Moustiers Sainte-Marie, miejscowość i gmina w regionie Provence-Alpes-Côte d'Azur,
często zwana żłóbkiem Bożego Narodzenia
ze względu na gwiazdę, której
turyści, tak jak Trzej Mędrcy
podążający do Betlejem, wypatrują z
daleka.
Tego, kto, kiedy i w jakim celu, po raz pierwszy zawiesił ją na łańcuchu, wysoko ponad dachami zabudowań, w ogromnym wyłomie, pomiędzy dwoma górami, nie znajdziemy w żadnym dokumencie historycznym.
Owszem, wielu o niej pisało, ale nigdy nie był to dokument na podstawie, którego stwierdzić by można, jak się tam naprawdę znalazła i za czyją przyczyną.
Ksiądz Simon Bartel (15..-1649), w swoich pismach z 1636 roku, łańcuchową inicjatywę przypisał rycerzowi Rhodesowi. Jednak tej wersji zaprzeczył ojciec Féraud (1810-1897), uznany historyk prowansalski, autor wielu publikacji, miedzy innymi Histoire des Basses-Alpes. Także i inni historycy, związani z Moustiers nie potrafili tego wyjaśnić, do czego ze wstydem się przyznawali.
A zatem, kiedy historia nie miała nic do powiedzenia, na pustą arenę wkroczyła wyobraźnia ludzka i stworzyła ponoć siedemnaście legend, wśród których znalazła się i ta napisana przez Frédérica Mistrala (1830-1914), poetę, filologa i leksykografa prowansalskiego, twórcę Związku Felibrów, którego celem była ochrona i wspieranie tożsamości kulturowej regionów,
w których mówi się językiem oksytańskim.
W poemacie La cadeno de Moustié, Frédéric Mistral, laureat literackiej Nagrody Nobla, opowiedział historię jednego z seniorów rodu Blacas, który podczas szóstej wyprawy krzyżowej został pojmany przez Muzułmanów
w bitwie pod Damiettą (1249). Będąc w niewoli Blacas modlił się do Matki Boskiej z Moustiers (Notre-Dame de Beauvoir niegdyś Notre-Dame d’Entre-Roches) i obiecał Jej, że kiedy odzyska wolność to na znak wdzięczności, powróci do swoich włości i pomiędzy dwiema skałami sterczącymi nad wsią zawiesi gwiazdę z szesnastoma promieniami - godłem rodziny Blacas.
Kalif, który przetrzymywał pana Blacasa, nie zdołał nakłonić więźnia do przejścia na islam. Kusił go nawet urokami swojego haremu, ale ten był nieugięty. Poruszony głęboką wiarą i prawością jeńca, zwrócił mu wolność.
Jeżeli historia opowiedziana przez prowansalskiego poetę jest tylko legendą, to wiadomo, że rodzina Blacas istniała naprawdę i że jej członkowie uczestniczyli w wyprawach krzyżowych. Jednak i tu żaden dokument nie potwierdza wzięcia do niewoli bohatera poematu Mistrala.
Tego, kto, kiedy i w jakim celu, po raz pierwszy zawiesił ją na łańcuchu, wysoko ponad dachami zabudowań, w ogromnym wyłomie, pomiędzy dwoma górami, nie znajdziemy w żadnym dokumencie historycznym.
Owszem, wielu o niej pisało, ale nigdy nie był to dokument na podstawie, którego stwierdzić by można, jak się tam naprawdę znalazła i za czyją przyczyną.
Ksiądz Simon Bartel (15..-1649), w swoich pismach z 1636 roku, łańcuchową inicjatywę przypisał rycerzowi Rhodesowi. Jednak tej wersji zaprzeczył ojciec Féraud (1810-1897), uznany historyk prowansalski, autor wielu publikacji, miedzy innymi Histoire des Basses-Alpes. Także i inni historycy, związani z Moustiers nie potrafili tego wyjaśnić, do czego ze wstydem się przyznawali.
