czwartek, 8 stycznia 2015

Co się jeszcze działo pod koniec 2014 roku



   Koniec dwa tysiące czternastego roku był wyjątkowo intensywny. Od ponad dwóch lat tempo mojego życia nie było tak szybkie jak w ostatnich miesiącach. Zresztą cały stary rok zaliczam do fascynujących. Podróż do Irlandii, Azji Mniejszej, Francji, wyjazd na południe Polski, do Krynicy Zdroju, wycieczki po Małopolsce, których tak jak i tych francuskich nie zdążyłam jeszcze opisać, no i wreszcie świąteczna krzątanina, przygotowania do jubileuszu rubinowych godów oraz sama uroczystość, a zaraz potem spotkanie z przyjaciółmi z chóru parafialnego, no i sylwester.
    Ktoś by pomyślał, że moje życie to jedna wielka zabawa, ciekawe spotkania, podróże... No i niech tak pozostanie, bo najbardziej cenię sobie czas spędzony wśród tych, którzy wnoszą do mojego życia wiele dobrego, tych od których ciągle się czegoś uczę i wszystkich tych wyjątkowo kreatywnych ludzi, których spotykam w drodze. Jak ognia unikam wszelkich złośliwości, które negatywnie wpłynąć by mogły na moje samopoczucie. Z owych niezwykłych wydarzeń i spotkań, a nade wszystko z natury, czerpię tę tak bardzo potrzebną pozytywną energię. Nie chowam się w cieniu anonimowości, chociaż do indywidualności nie należę. Jak każdy popełniam błędy, które być może wynikają z mojego nader spontanicznego charakteru. Chyba powiedzieć mogę, że mam swój własny styl, własne wyrobione przez lata poglądy na to i owo...


    Dzisiaj, w jednym poście, kolejne dwa spotkania, a właściwie sporo zdjęć z owych spotkań.

   
Chór parafialny to jedna wielka rodzina. Myślę, że takich najbardziej zdyscyplinowanych chórzystów jest około piętnastu. Filarem chóru zaś  jest młodzież, sopranistki Ela i Agnieszka, alt Dorota, bas Tomek, no i instrumentalista Kamil. Od kilku lat spotykamy się w JFStudio. Nie rywalizujemy ze sobą lecz wspieramy się nawzajem. Tworzymy wyjątkową społeczność. Świadczy o tym chociażby oprawa muzyczna naszego jubileuszu rubinowych godów.
    Ostatnia próba chóru w ramach podziękowania za uświetnienie uroczystości odnowienia ślubów odbyła się u mnie. Były śpiewy i tańce, zabawa niemal do świtu, co zostało utrwalone na filmie, który zatrzymam sobie.... No i jeszcze na dodatek były prezenty, za które z całego serca mojemu chórowi dziękuję.
















 
    Jeszcze tego samego dnia wieczorem było przede mną spotkanie sylwestrowe. Kilka godzin snu nie zregenerowało moich sił, wyglądałam koszmarnie i nic nie poprawiło mojego wyglądu, w związku z tym zdjęcia są nieco przerobione, a to w barwach czarno-białych, co pozwala zatuszować niedoskonałości, a to z większą dawką światła, co rozświetla twarze...

    Na drugi dzień, zaraz po rubinowych godach zadzwonił telefon:
    - Witaj! Organizujemy sylwestra u nas. Zapraszamy na dziewiętnastą trzydzieści. Stroje lata dwudzieste, lata trzydzieste - brzmiał wesoły głos Leszka w słuchawce.
    - Hym, lata dwudzieste, lata trzydzieste, powiadasz, a coś bliżej, jakieś pomysły? - Odpowiedziałam.
    - No cóż, mogą być długie perły, boa, no wiesz takie tam - kontynuował Leszek...
    W sylwestrowy wieczór wyciągnęłam moją ulubioną spódniczkę, w której na ulicę nie wychodzę, bo co poniektórzy uważają, że jestem za stara na taki mini luksus, chi, chi, chi..., ale w towarzystwie przyjaciół pozwalam sobie na powiedzmy niewielką ekstrawagancję. Kiedyś pewna pani, którą znam tylko z widzenia, podsumowała moją osobę dwoma słowami - egzaltowana kobieta. Co dokładnie miała na myśli tego nie wiem.

