wtorek, 30 października 2018

Lindos, tam gdzie starożytność miesza się ze średniowieczem i wtapia we współczesny krajobraz

    Na jednej z ulotek promujących wyspę Rodos czytam: 

Naturalne piękno i walory historyczne w jednym. To właśnie w Lindos! Ludzie obecni są w Lindos od pięciu tysięcy lat, a najważniejsze, do dziś widoczne ślady, pozostawili po sobie starożytni Grecy i rycerze joannici. W Lindos starożytność miesza się ze średniowieczem a całość dopełnia jeden z najpiękniejszych śródziemnomorskich krajobrazów - widok na zatokę świętego Pawła w kształcie odwróconego serca.

    Jedziemy do Lindos, miejscowości znajdującej się mniej więcej w połowie wschodniego wybrzeża wyspy Rodos. Po drodze obserwujemy wyschnięte koryta rzek i zastanawiamy się, w jaki sposób Rodyjczycy magazynują wodę. Gdyby nie mosty i roślinność wilgociolubna, występująca w większych niż gdzie indziej skupiskach, nawet nie domyślilibyśmy się, że płytkimi, często szerokimi wgłębieniami wypełnionymi kamieniami, okresowo płynie woda, której o tej porze roku brak - totalna susza!
     Najpierw zatrzymujemy się na niewielkim parkingu usytuowanym w górnym odcinku drogi, ażeby wzrokiem ogarnąć wzgórze ze średniowiecznymi murami i starożytnym akropolem oraz miasteczko leżące u jego stóp. Mówi się, że mieszka w nim około ośmiuset osób.

     Z daleka, nad białymi domkami ułożonymi piętrowo jak kostki cukru, widać drogę wiodącą na akropol wzniesiony na wysokości stu szesnastu metrów.
    Zachwyceni widokiem robimy pierwsze zdjęcia.



    Na czas zwiedzania Lindos samochód zostawiamy na głównym parkingu, z którego schodkami schodzimy wprost na asfaltową drogę wiodącą w dół do białej osady, po której poruszać się można tylko pieszo. Droga wiedzie do niewielkiego placu, z olbrzymim drzewem z masą zielonych błyszczących liści (stawiam na figowca benjamina inni twierdzą i piszą, że to platan), wokół którego odbywa się ruch okrężny autobusów, taksówek jak również aut osobowych czy dostawczych, zatrzymujących się tu tylko na kilkanaście sekund po to, aby wysadzić podróżnych lub pozbyć się ładunku.


    Na akropol prowadzą dwie ścieżki, pierwsza serpentynowa, łagodnie pnie się pod górę, druga zaś ostro wiedzie wzwyż, miejscami wyślizganymi, kamiennymi schodami. Wybieramy trudniejszą trasę, jako że turystów na niej prawie nie ma.





    Słońce na niemalże bezchmurnym niebie stoi wysoko i mocno grzeje. Ryszard uwalnia mnie od wszelkich rzeczy a zatem poruszam się swobodnie po zacienionych wąskich uliczkach z licznymi sklepikami oferującymi lokalne wyroby i pamiątki. W powietrzu unosi się zapach towarów wykonanych ze skóry. Stoiska urządzone na zewnątrz proponują zakup
gąbek, różnego koloru, wielkości, kształtu i tekstury, wydobytych z głębin morza, przez poławiaczy prawdopodobnie z Simi. Do penetracji wnętrza zachęcają szeroko otwarte drzwi sklepu z bajecznie kolorową ceramiką.






    W labiryncie ciasnych uliczek uwagę przykuwają szesnasto i siedemnastowieczne domy kapitańskie, materialne dowody bogactwa kapitanów statków kupieckich, z charakterystycznymi zdobieniami i solidnymi masywnymi drewnianymi drzwiami, nad którymi widnieją daty budów. Niektóre z tych domów uległy poważnym uszkodzeniom w czasie trzęsienia ziemi w 1610 roku, większość z nich odrestaurowano.






    W wąziutkim przejściu, w drodze na akropol, natrafiamy na niewielki biały kościółek z wieżą dzwonną z ciosanego kamienia. Jest tam tak wąsko, że z trudem udaje mi się sfotografować część świątyni poświęconej Matce Bożej (Panagia), a zbudowanej najprawdopodobniej w dziesiątym stuleciu i przebudowanej w 1489 roku za czasów wielkiego mistrza zakonu joannitów Pierrea dAubusson.