A zatem, kiedy historia nie miała nic do powiedzenia, na pustą arenę wkroczyła wyobraźnia ludzka i stworzyła ponoć siedemnaście legend, wśród których znalazła się i ta napisana przez Frédérica Mistrala (1830-1914), poetę, filologa i leksykografa prowansalskiego, twórcę Związku Felibrów, którego celem była ochrona i wspieranie tożsamości kulturowej regionów,
w których mówi się językiem oksytańskim.
W poemacie La cadeno de Moustié, Frédéric Mistral, laureat literackiej Nagrody Nobla, opowiedział historię jednego z seniorów rodu Blacas, który podczas szóstej wyprawy krzyżowej został pojmany przez Muzułmanów
w bitwie pod Damiettą (1249). Będąc w niewoli Blacas modlił się do Matki Boskiej z Moustiers (Notre-Dame de Beauvoir niegdyś Notre-Dame d’Entre-Roches) i obiecał Jej, że kiedy odzyska wolność to na znak wdzięczności, powróci do swoich włości i pomiędzy dwiema skałami sterczącymi nad wsią zawiesi gwiazdę z szesnastoma promieniami - godłem rodziny Blacas.
Kalif, który przetrzymywał pana Blacasa, nie zdołał nakłonić więźnia do przejścia na islam. Kusił go nawet urokami swojego haremu, ale ten był nieugięty. Poruszony głęboką wiarą i prawością jeńca, zwrócił mu wolność.
Jeżeli historia opowiedziana przez prowansalskiego poetę jest tylko legendą, to wiadomo, że rodzina Blacas istniała naprawdę i że jej członkowie uczestniczyli w wyprawach krzyżowych. Jednak i tu żaden dokument nie potwierdza wzięcia do niewoli bohatera poematu Mistrala.
Historia zanotowała aż jedenaście
upadków gwiazdy. Obecna, zawieszona na łańcuchu o długości 135 metrów, waży
około 150 kilogramów i posiada tylko pięć promieni, pozłacana czystym złotem ma
średnicę 125 centymetrów.
Chociaż ślady
obecności człowieka rozumnego (człowieka z Cro-Magnon, kromaniończyka)
w okolicach Moustiers sięgają górnego paleolitu, to tak naprawdę powstanie wsi
datuje się na piąty wiek, kiedy przybyli do niej mnisi
z Lérins i osiedlili się w jaskiniach w tufie wapiennym, po czym na przestrzeni szóstego stulecia wybudowali klasztor.
z Lérins i osiedlili się w jaskiniach w tufie wapiennym, po czym na przestrzeni szóstego stulecia wybudowali klasztor.
Podczas najazdu Maurów, w dziesiątym
i jedenastym wieku, okoliczna ludność w obawie przed okupantem chroniła się także
w wapiennych grotach. Podczas kolejnych dwóch stuleci, w Moustiers budowano
fortyfikacje i domy, młyny zaś stawiano nad potokiem Adou.
W czternastym wieku, okolice te, tak jak i całą Europę, dotknęła największa w dziejach ludzkości plaga czarnej śmierci (1348). Na domiar złego wieś poniosła ogromne straty demograficzne w swarach o sukcesję Hrabstwa Prowansji.
Dopiero w szesnastym stuleciu rozkwitła na nowo, dzięki elektrowniom wodnym. Powstawały garbarnie, papiernie i inne.
Jednak na początku siedemnastego wieku niesprzyjające warunki pogodowe mocno naruszyły podłoże i wieś znowu poczęła się wyludniać.
Taki stan rzeczy nie trwał zbyt długo, bowiem wkrótce Moustiers zasłynęło
w świecie z wytwórni fajansu (Faïence de Moustiers).
Dzisiaj we wsi istnieje muzeum fajansu i około dwadzieścia warsztatów podtrzymuje dawne tradycje fajansowego rzemiosła i ku uciesze turystów wytwarza fajansowe cudeńka, które można podziwiać, a najlepiej kupić,
w sklepikach rozsianych po wąskich uliczkach.
