zbiorami, zdjęciami archiwalnymi i kamienną chrzcielnicą, poświęconego pamięci księdza Seamus'a Farrelly'ego, proboszcza parafii w latach tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć - dwa tysiące osiem.
Okazało się, że poprzednia świątynia spaliła się, a w jej miejsce wybudowano nową znacznie większą.
W prawej nawie mogłam zobaczyć podświetloną makietę kościoła. Na uwagę zasługiwał także obraz przedstawiający księdza Johna Colgan'a - Irlandczyka, urodzonego w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym drugim roku, franciszkanina, profesora teologii w Irlandzkim Kolegium Świętego Antoniego Padewskiego w Louvain, hagiografa i historyka, twórcę sześciu tomów żywotów świętych, dzieła o wielkiej wartości, uważanego niemalże za jedyne źródło wiedzy na temat świętego Patryka, świętej Brygidy, świętego Kolumbana i wielu innych świętych, a także źródło wiedzy o kościołach i zabytkach Irlandii.
Parafia Carndonagh powstała zaś w dwunastym wieku i od tamtej pory jej zasięg się nie zmienił, a parafianie ciągle z wielkim entuzjazmem angażują się w jej życie. W kościele zagadał do nas zakrystian, który z dumą poprowadził nas do małego muzeum z dość skromnymi zbiorami, zdjęciami archiwalnymi i kamienną chrzcielnicą, poświęconego pamięci księdza Seamus'a Farrelly'ego, proboszcza parafii w latach tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć - dwa tysiące osiem.
Okazało się, że poprzednia świątynia spaliła się, a w jej miejsce wybudowano nową znacznie większą.
W prawej nawie mogłam zobaczyć podświetloną makietę kościoła. Na uwagę zasługiwał także obraz przedstawiający księdza Johna Colgan'a - Irlandczyka, urodzonego w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym drugim roku, franciszkanina, profesora teologii w Irlandzkim Kolegium Świętego Antoniego Padewskiego w Louvain, hagiografa i historyka, twórcę sześciu tomów żywotów świętych, dzieła o wielkiej wartości, uważanego niemalże za jedyne źródło wiedzy na temat świętego Patryka, świętej Brygidy, świętego Kolumbana i wielu innych świętych, a także źródło wiedzy o kościołach i zabytkach Irlandii.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na
zachodnich obrzeżach miasta, przy drodze do Buncrany. Chciałam zobaczyć wczesnochrześcijański,
kamienny Krzyż Donagh zwany także Krzyżem Carndonagh lub Krzyżem
Świętego Patryka z siódmego wieku, zaliczonego do najstarszych w
Irlandii. Krzyż należał niegdyś do klasztoru, który święty Patryk wybudował dla
biskupa Mac Cairthan'a. Zarówno Krzyż Donagh jak i dwa mniejsze kamienne słupy stojące
po bokach zdobią staro celtyckie ornamenty.
Do Buncrany wracaliśmy w
deszczu...
Powialo zimnem, brrr... Wole nasza wiosne /smiech/!!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
To był koniec marca, wiatr przenikał na wskroś, ale zimna nie odczuwałam...
UsuńUściski i wszystkiego dobrego Judyto
Tyle przygód i to w jednym poście. Miejsca, które opisujesz mają swój niepowtarzalny, wyjątkowy klimat. Do tego piękne zdjęcia, choć pogoda nie za bardzo im sprzyjała. Też nie lubię wiatru, nawet wtedy, gdy osusza.
OdpowiedzUsuńTak bardzo chciałam doświadczyć irlandzkiej pogody, tego deszczu co zmusza do pisania nie tylko wierszy.
UsuńChciałam zobaczyć ludzi, którzy się do ciebie uśmiechają i pozdrawiają serdecznie, chciałam irlandzkiej magii i tajemniczości, widoku dramatycznych klifów...
Ech..., tak mało mi było tego, tak mało !!!
Nie bałaś się przy takim wietrze stać tak blisko krawędzi? ;] Respect! Wzburzony ocean, to jest to co wprawia moją duszę w ekstazę, uwielbiam wietrzysko (chociaż wolę to "ciepłe") i spieniony bezmiar wody. Widziałaś film "Sztorm Stulecia"? Chyba Clooney tam grał... Cudny obraz, choć tragiczna opowieść. Ale mnie chodzi o ten rodzaj wody. To mój żywioł, najpotężniejszy z elementali, nie ma na tym świecie nic wspanialszego, w końcu Gaja jest Wodnym Światem. Dzięki za te piękne zdjęcia, zimno czy ciepło, jednakowo wprawiają mnie w dobry nastrój, tchną niepokojem który dla Niej jest pełnym oddechem. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :** :))) (Ćmok)
Miałam dobrego Anioła stróża, który zrobił mi porządny wykład już pierwszego dnia, co mogę, a czego nie mogę w Irlandii.
UsuńMówił:
- Do samochodu będziemy wsiadać pojedynczo, to jest otwieramy najpierw jedne drzwi, zamykamy je, a dopiero potem otwieramy drugie drzwi i zamykamy, nigdy razem...
Któregoś razu zatrzymaliśmy się w połowie drogi, żeby sfotografować kolejne dziwy natury. Zanim zdążyłam włożyć kurtkę mój Anioł stróż wiedząc co się święci w sekundzie otworzył mi drzwi z drugiej strony mocno je trzymając. Gdybym to ja zrobiła nie spodziewając się silnego wiatru, wyrwało by mi je z ręki.
Także z takim Aniołem nie miałam się czego bać, nawet sztormu, a poza tym do strachliwych nie należę.
Buziaki :)))*
krajobrazy fantastyczne......
OdpowiedzUsuńa ty też ślicznie wyglądasz, wcale się nie dziwię temu barmanowi, że zwrócił na cibie uwagę :)
Agnieszko, Irlandczycy uśmiechają się do wszystkich, zagadują, pozdrawiają..., są uprzejmi, nie przejdą koło ciebie z gębą zbója!
UsuńBuziaki :)))*