piątek, 10 marca 2017

8 marca - mój Dzień Kobiet i wieczór z Aleksandrem Teligą


    Zaniedbuję ostatnio pisanie postów o charakterze podróżniczym, ale to nie znaczy, że nic ciekawego nie dzieje się w moim życiu. Weźmy chociażby pierwszą dekadę marca, a w szczególności czwarty i ósmy dzień miesiąca, na które to przypadały moje urodziny, spędzone w towarzystwie moich uroczych Przyjaciółek, no i oczywiście Święto Kobiet, o którym chcę opowiedzieć.
    Marzec, to taka pora roku, w której nie tylko przyroda budzi się na nowo do życia, ale i człowiek także. Lubię przedwiośnie, kiedy słońce wcześniej wstaje, a ja razem z nim. Tak też było i na Dzień Kobiet, 8 marca.
   
    Wczesne śniadanie, na które, dla odmiany od ponad dwóch tygodni, przygotowuję sobie owsiankę na wodzie i mleku, i do której wsypuję po niepełnej łyżce mielonego ostropestu plamistego oraz siemienia lnianego, zagotowuję, a później z rondelka przelewam do sporej wielkości miseczki, wypełnionej powiedzmy w jednej czwartej mieszanką: pestki słonecznika, pestki dyni, rodzynki żółte, żurawina, kilka suszonych ciemnych moreli pokrojonych w paseczki (ponoć niekonserwowanych dwutlenkiem siarki), kilka suszonych śliwek, garsteczka suszonych jagód goji i trzy lub cztery gorzkie jądra pestek moreli.

    Po tak obfitym śniadaniu, około siódmej trzydzieści byłam w drodze do Białegostoku. Jechałam do szpitala na kolejną chemię i miałam ogromną nadzieję, że 8 marca cały proces przyjęcia na pobyt dzienny przebiegnie sprawniej niż ostatnim razem i że wcześniej wrócę do domu.
     Zdążyłam tylko wyjechać poza bramę posesji, kiedy zadzwonił telefon. Wygrzebałam go z torebki i po chwil w słuchawce usłyszałam głos męża. Deklamował życzenia swojej kobiecie z okazji jej święta.
- Dziękuję Ryszardzie.

   
W Jaroszówce, przed skrzyżowaniem z obwodnicą, krótko postałam w porannym korku i kilkanaście minut po ósmej znalazłam niepłatne miejsce do parkowania w pobliżu BCO.
    Po dziewiątej miałam już zlecenie na chemię, ale zanim weszłam do gabinetu, po raz drugi tego dnia zadzwonił telefon. Znajomy, męski głos w słuchawce składał mi życzenia z okazji Dnia Kobiet.
- Dziękuje Janku.
    Musiałam jeszcze wyskoczyć do apteki po leki, których szpital nie zapewnia.
    W pozycji półleżącej, podłączona do kroplówek, z laptopem na kolanach, wybierałam zdjęcia do kolejnego posta z moich podróży, kiedy po raz trzeci zadzwonił telefon, i po raz trzeci, przyjazny, męski głos, tym razem z drugiego końca Polski, składał mi życzenia z okazji mojego święta, nazywając mnie Perełką. Ech, takie słowa łechcą moje serce.
- Dziękuję Edwardzie.

    Ze szpitala wyszłam jeszcze przed południem i już w Supraślu zrobiłam drobne zakupy. Tak to już jest, że kiedy jadę do centrum miasteczka, to zawsze spotykam wielu znajomych, z którymi nie da się porozmawiać krótko. Na poczcie odebrałam list polecony z gminy, z nowo naliczonym podatkiem od nieruchomości za 2017 rok i porozmawiałam, z paniami tam pracującymi, potem odwiedziłam panią weterynarz i kupiłam szczepionkę dla psa, jako że rozpoczął się pierwszy wysyp kleszczy.
    Zanim podgrzałam sobie rosół, wyszłam z czworonogiem na spacer.
    Dołożyłam drew do centralnego i zasiadłam do zrobienia kilku przelewów, przejrzałam pocztę elektroniczną, odpowiedziałam na kilka listów, podziękowałam za słodkie SMS-y z życzeniami od panów i pań i w międzyczasie zrobiłam kilka innych rzeczy.
    I tak intensywnie, szybko upływał mi dzień.

    Kolejny telefon to krótka rozmowa z Bogusią. Oznajmiła mi, że o godzinie siedemnastej podjedzie pod mój dom i zabierze mnie na koncert Aleksandra Teligi, Ach, kobietki. Występ tego wybitnego solisty, zaliczanego do czołówki światowych basów, znanego z występów na najsłynniejszych scenach operowych w świecie, miał miejsce w Domu Kultury Śródmieście w Białymstoku na ulicy Kilińskiego. O sukcesach i osiągnięciach pana Aleksandra rozpisywać się nie będę, bo wystarczy wpisać jego nazwisko w wyszukiwarkę, a wyświetli się sporo informacji na temat jego aktywności zawodowej i artystycznej.
    Mnie osobiście cieszy fakt, że tak znamienita postać ze świata opery i operetki występuje dla mniej zamożnej publiczności, często w ciasnych salach, bez klimatyzacji, bez potrzebnej ilości miejsc siedzących, z nie najlepszym oświetleniem i innymi niedogodnościami.