W czternastym wieku, okolice te, tak jak i całą Europę, dotknęła największa w dziejach ludzkości plaga czarnej śmierci (1348). Na domiar złego wieś poniosła ogromne straty demograficzne w swarach o sukcesję Hrabstwa Prowansji.
Dopiero w szesnastym stuleciu rozkwitła na nowo, dzięki elektrowniom wodnym. Powstawały garbarnie, papiernie i inne.
Jednak na początku siedemnastego wieku niesprzyjające warunki pogodowe mocno naruszyły podłoże i wieś znowu poczęła się wyludniać.
Taki stan rzeczy nie trwał zbyt długo, bowiem wkrótce Moustiers zasłynęło
w świecie z wytwórni fajansu (Faïence de Moustiers).
Dzisiaj we wsi istnieje muzeum fajansu i około dwadzieścia warsztatów podtrzymuje dawne tradycje fajansowego rzemiosła i ku uciesze turystów wytwarza fajansowe cudeńka, które można podziwiać, a najlepiej kupić,
w sklepikach rozsianych po wąskich uliczkach.
W Moustiers Sainte-Marie spędziłam
około trzech godzin i była to jedna z najbardziej ekscytujących przygód mojego
życia. Zresztą cały ten dzień należał do wyjątkowo bogatych w doznania,
i nie tylko zmysłowe, do południa pływałam po jeziorze
Świętego Krzyża i kanionie rzeki
Verdon, o czym pisałam tutaj, a w godzinach popołudniowych zdobywałam już
szczyt góry, na którym wzniesiono kościółek
pod wezwaniem Notre-Dame-de-Beauvoir,
i z którego roztacza się fantastyczny widok na płaskowyż Valensole.
O budowli zawieszonej nad wsią, wiedziałam tylko tyle, że prowadzą do niej schody wykute w skale, liczące 262 stopnie (niegdyś 385), i że w tym miejscu (niegdyś sanctuaire à répit), w siedemnastym wieku, budzono zmarłe noworodki, aby je przed pochówkiem ochrzcić, ażeby po śmierci, jako dzieci Boże, dostąpiły raju.
i z którego roztacza się fantastyczny widok na płaskowyż Valensole.
O budowli zawieszonej nad wsią, wiedziałam tylko tyle, że prowadzą do niej schody wykute w skale, liczące 262 stopnie (niegdyś 385), i że w tym miejscu (niegdyś sanctuaire à répit), w siedemnastym wieku, budzono zmarłe noworodki, aby je przed pochówkiem ochrzcić, ażeby po śmierci, jako dzieci Boże, dostąpiły raju.
Kaplicę
Notre-Dame-de-Beauvoir wzniesiono pod koniec
dwunastego stulecia, na pozostałościach maryjnej świątyni z piątego wieku, w
stylach romańskim i gotyckim. Na łuku widnieje data 1536, co oznacza, że dwa
przęsła i chór dobudowano właśnie w tym roku.
Do świątyni postanowiłam iść na tak zwanego czuja, bez mapy i przewodnika. U podnóża skały, w centrum wsi, panowało wielkie ożywienie ze względu na porę obiadową. Kucharze i kelnerzy uwijali się jak w ukropie i na pytanie jak długo trzeba czekać na zamówione danie usłyszałam odpowiedź, że co najmniej pół godziny. Pomyślałam, że za pół godziny to ja już mogę być na szczycie góry, a zatem zrezygnowałam z lunchu i z małą butelką wody, bananem i jakąś kanapeczką ze śniadania ruszyłam w drogę.
Do świątyni postanowiłam iść na tak zwanego czuja, bez mapy i przewodnika. U podnóża skały, w centrum wsi, panowało wielkie ożywienie ze względu na porę obiadową. Kucharze i kelnerzy uwijali się jak w ukropie i na pytanie jak długo trzeba czekać na zamówione danie usłyszałam odpowiedź, że co najmniej pół godziny. Pomyślałam, że za pół godziny to ja już mogę być na szczycie góry, a zatem zrezygnowałam z lunchu i z małą butelką wody, bananem i jakąś kanapeczką ze śniadania ruszyłam w drogę.
