piątek, 28 sierpnia 2015

Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu




    O istnieniu Miasteczka Galicyjskiego dowiedziałam się dopiero wtedy, kiedy wybraliśmy się z R na zwiedzanie Nowego Sącza i z ogromną przyjemnością odkrywaliśmy całe jego bogactwo nie zważając na to jak szybko upływał nam czas i że plan naszej niedzielnej wycieczki krajoznawczej zmieniał się z godziny na godzinę. Miejsce było wyjątkowe, warte dokładniejszego poznania, a więc przestaliśmy liczyć się z tym, że jeszcze tego samego dnia uda nam się zrealizować cały opracowany wcześniej program zwiedzania.
    Dzisiaj pokażę Miasteczko Galicyjskie, które przywołuje mi na myśl opowiadanie Brunona Schulza - Sklepy cynamonowe, którego treści kiedyś, dawno temu nie rozumiałam tak, jak rozumiem ją dzisiaj. Z tego zapewne wypływa wniosek, że do lektur szkolnych należy wracać i z innej perspektywy im się przyglądać...
   Otóż obiekt ten pewnie nie przypadkowo zlokalizowano przy ulicy Lwowskiej, bowiem Lwów był stolicą Królestwa Galicji i Lodomerii, a niedaleko Lwowa w Drohobyczu urodził się autor Sklepów cynamonowych.
 
    Wybiła jedenasta, kiedy stanęliśmy u wrót miasteczka, za którymi tuż po prawej stronie znajdowała się Cesarsko-Królewska Gospoda Galicyjska - replika karczmy żydowskiej z Orawki z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Czuliśmy się nieco zmęczeni przedpołudniowym spacerem po centrum Nowego Sącza i jak na strudzonych wędrowców przystało postanowiliśmy najpierw poczuć klimat tamtych czasów wchodząc do wnętrza gospody. Póki co, być może na jeszcze nie obiadową porę, byliśmy tam jedynymi gośćmi. Na zewnętrznym tarasie siedziało co prawda kilka spragnionych osób i popijało to i owo...

    Sympatyczna dziewczyna w stroju ludowym przyjęła od nas zamówienie na żurek cesarski i ręcznie ulepione specjały z młyna, czyli galicyjską misę pierogów. 
    Czekając na owe specjały galicyjskiej kuchni przyglądaliśmy się wystrojowi wnętrza. Przy jednej ze ścian stał długi stół, zapewne jakaś rezerwacja, nakryty nieskazitelnie białym obrusem, udekorowany kolorowymi bukietami kwiatów. Młoda dama z obsługi akurat rozprasowywała już na stole, niewidoczne dla mojego oka zgniecenia. Jakich to gości spodziewano się doprowadzając do perfekcji miejsce posiłku, nie pytaliśmy.

    Zachodnią pierzeję rynku zajmuje ratusz - budynek ze smukłą wieżą i arkadowymi podcieniami - replika siedziby starosądeckich władz, której wznoszenie rozpoczęto na początku dziewiętnastego stulecia, ale po pożarze nigdy nie dokończono. Warto zajrzeć tam do Cesarsko-Królewskiej Kawiarni Galicyjskiej i pozwolić sobie na dodatkowe kalorie zamawiając jeden z cesarskich deserów... i wspomnieć najpiękniejszą kobietę epoki, Elżbietę Bawarską, umiłowaną żonę Franciszka Józefa I, znaną bardziej pod pseudonimem Sisi.
    Postać cesarzowej Austrii zawsze kojarzyć mi się będzie z inną równie piękną kobietą jaką była Romy Schneider, francuska aktorka, pochodzenia austriackiego, która w filmie Sisi wcieliła się w rolę Elżbiety Bawarskiej. Zarówno jednej jak i drugiej kobiecie życie nie szczędziło niespodzianek, obie zmarły w tragicznych okolicznościach...




    Na podstawie starych planów i rycin odtworzono wiele obiektów dziewiętnastowiecznej Galicji...
    Przekraczaliśmy zatem progi domów mieszczańskich, zajrzeliśmy do  zegarmistrza i atelier fotografa - rekonstrukcji niezachowanego budynku w Starym Sączu, do apteki i gabinetu dentystycznego - rekonstrukcji niezachowanego budynku z Lanckorony, do pracowni garncarza - kopii, wzorowanej na zachowanym budynku w Starym Sączu, remizy straży pożarnej - repliki budynku OSP z Lipinek koło Gorlic, do dworu szlacheckiego z biblioteką i czytelnią, oraz salonem i pokojami gościnnymi - rekonstrukcji niezachowanego obiektu z Łososiny Górnej,  do sklepu i warsztatu snycerza - kopii budynku zachowanego przy rynku w Krościenku nad Dunajcem, urzędu pocztowego - rekonstrukcji niezachowanego budynku z Lipnicy Murowanej, sklepu kolonialnego - odtworzoną jego oryginalną formę architektoniczną z dachem czterospadowym z dymnikami, a także sklepu snycerza, domu krawca, galerii paszyńskiej, posterunku żandarmerii, do magla i fryzjera, kapliczek świętych Jana Nepomucena i Floriana, zatrzymaliśmy się przy studni miejskiej...




























    Na trawniku dworskim pasły się wyjątkowo uparte kozy. Jedna z nich zaplątała się wokoło drzewa i na zbyt krótkiej uwięzi przysiadała na zadku nie wiedząc co począć i kiedy Ryszard chciał dać jej nieco więcej swobody to ona głupia broniła się jak mogła, zapierała i uparcie tkwiła w niewygodnej pozycji... W końcu udało się wydłużyć drut do którego była uczepiona... 








                          Nowy Sącz, niedziela, 14 września 2014 roku

5 komentarzy:

  1. Hej Ewo.
    Faktycznie sporo atrakcji. Sami możemy się przekonać, jak to kiedyś było. Zegarmistrz, apteka i... dentysta. Ten fotel ! Się musiał doktorek nakręcić korbką, aby móc ząbka uleczyć... :-)
    Ech Piękna ta nasza Polska!!!...
    Pozdrowionka oczywiście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Piotrze
      Mam jeszcze coś ciekawego w zanadrzu z Nowego Sącza, ale najpierw wrzucę na bloga spływ kajakowy - prawdziwy marsz galerników... Ech, susza! susza! i jeszcze raz susza! w korytach rzek wody nawet nie po kostki!
      Uściski :))*

      Usuń
  2. Cudnie! Muszę się tam wybrać! Dzięki wielkie za inspirację. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam serdecznie i polecam skansen obok miasteczka :)

      Usuń
  3. Piękne zdjęcia :) Dla mnie to kolejna inspiracja, aby wybrać się na południe naszego kraju. Nowy Sącz i okolice. Ciekawy pomysł na wyprawę rowerową :)
    Zapraszam na mój blog: przemoteam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń