wtorek, 29 kwietnia 2014

Niedziela w Irlandii i kościoły w Buncranie



    cd  Nie umiem sobie wyobrazić życia bez niedzieli, dnia świątecznego, który wyraźnie różniłby się od innych dni tygodnia. Potrzebę wypoczynku i świętowania mam wpisaną w naturę tak jak wszyscy.

   
Niedziela to takie moje własne przymierze z Bogiem, z biegiem lat pojmowane inaczej. Dzisiaj umiem kontaktować się z Nim bez pośredników, co nie znaczy, że wykluczam kapłanów pierwszego kontaktu, sprawujących Ofiarę Eucharystyczną, natomiast cały mocno zhierarchizowany Kościół i jego szczeble do zbawienia duszy nie są mi potrzebne. Dzisiaj żyję w cieniu hierarchii kościelnej i hierarchii społecznej, bo w życiu doczesnym dla tych, którzy nigdzie nie muszą się spieszyć i tylko spowalniają bieg rozpędzonej machiny nie istnieje nawias, w którym mogliby się schronić przed dominacją osobników zmierzających poprzez uległość słabszych do sprawowania władzy, a co za tym idzie łatwego dostępu do wszelkich dóbr materialnych i niesprawiedliwego ich podziału.
    Dążenie do stworzenia globalnej wioski poprzez umożliwianie ludziom komunikowania się na masową skalę też mnie nie przekonuje, jako że takie formy globalizacji zabijają naszą indywidualność, przestajemy być kreatywni i upodabniamy się do siebie, myślimy podobnie, zachowujemy się podobnie, otaczamy się tymi samymi rzeczami, tworząc jednolitą masę.
    Szum medialny to wzajemne przekrzykiwanie się, każdy ma coś do powiedzenia, każdy wie najlepiej i każdy chce się sprzedać jak najlepiej, tylko nic z tego nie wynika, bo w tym medialnym szumie nie potrafimy słuchać siebie nawzajem, nie umiemy wybierać, a co najgorsze wszystkich mierzymy jedną miarką i zabieramy głos w sprawach, na których kompletnie się nie znamy, oskarżamy, potępiamy, przejmujemy role sędziów i katów, eliminując z otoczenia tych, którzy wyróżniają się w tym globalnym chaosie.
    - Czy dzisiejsze media to nowa broń przeciwko ludzkości?
    - Czy rozgrzane do czerwoności łącza przekazujące nieustannie sensacyjne wiadomości z pogranicza horroru nie wybuchną któregoś dnia śmiertelnie raniąc całą ludzkość?
    Nasza prywatna przestrzeń kurczy się niepostrzeżenie i nawet nie zorientujemy się, w którym momencie okradziono nas z własnej tożsamości.
    A ja być może osiągnęłam wiek, w którym mogę pozwolić sobie na luksus jej zatrzymania, nie muszę nikogo naśladować, nikomu schlebiać w celu osiągnięcia korzyści materialnych, mogę żyć własnym życiem na tyle na ile mnie stać i na ile pozwalają mi inni. Dzisiaj łatwiej mi rozróżnić, kto przyjaciel, kto wróg. Umiejętność ta pozwala trzymać mi się jak najdalej od tych drugich.
    Ech, rozpędziłam się w swoim krzyku, który jest  wyrazem protestu, moim nie globalnej wiosce, która nie ma przyszłości i jest kolejną utopią tak jak utopią jest jej jedyny śmiertelny przywódca.

   
Wracam zatem do Niedzieli Dnia Pańskiego i zatrzymam się na poziomie parafii, tam gdzie małe społeczności wytyczają sobie cele i konsekwentnie bez udziału osób trzecich co najwyżej w towarzystwie mile widzianych gości realizują je, a jedynymi korzyściami owej działalności są korzyści duchowe i wypływająca z nich potrzeba służenia drugiemu człowiekowi.

   
Ten nieco przydługi wstęp wprowadza do dnia piątego, mojego pobytu w Buncranie, w Hrabstwie Donegal, na Półwyspie Inishowen.
    Dniem piątym była niedziela i chociaż cały mój pobyt na Zielonej Wyspie traktuję jako jedno Wielkie Święto, to różnił się on od pozostałych, chociażby za przyczyną przyjaznych mi osób, a w szczególności księdza proboszcza John'a R. Walsh'a
zarządzającego parafią Buncrany, z którym miałam przyjemność spędzić trochę czasu przy świątecznym, niedzielnym stole. Z ogromną radością przyjęłam jego zaproszenie na obiad do niewielkiej restauracji w uroczym zakątku nad rzeką Foyle w Derry.
    Pojechaliśmy tam po niedzielnej mszy świętej sprawowanej w języku polskim we współcześnie wybudowanym kościele w
Strathofoyle - wsi leżącej w Hrabstwie Derry, w odległości około pięciu mil od miasta. Nie fotografowałam tej nowoczesnej świątyni pod wezwaniem świętego Oliver'a Plunkett'a, jako że ogromne halowe wnętrze przypominające namiot nie posiadało tego sacrum co inne kościoły...