Przede mną były szerokie, kamienne schody, ale nie przypuszczałam, że są to te, właściwe! Minęłam je widząc drogowskaz ze strzałką i napisem Grota świętej Magdaleny. I tu też, chyba upał dał mi się we znaki, bo minęłam kolejny szlak i kiedy zorientowałam się, że oddalam się od celu mojej wspinaczki, zawróciłam, ale jeszcze nie wiedziałam, że wybrałam drogę trudną i najmniej uczęszczaną.
Znalazłam się na południowym stoku, słońce mocno grzało i wiał dość silny wiatr, który wciąż podrywał moje nakrycie głowy. Zdjęłam je więc w obawie, żeby za nim nie pofrunąć i wcisnęłam do plecaczka. Zawieszony na szyi ciężki aparat fotograficzny podtrzymywałam jedną ręką i co chwila w ogromnym zachwycie pstrykałam zdjęcia. Wydawać by się mogło, że wstępuję wprost do nieba, hym, dość bezpieczną ścieżką, która wkrótce, za grotą mojej ulubionej Świętej, zamieniła się w jakąś dziką wąską wstążeczkę wijącą się nad przepaścią. Trzewia podeszły mi do gardła, kiedy szlak nagle się urywał,
a na jego krańcu tkwiła kupa kamieni ułożonych w stożek, zabezpieczająca przed wypadnięciem z trasy.
Mogłam kontynuować dalszą wędrówkę
balansując na krawędzi przepaści. Zastanawiałam się przez moment, czy powinnam
ryzykować życiem i iść dalej, czy zawracać.
Ech! Kobieta z bezkresnych podlaskich równin, bez górskiego doświadczenia, sama ze swoimi myślami!
Przylepiona plecami do skalnej ściany, zadzwoniłam do męża i poinformowałam go o sytuacji, w jakiej się znalazłam, że ścieżka wiodąca do kościoła jest przeraźliwie wąska i niebezpieczna, że jednak ryzykuję i idę dalej, i jak nie zadzwonię za jakieś piętnaście minut, to znaczy, że spadłam w przepaść.
W nieco szerszym miejscu, minęłam parę miejscowych z pieskiem. Poruszali się pewnie, dziarsko maszerując. Ech, pomyślałam, takim to nawet opaska na oczach nie przeszkadzałaby.
Za ostatnim wyłomem zobaczyłam cel mojej wyprawy i ze zdumieniem stwierdziłam, że pode mną, daleko w dole, znajdują się całkiem wygodne schody, które nieświadomie minęłam jakiś czas temu.
Ech! Kobieta z bezkresnych podlaskich równin, bez górskiego doświadczenia, sama ze swoimi myślami!
Przylepiona plecami do skalnej ściany, zadzwoniłam do męża i poinformowałam go o sytuacji, w jakiej się znalazłam, że ścieżka wiodąca do kościoła jest przeraźliwie wąska i niebezpieczna, że jednak ryzykuję i idę dalej, i jak nie zadzwonię za jakieś piętnaście minut, to znaczy, że spadłam w przepaść.
W nieco szerszym miejscu, minęłam parę miejscowych z pieskiem. Poruszali się pewnie, dziarsko maszerując. Ech, pomyślałam, takim to nawet opaska na oczach nie przeszkadzałaby.
Za ostatnim wyłomem zobaczyłam cel mojej wyprawy i ze zdumieniem stwierdziłam, że pode mną, daleko w dole, znajdują się całkiem wygodne schody, które nieświadomie minęłam jakiś czas temu.
Spocona, weszłam do kościółka, w którym
panował przyjemny chłodek
i zanim usiadłam, żeby przez moment ochłonąć i ostudzić głowę, zadzwonił telefon. Chi, chi, to Ryszard się niecierpliwił!
Zrobiłam kilkanaście zdjęć i wpisałam się do zeszytu leżącego na ławce. Wpisałam, ale się nie podpisałam, co zdarzyło mi się po raz pierwszy i co spostrzegłam dopiero na zdjęciu.
Byłam ogromnie wdzięczna Opatrzności za to, że do świątyni dotarłam dziką ścieżką, z której widoki na dolinę i płaskowyż Valensole z jeziorem Sainte-Croix wywoływały dreszczyk, ech nie dreszczyk, lecz dreszcz emocji
i przyprawiały o prawdziwy zawrót głowy. Takie miejsca gdzie coś się dzieje, gdzie czuję, że żyję, to miejsca dla mnie!
i zanim usiadłam, żeby przez moment ochłonąć i ostudzić głowę, zadzwonił telefon. Chi, chi, to Ryszard się niecierpliwił!
Zrobiłam kilkanaście zdjęć i wpisałam się do zeszytu leżącego na ławce. Wpisałam, ale się nie podpisałam, co zdarzyło mi się po raz pierwszy i co spostrzegłam dopiero na zdjęciu.
Byłam ogromnie wdzięczna Opatrzności za to, że do świątyni dotarłam dziką ścieżką, z której widoki na dolinę i płaskowyż Valensole z jeziorem Sainte-Croix wywoływały dreszczyk, ech nie dreszczyk, lecz dreszcz emocji
i przyprawiały o prawdziwy zawrót głowy. Takie miejsca gdzie coś się dzieje, gdzie czuję, że żyję, to miejsca dla mnie!
Ale, ale, jak się wkrótce okazało,
zejście po cywilizowanym szlaku modlitewnym
sprawiło mi więcej trudności, niż wejście. Dlaczego? Otóż na nogach miałam sandały,
na co prawda dość grubej gumowej podeszwie, które sprawdziły się doskonale na nierównościach
podejścia, zaś na pochyłościach, mocno wyszlifowanych kamiennych stopni,
ślizgały się jak łyżwy na lodzie. Jednak włodarze zadbali o bezpieczeństwo pielgrzymów
i na całej trasie, przy kamiennych murach, albo pośrodku schodów zamontowali
poręcze. Byłam już prawie na dole, kiedy jeden ze śmiało kroczących turystów, w
traperach na nogach, poślizgnął się i upadł. Byli i tacy, co na stopach mieli
klapki a w rękach smycze uczepione do swoich czworonożnych pupili. Nie mam
najmniejszego pojęcia jak z góry zeszła pani w szpilkach.
Schodząc do wsi przyglądałam się oratoriom, miejscom modlitw, w Polsce bardziej odpowiednim określeniem były by kapliczki przydrożne, których naliczyłam siedem, i które postawiono tam w 1860 roku, no i pomiędzy nimi czternaście stacji Drogi Krzyżowej, zdobione w późniejszym czasie, płytkami ceramicznymi wykonanymi przez Simone Garnier.
Schodząc do wsi przyglądałam się oratoriom, miejscom modlitw, w Polsce bardziej odpowiednim określeniem były by kapliczki przydrożne, których naliczyłam siedem, i które postawiono tam w 1860 roku, no i pomiędzy nimi czternaście stacji Drogi Krzyżowej, zdobione w późniejszym czasie, płytkami ceramicznymi wykonanymi przez Simone Garnier.
Moustiers
Sainte-Marie znajduje się na liście najpiękniejszych wsi we Francji, a zatem przyjrzymy się jej bliżej.
Wejdźmy do dwunastowiecznego, romańskiego kościoła parafialnego, Notre-Dame-de-l'Assomption, którego imponującą w konstrukcji wieżę widać było z góry.
Wieża wzniesiona w stylu pierwszej sztuki romańskiej (art roman lombard)
z tufu wapiennego - trawertynu, posiada pięć poziomów, pierwszy poziom wzmocniony jest solidnymi przyporami, drugi jest zaślepiony, zaś następne trzy ozdobione są podwójnymi otworami i opaskami w formie pilastrów - pogrubień ścian nad oknami. Otwory, za wyjątkiem przedostatniego poziomu rozdzielone są kolumienkami. Dzwonnica chwiała się niegdyś z powodu ruchu dzwonu.
W siedemnastym wieku, przeor Jean de Bertet, obciążył ją żelazem i wzmocnił potężnymi przyporami.
W latach 1336-1361 zrekonstruowano chór w stylu gotyckim. Zresztą zajrzyjmy do środka świątyni.
Wejdźmy do dwunastowiecznego, romańskiego kościoła parafialnego, Notre-Dame-de-l'Assomption, którego imponującą w konstrukcji wieżę widać było z góry.
Wieża wzniesiona w stylu pierwszej sztuki romańskiej (art roman lombard)
z tufu wapiennego - trawertynu, posiada pięć poziomów, pierwszy poziom wzmocniony jest solidnymi przyporami, drugi jest zaślepiony, zaś następne trzy ozdobione są podwójnymi otworami i opaskami w formie pilastrów - pogrubień ścian nad oknami. Otwory, za wyjątkiem przedostatniego poziomu rozdzielone są kolumienkami. Dzwonnica chwiała się niegdyś z powodu ruchu dzwonu.
W siedemnastym wieku, przeor Jean de Bertet, obciążył ją żelazem i wzmocnił potężnymi przyporami.
W latach 1336-1361 zrekonstruowano chór w stylu gotyckim. Zresztą zajrzyjmy do środka świątyni.
Pospacerujmy jeszcze chwilę uliczkami Moustiers Sainte-Marie, podziwiając prowansalską zabudowę.
Moustiers Sainte-Marie, 11 września 2016 roku
Rzeczywiście fantastyczne miejsce, a jakie piękne widoki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Prawda, fantastyczne miejsce, takie do którego chce się wrócić...
UsuńUściski :)
Rzeczywiście, jest to piękna "wieś". Szkoda, że takich wiosek nie ma w Polsce.
OdpowiedzUsuńA ja zupełnie z innej beczki. Na jednym zdjęciu uwidoczniłaś turystów spacerujących zabytkowymi uliczkami. Moją uwagę zwrócił pan z czarnym pieskiem, który chyba jako jedyny był ubrany w długie spodnie. Pozostali panowie widoczni na zdjęciu - podkoszulek i spodnie nad kolano - jakby trudnili połowem skorupików w morzu. Wiem, że upał, że tak wygodniej, ale miło jest widzieć turystów, którzy na szlakach wyglądają elegancko. :))Nie chcę być posądzona o czepianie się, mi nawet nie przeszkadzają czarne skarpety i sandały, chciałam tylko napisać, że miły jest dla oka gustowny strój, który to jest także elementem krajobrazu. Może ta pani na szpilkach wyznawała właśnie taką zasadę - chcesz być piękna, to nawet w szpilkach dasz radę wspinać się po górach.
Coraz rzadziej widzi się panów dobrze ubranych. Niektórym krótkie spodenki w ogóle nie pasują, chociażby ze względu na brzuszki piwne. Jednak są i tacy co starannie dobierają dodatki do odpowiednich strojów. Mnie najbardziej taki niestaranny strój, a co za tym idzie nieznajomość savoir-vivre'u najbardziej przeszkadza w restauracjach hotelowych.
UsuńPozdrawiam ciepło :)
Jakże malowniczo wyglądają te kamienne, kolorowe domy w podnóży skał. I jakże tam spokojnie i pięknie. Aż się chce teleportować. :)
OdpowiedzUsuńEch Małgosiu, jakże się tym miejscem zachwycałam, jak mi tam było dobrze...
UsuńŚciskam serdecznie :)
Przybyłam, zobaczyłam, zachwyciłam się.
OdpowiedzUsuń... to tak jak ja ...
UsuńUściski :)