    Pomału opuszczamy wypełnioną turystami część miasteczka i wspinamy się ostro pod górę. Moja kondycja jak na pacjenta onkologicznego jest całkiem niezła. Jednak momentami zatrzymuję się i próbuję wyrównać oddech, co nie uchodzi uwadze
męża, zatroskanemu o moje zdrowie.



    Przysiadam na chwilę, kiedy słyszę odgłosy kopytek zbiegających z góry osiołków. Po chwili wyłaniają się zza węgła domu wraz ze swoim także biegnącym właścicielem. Dlaczego im się tak spieszy? Czy pędzą po kolejnych klientów? Ponoć przepisy regulują czas pracy i odpoczynku zwierząt. Jak jest naprawdę, tego nie wiem. Na górze przed wejściem na akropol osiołki stoją w parach i odpoczywają, wyraźnie potrzebują snu. Nie pochwalam takiego transportu, w szczególności, kiedy grzbietu niewielkiego zwierzęcia dosiadają przerastające go osobniki, długonogie piękności, czy też wysportowani młodzieńcy, dziecko rozumiem!  





     W górze, oba szlaki, ten łatwiejszy i ten trudniejszy, łączą się.
    A widoki na morze, zarówno z jednego jak i drugiego, wręcz oszałamiające - najprzeróżniejsze odcienie niebieskiego mieszają się z piaskowymi barwami skał.








    Bilet ulgowy to wydatek sześciu euro na osobę.
    Wchodzimy, i najpierw z uwagą przyglądamy się półokrągłej niszy z ławeczką skalną, na której niegdyś zasiadał rząd miasta i reliefowi rufy okrętu wojennego. Płaskorzeźbę tę wykonał, w drugim wieku przed naszą erą,
rzeźbiarz grecki Pythokritos z Rodos, ten sam, któremu przypisuje się autorstwo słynnej Nike z Samotraki.  
     Relief znajduje się tuż przy wysokich schodach prowadzących do zamku joannitów, z widocznym na bramie herbem wielkiego mistrza zakonu joannitów, Piotra z Aubusson.






    Wspinaczka po średniowiecznym rycerskim dziele zmęczyła mnie nieco, a zatem zachęcona przez męża, do chwilowego odpoczynku przycupnęłam na kamieniach, w chłodzie zamkowych murów, i uzupełniłam płyny.





    Aparat, dla całkowitej mojej wygody, trafiał mi się rzadko w ręce. Fotki pstrykał Ryszard, ale nie ruinom tylko mnie na ich tle. Ech! Dla niego relikty przeszłości nie były tak ważne jak jego żona na pierwszym planie.





    W palącym słońcu, ale i przyjemnym wietrze zatrzymujemy się przy kościele świętego Jana wzniesionym w dwunastym lub trzynastym wieku, prawdopodobnie na miejscu wczesnochrześcijańskiej bazyliki z szóstego stulecia. Dwa rzędy filarów (większość z nich i ściana południowa rozebrane zostały podczas wykopalisk) dzielą budowlę na trzy nawy zakończone trzema apsydami, z których środkowa trójstronna wystaje z zewnętrznej ściany. Z późniejszego okresu pochodzi kwatera rycerska zbudowana w północnej części kościoła.
    W okresie rządów osmańskich świątynię bizantyjską przekształcono w muzułmański meczet. W apsydzie centralnej widoczne są ślady mihrabu.
Istnienie Kościoła chrześcijańskiego świadczy o ciągłości kultu na Akropolu lindyjskim.






    Wokół doryckiej świątyni Ateny, pochodzącej z czwartego wieku przed naszą erą, kręci się sporo turystów. Ponoć zachowały się najstarsze jej części z dziewiątego wieku przed Chrystusem. Podczas wykopalisk świątynię ze względów bezpieczeństwa rozebrano i zrekonstruowano jej fragment na nowo. Stał tutaj niegdyś posąg Ateny w marmurze, drewnie, złocie i kości słoniowej - wywieziony do Konstantynopola, uległ zniszczeniu, wraz z innymi skarbami.






    Z murów roztacza się piękny widok na zatokę świętego Pawła, który jak podaje tradycja przybył do portu w Lindos w 58 roku. Otaczające zatokę skały rysują kształt serca. Z poziomu plaży widzimy wąski jej przesmyk, przez który wpływają małe jednostki pływające.