    Stolik w rogowej niszy, na podwyższonej posadzce, wyodrębniony od reszty lokalu filarem, zarezerwowany i nakryty był na sześć osób. Jako gościowi przypadło mi miejsce na miękkiej kanapie między księdzem proboszczem, a emerytowaną irlandzką nauczycielką o imieniu Nuala, z którą rozmawiałam po francusku. Jak się okazało ksiądz Walsh doskonale rozumiał ten język i od czasu do czasu wtrącał kilka słów. Były to prawdziwe ozdobniki naszego dialogu. Po przeciwległej stronie stołu siedziało troje pozostałych gości, w tym vis-à-vis moja polska językowa Podpora.
     Zanim złożyliśmy zamówienia, podano nam małe kromki chleba przypominające smakiem miodownik, a do nich masło, również ze słodkawym posmakiem.
    O ile dobrze pamiętam większość z nas zamówiła owoce morza na przystawkę - wyśmienicie przyrządzone i równie smakowite co dania główne - w moim przypadku ryba.
    Wino także było przednie, a to deserowe w wąziutkiej transparentnej butelce z nalepką Ned doskonale konweniowało z ciastkiem czekoladowym przypominającym w smaku prawdziwy torcik wiedeński, którym zajadałam się kiedyś w kawiarence wiedeńskiego Muzeum Albertina.
    Skoro jestem przy świątecznym obiedzie, to musi także paść irlandzkie słowo slainte
- polskie na zdrowie.
    Kelnerzy z troską  obsługiwali gości upewniając się co jakiś czas czy niczego nie brakuje, a kiedy proponowali napełnienie kieliszków winem czy też wodą, to na słowo dziękuję reagowali inaczej niż w Polsce. W Irlandii słowo dziękuję znaczy tak poproszę o jeszcze.
    Chociaż nie byłam nikim ważnym czułam się wyjątkowo. Kelner słysząc rozmowę w języku francuskim zwracał się do mnie także w tym języku. Podoba mi się życzliwość wyspiarzy, ich serdeczność, wszechobecny uśmiech.
    Dobre maniery, znajomość obyczajów i form towarzyskich, reguł grzecznościowych, zachowania i komunikowania się, wygląd i prezencja, jednym słowem savoir-vivre nie tylko w niedzielę i święta.
    Dodam jeszcze, że są na świecie prawdziwi mężczyźni, którzy pamiętają podać kobiecie płaszcz, otworzyć drzwi samochodu...

    Przy niedzieli, po smakowitym obiedzie, wypadałoby coś niecoś opowiedzieć o kościołach Buncrany.
    Opracowując dzisiejszy wpis korzystałam częściowo z książki Noble Story - Krótka historia diecezji Derry napisanej przez księdza John'a R. Walsh'a i bogato ilustrowanej przez Patrice'a Th
é
bault'a.
    Pisząc o kościołach nie sposób pominąć księdza Edwarda Maginn'a, który część swojego dzieciństwa spędził w Buncranie, dokąd z odległego o sześćdziesiąt mil Fintona sprowadzili się jego rodzice. Warto podkreślić, że studiował w Paryżu w Kolegium Irlandzkim przy 5 rue des Irlandais, w którym przez pięćdziesiąt lat, od tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku mieściło się Seminarium Polskie, założone dla trzydziestu trzech kleryków przybyłych z Dachau.
    W wieku dwudziestu trzech lat Edward Maginn przyjął święcenia kapłańskie, a cztery lata później, w tysiąc osiemset dwudziestym dziewiątym został mianowany proboszczem parafii, która siedzibę swoją ma w Buncranie. Mitrą biskupią cieszył się zaledwie trzy lata. Zakażony bakterią tyfusu plamistego w czasie Wielkiego Głodu zmarł w tysiąc osiemset czterdziestym dziewiątym, po trzech dniach choroby, przeżywszy tylko czterdzieści sześć lat.
    Biskup Maginn pomagał głodującym, a kiedy rząd brytyjski wysłał półtora miliona wynędzniałych z głodu katolików do Kanady czyn ten nazwał hurtową eksterminacją (wholesale system of extermination). A wystarczyło udostępnić rezerwy zboża i na czas klęski znieść podatki.
    Ten trudny okres nie przeszkodził biskupowi w budowie kościoła parafialnego. Udał się nawet do Londynu, ażeby zebrać fundusze na to przedsięwzięcie i przyjmował pieniądze z równą wdzięcznością od wszystkich wyznań. Od komisarza Robót Publicznych otrzymał pożyczkę tysiąca funtów na dogodnych warunkach spłaty rozłożonych na trzydzieści lat.
    Kościół St Mary's w stylu neogotyckim, ze względu na to, że była to świątynia katolicka, usytuowano na wzgórzu w Cockhill około mili poza ówczesnymi granicami miasta. Jego budowę ukończono w tysiąc osiemset czterdziestym siódmym roku - roku długo zwanym Black'47.
    Wspomnę jeszcze tylko, że namalowanie obrazu zlecono artyście włoskiemu
A. Mariani'emu. Na płótnie ogromnych rozmiarów, zawieszonym nad ołtarzem głównym widnieje scena Narodzenia, którą nazwałabym Pokłonem Pasterzy.
    Nie był to jedyny obraz Mariani'ego. Namalował on jeszcze dwie Drogi Krzyżowe, z których jedną umieszczono w Kościele St Mary's Oratory w Buncranie, a drugą w Star of the Sea Church w Desertegney - w kościele należącym do tej samej parafii. Obok podpisu na obrazach widnieje rok 1896, znaczy to że dwa komplety Drogi Krzyżowej były przechowywane w innych miejscach, jako że oba kościoły wybudowano w pierwszej połowie dwudziestego wieku...