    Po drodze na sylwestrowy bal zgarnęliśmy Stefanię i Krzysztofa. Dołączyli do nas także Wiesia z Bogusiem, a więc byliśmy prawie w komplecie. Brakowało jeszcze tylko dwóch pań.
    Para wieczoru, Małgosia i Leszek, pod względem organizacyjnym stanęli na wysokości zadania. Zapewnili wyśmienite jadło, napitki (wsparliśmy też ich i naszymi koszyczkami), stroje, peruki, maski, nakrycia głowy - jednym słowem świetną zabawę z sesją zdjęciową, później kolejną atrakcję - karaoke.  Bawiliśmy się doskonale wyśpiewując solo i ensemble popularne polskie piosenki, a kiedy krtanie ochrypły zabraliśmy się za kalambury. W zgadywaniu tytułów filmów, porzekadeł i przysłów prym wiodła Wiesia. Zaskakiwała bystrością umysłu, bo co tu dużo mówić głowę miała na miejscu, jako że tak jak i ja odpowiadała za bezpieczeństwo pasażerów w drodze powrotnej do domu.
    A pogoda nad ranem zaskoczyła piechurów. Gołoledź jakiej dawno nie widzieli! Przed piątą rano w Nowy Rok drogi główne były już dobrze wysolone, ale chodniki istne lodowisko! Ludziska trzymali się ścian domów, próbowali iść po trawnikach, tam gdzie one były. Istny balet na lodzie. A ja mimo włączonego napędu na cztery koła jechałam co najwyżej trzecim biegiem.

   
Po szampanie i życzeniach noworocznych panowie zagrali w pokera, na szczęście wszelkie zakłady zostały na koniec anulowane. Panowie, a to rzucali karty, a to przebijali stawki, a to licytowali, a to pasowali... Nie znam się na tym zupełnie, ale słyszałam jak jeden z nich przegrał nawet dom, a później  zastawił swoją żonę. No cóż mój mąż powiedział, że żony to on nigdy nikomu za żadne pieniądze by nie oddał. No i jak takiego nie kochać!

   
Ale wrócę jeszcze do aperitifu. Leszek przygotował panom niespodziankę, trzy różnego rodzaju whisky. Najpierw była degustacja owej wody życia (z gaelickiego uisge beatha), najpierw  numer jeden, potem numer dwa i wreszcie trzy. Zadaniem pseudo-kiperów było zapamiętać smaki i na koniec powiedzieć, który komu przypadł do gustu. Ryszard rozsmakował się w amerykańskim Jack'u Danielsie, Boguś z Leszkiem w szkockiej Ballantine's, a Krzyś o ile dobrze pamiętam w Johnnie Walkerze.

   
Około drugiej nad ranem poczułam się bardzo senna i żeby nie płoszyć nikogo poprosiłam męża do ostatniego tańca. Miałam przecież zasiąść za kierownicą. Ku zaskoczeniu, za nami ruszyli inni i zabawa zamiast się skończyć rozpoczęła się na nowo. Duża dawka ćwiczeń ruchowych między innymi odbijanie baloników postawiła wszystkich na równe nogi. Dwa psy także się ożywiły i włączyły do gry. Gościnne progi Małgosi i Leszka opuściliśmy po godzinie czwartej, do domu dotarłam przed piątą...





































 

































4 komentarze:

  1. Ewuniu REWELACJA!!!!!!
    W tej spódniczce moglabys zawstydzic niejedna nastolatke (masz bardzo zgrabne nogi!!!!!). Co do Twojej zywiolowosci I pokladiw energii w Tobie drzemiacych - wcale nie jestem zaskoczona. Super, ze zabawa byla udana I tym skocznym, tanecznym krokiem przejdz przez ten Nowy Rok.
    Buziaki. Kaska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu,
      Jak miło, że zechciałaś razem ze mną raz jeszcze wspomnieć te miłe chwile.
      Dziękuję za wszystkie dobre myśli i słowa.
      Tobie także życzę tych pokładów energii i przyjaciół z którymi możesz zapisywać karty ze wspomnieniami.
      Buziaki :)))*

      Usuń
  2. Wygladasz bardzo atrakcyjnie i jako blondynka i jako brunetka i w kapelusiku i bez! Spodniczka bardzo "twarzowa " dla Twoich nog, swietnie buciczki wybralas do niej ...a poza tym podziwiam Twoja energie i entuzjazm, wyczyniasz duzo i widac,ze Cie to bardzo bawi i satysfakcjonuje, a to jest godne podziwu...ja musialabym sie dlugo programowac by cos podobnego strzymac!!!zachwycasz Twoim temperamentem! sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, może dlatego że mam jeszcze syna dwudziestodwulatka, studenta i o wnukach jeszcze nie myślę. Ciągle jestem ciekawa świata, zresztą w tym temacie jesteśmy podobne.
      Tęskniłam już do Twojego powrotu na "I tu i tam" i wreszcie wiem, gdzie przepadłaś na tak długo :)))*
      Buziaki

      Usuń