    Nasyciwszy się morskimi widokami wzrok kierujemy ku białym domkom usytuowanym u podnóża wzgórza i próbujemy odnaleźć miejsca, w których przed chwilą byliśmy.



    Naszą wielką ciekawość budzą schody, zwane schodami do nieba, prowadzące do propylejów. Kiedy ustawiam się do zdjęcia na ich górnej krawędzi Ryszard widzi za mną tylko i wyłącznie błękitną przepaść. Z dołu natomiast widoczne jest tylko niebo. Ech, starożytni Grecy wiedzieli jak wykorzystać ukształtowanie terenu!
    Najsłynniejsze propyleje przy wejściu na Akropol ateński i Ateny prezentowałam tutaj, tutaj, tutaj.




    Niżej kolejne schody z okresu późnego hellenizmu.



    A teraz hellenistyczna stoa rozłożona w kształcie litery π z czterdziestoma dwoma kolumnami, o łącznej długości osiemdziesięciu dwóch metrów. Podstawowym przeznaczeniem stoy było zapewnienie mieszkańcom greckich miast osłony przed deszczem i żarem słonecznym w miejscach publicznych.
Stoy były także miejscem handlu.



    Spacerujemy jeszcze pośród hellenistycznych krypt przyglądając się półokrągłym kopułom zakrywającym otwarte magazyny i cysterny wodne oraz rzymskiej świątyni, po czym opuszczamy to niezwykłe miejsce i jedziemy do Prasonisi tutaj.








8 komentarzy:

  1. Bardzo ładne miejsce i ciekawie przez Ciebie zaprezentowane. Tak patrząc na Twoje uśmiechnięte oblicze, na te piękne zabytki wydaje mi się, że to miejsce jest adekwatne do tytułu Twojego bloga. Tak, tu na pewno można zaznać pełni szczęścia. Całe otoczenie wokół nastraja optymistycznie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafne spostrzeżenie. Dziękuję za tak miłą ocenę i również pozdrawiam, serdecznie :)

      Usuń
  2. Zachwyconam jak zwyke Twoimi opowiesciami okraszonymi zdjeciami..gdzie Ty tak pieknie wkomponowalas sie w kolory Lindos. Chwala Ryszardowi, ze Cie tak obfotografowal. Kolor Twojej sukienki gra z reszta krajobrazu, z szarosciami piaskowymi, i ta niesamowita niebieskoscia.
    Relief okretu arcyciekawy, eee tam! wszystko piekne..sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyspy Rodos nie miałam przedtem w planach, ale los zdecydował inaczej i rzucił mnie na ten spalony słońcem skrawek ziemi, pięknej ziemi z przebogatą historią, która wcześniej nie za bardzo mnie interesowała...
      Dzięki za miły komentarz.
      Buziak dla Ciebie :)

      Usuń
  3. I kto by pomyślał. Rodos kojarzone z plażami, piaskiem i morze, a kryje tak ciekawe miejsca. Kiedy przeczytałam o spotkaniu starożytności ze średniowieczem moje skojarzenia były zupełnie inne. Na pewno nie Rodos, a tu proszę. Niespodzianka. A twoja kondycja przewyższa kondycję niejednej osoby, która nie ma takiej historii, jak Twoja. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie myślałam, być może dlatego Rodos nie zainteresowała mnie na tyle, żeby ją zwiedzić.
      Okazało się, że na wyspie atrakcji jest co nie miara i tych dla ciała i tych dla ducha... Wspaniała przygoda!
      Teraz próbuję "ogarnąć" stolicę Rodos, czyli znowu starożytność pomieszaną ze średniowieczem i nie tylko.
      No i jeszcze Joannici, o których więcej dowiedziałam się na Cyprze...
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  4. I tam Ewuś byliśmy.:)
    Macie wspaniałe zdjęcia, Twoje ujęcia - rewelacyjne.
    Kiedy my byliśmy, był taki upał, że w pewnym momencie nie miałam już sił na zdjęcia a tym bardziej na pozowanie.:)
    Też mi było żal osiołków.
    Moja Kochana Ania dzięki moim zachętom, także poleciała z Zięciem na Rodos. Chciała wrócić tam ze mną i moim mężem...
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wasza ukochana Ania towarzyszy Wam w każdej wyprawie, tylko nieco inaczej...
      Ściskam Cię mocno Basiu :)

      Usuń