                               Kościół St Mary's Cockhill w Buncranie.
                Na cmentarzu znajduje się grób biskupa Edwarda Maginn'a 






                       Wnętrze Kościoła St Mary's Cockhill w Buncranie

 








                            Kościół St Mary's Oratory w Buncranie

 



                     Wnętrze Kościoła St Mary's Oratory w Buncranie

 















                 Szkoły znajdujące się obok Kościoła St Mary's w Buncranie
                                   Scoil Iosagain i St. Mura's school


 

 cdn

8 komentarzy:

  1. Mało, że inteligentna, mądra i na dodatek piękna kobieta, to jeszcze z takimi poglądami, że paręset lat temu, nadawałabyś się idealnie na podsądną Świętej Inkwizycji (w najlepszym razie czekałaby Cię wodna próba wiary) . Czy mógłbym w takim razie Twoich postów nie czytać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle komplementów i takie pytanie na koniec i na dodatek bez uścisków, chociaż zdrowa jestem jak rydz i haruję jak przysłowiowy wół, wszystko na mojej głowie i pewnie stąd te poglądy się biorą, bo tylko od czasu do czasu ktoś się o mnie zatroszczy...

      Ech, a już myślałam, że na tyle Cię oczarowałam, że do końca mojej twórczości blogowej będziesz moim wiernym Czytelnikiem i będę mogła polegać na Twojej krytycznej ocenie po wnikliwej analizie tekstu. Kto go tak dokładnie prześwietli jak nie Ty ?! Kto wychwyci wszystkie moje ukryte myśli jak nie Ty ?!

      Rozpacz mnie ogarnęła, wymazuję ten znak zapytania z Twojego komentarza!
      I co ja teraz zrobię bez wzajemności ?

      Usuń
  2. Ależ już dawno mnie oczarowałaś i dlatego bardzo chętnie z ogromną ciekawością i wręcz z utęsknieniem, czekam na Twoje nowe posty.

    Skoro jesteś już zdrowa, to ściskam bardzo mocno i serdecznie...

    A pytajnika nie wymazuj- oznacza przecież, że nie mógłbym Cię nie czytać (masz we mnie wiernego czytelnika).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnęłam z ulgą !
      No to wzajemnie ściskam bardzo mocno i serdecznie...

      Usuń
  3. Ależ zachwycił mnie kościół St Mary's Cockhill. Niesamowity klimat, do tego nagrobki przy samym wejściu do kościoła. Zdjęcia jak zawsze wspaniałe - ja zachwycę się jak zawsze tą stroną wpisu :) Pozdrawiam majowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fascynują mnie stare celtyckie nagrobki i krzyże na cmentarzach wokół kościołów.
      Dziękuję za majowe pozdrowienia i wzajemnością ściskam serdecznie :)

      Usuń
  4. Mnie tez zachwycil kosciol St Mary's Cockhill. I wlasnie te nagrobki przed kosciolem na Twoim zdjeciu ladnie oswietlone. Koscioly duzo bardziej surowe niz w Polsce.
    Wstep do postu bardzo madry, podzielam Twoje obserwacje, ale podejrzewam za na takie opinie mozemy pozwolic sobie my, ktore to jestesmy juz na innych prawach, Ja siedzac w mojej wiosczynie w Andach nawet telewizji nie ogladam...mam dosc calego zgielku politycznego i nie tylko politycznego. I ciagle zachwycam sie powietrzem irlandzkim, jest takie czyste nawet w pochmurne dni. Czy to tak jest rzeczywiscie ?
    Dzisiaj mam szczescie, Twoj post otworzyl mi sie bardzo szybko, nie potrzebowalam cyberkafejki. Sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Ten czas, piękny czas, pozawala nam Grażyno na większą swobodę, możemy być "i tu i tam... y aqui y alla"...

      A powietrze irlandzkie jest dobrze przefiltrowane przez deszcze, nie unosi się tam żadne paskudztwo... przynajmniej ja takie wrażenie odniosłam. Niestety nie umiem powiedzieć jak inni znoszą brak słońca. Byłam krótko, więc taka marcowa aura to dla mnie nowe doświadczenie. Ponoć zmorą wyspiarzy jest pleśń...
      Buziaki :)))*

      Usuń