   
W koncercie wystąpił kwartet wokalny Tre Donne. Jak podaje ulotka Domu Kultury Śródmieście, tworzą go studentki śpiewu solowego, Magdalena Abłażewicz z Supraśla, Urszula Bielenia, Agnieszka Panas, Agnieszka Zińczuk, z klasy dra Aleksandra Teligi Uniwersytetu Muzycznego imienia Fryderyka Chopina w Warszawie wydziału w Białymstoku.
    Nazwa zespołu nawiązuje do Trzech dam, które są ikoną kultury, wielokrotnie charakteryzującą zbiorowe role kobiece oraz żeński głos i komentarz w wielu dziełach muzycznych. Zespół ma w swoim repertuarze opracowania wielogłosowe pieśni, arie i ansamble operowe, operetkowe i musicalowe oraz kolędy polskie i międzynarodowe.
    Gościnnie wystąpili, Karolina Stempniewska i Cezary Roman, koncert zaś poprowadziła Monika Horodek, a przy fortepianie jak zawsze zasiadła niezrównana małżonka pana Aleksandra, Halina Teliga.

   
Nie posiadałam się z radości, kiedy na małej ciasnej, scenie zobaczyłam Madzię Abłażewicz, która jeszcze kilka lat temu swoim głosem, od czasu do czasu, ubogacała śpiew naszego chóru parafialnego. Wspaniała młoda kobieta, u boku tak znamienitego nauczyciela. Gratuluję Madziu i podziwiam nie tylko Twój talent, ale i urodę pięknej kobiety. Ech, niech świat muzyki stoi przed Tobą otworem, no i nie zapominaj o nas, kibicującym Ci mieszkańcom Supraśla.
    Magda wraz ze swoimi koleżankami rozpoczęła koncert utworem Ach, kobietki, kto poznać was chce, niech na długo zapomni o śnie, z operetki Wesoła Wdówka, Franciszka Lehára. 




   Zrobiłam też kilka zdjęć z jej występu w duecie z Aleksandrem Teligą we fragmencie z musicalu Maytime, Sigmunda Romberga zatytułowanym
Sweetheart - Will you remember? (Kochanie - Czy pamiętasz? - nagranie, jak i szczegółowy program, można znaleźć na stronie Domu Kultury Śródmieście). 








    Ech, ten wspaniały bas Teligi pieścił moje ucho również podczas jego opowieści przed występami z gitarą.
    Dusza ma i serce me należą do Wschodu, tak zapowiedziała Mistrza prowadząca program.
   A Mistrz no cóż, zaraz to potwierdził swoim nowym projektem - koncertem romansów rosyjskich i ukraińskich, z których jeden zaśpiewał sam, drugi zaś w duecie z żoną.
    Przypomniał też, że 20 lat temu, 27 lat temu - sprostowała wypowiedź męża, pani Halina, w Czeladzi w nieco większej salce niż ta w Białymstoku, śp. Bogusław Kaczyński po raz pierwszy zachęcił parę do występów w duecie.
    - Jak nie może przyjść do mnie góra publiczności, to ja do niej przyjdę szykując na przyszły rok koncert z fachowymi gitarzystami, przy współpracy z Domem Kultury Śródmieście.
    - Nie powiem, - ciągnął dalej artysta, że znam tylko trzy akordy na gitarę, bo znam ich więcej i zaśpiewam akompaniując sobie do romansu rosyjskiego. A w przyszłości, mam zamiar organizować więcej koncertów kameralnych.
    Pierwszemu romansowi z wielkim skupieniem i uwagą przysłuchiwała się pani Halina, poruszając delikatnie ustami w bezdźwięcznym wydechu. Ach, kobietki, kto poznać was chce, niech na długo zapomni o śnie.
    Drugi romans ukraiński sercoszczypatielny (określenie pana Teligi) małżeństwo zaśpiewało wspólnie. 







    W części koncertu, określonej w programie, jako Specjalnie dla Kobiet, Aleksander Teliga dedykował paniom z okazji ich święta kolejny utwór, a ja miałam wrażenie, że na długo utkwił wzrok w moich oczach i śpiewał specjalnie dla mnie, jedynej kobiecie na sali w bawełnianej czapeczce na głowie bez kędziorków. Przyjemny dreszczyk dobrych emocji przepełznął moje ciało. Zrobiłam nawet zdjęcie, ale z wrażenia, nie wyszło zbyt wyraźne. 




    Później były kolejne utwory i brawa, a na zakończenie Aleksander Teliga zaśpiewał słynny romans Oczy czarne, Jewhena Hrebinka. Powiedział, że będzie śpiewał go zawsze, dopóki nie nauczy kogoś, kto lepiej zaśpiewa go od niego. 

























    Szczerze mówiąc, przy tak wspaniałej uczcie muzycznej zapomniałam, o tym, że na sali było dość duszno mimo uchylonych okien i kiedy wyszłam z budynku na ulicę dopiero powiew świeżego powietrza uzmysłowił mi, że po takich zawirowaniach dnia, miałam prawo być już nieco zmęczona. 



    Przed wyjściem pogratulowałam jeszcze mamie Magdy, pani Monice, wspaniałego występu córki.
    Dziękuję również Bogusi, która zabrała mnie na koncert zorganizowany na okazję naszego święta Dnia Kobiet.


8 marca, 2017 roku

5 komentarzy: