poniedziałek, 11 czerwca 2012

Męski SEXtet albo wakacyjny luz


     Z Perastu jechałam do Budvy - jednego z najpopularniejszych kurortów Czarnogóry. W drodze, przez szybę autokaru, podziwiałam niezwykły krajobraz - miejsca, gdzie na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, przyroda nie zostawiła człowiekowi najmniejszego skrawka ziemi ażeby mógł się na nim osiedlić. Ale człowiek nie przestraszył się ani skalistych, pionowych ścian, ani głębin morza - poprzylepiał swoje domy do skał i postawił je na wyspach.
    Doskonałym przykładem odwagi i wyobraźni ludzkiej jest Sveti Stefan - mała wyspa – piętnastowieczna fortyfikacja wojskowa, która dawała miejscowym schronienie przed najazdami nieprzyjaciół, szczególnie Turków.
W murach twierdzy znajdował się niegdyś spichlerz wypełniony żywnością, typową dla klimatu śródziemnomorskiego: kukurydzą, miodem, winem, oliwą, mięsem …
    W dziewiętnastym wieku czterysta osób mieszkało w stu domach i modliło się w trzech cerkwiach, a na początku dwudziestego wieku miasteczko przekształciło się w osadę rybacką i liczyło już tylko stu pięćdziesięciu mieszkańców, kilkanaście lat później zostało ich już tylko dwudziestu. Przyczyną wyludnienia była emigracja ludności przede wszystkim do Ameryki.
    Dzisiaj Sveti Stefan to luksusowy hotel, na którym stoi osiemdziesiąt domów, odrestaurowanych w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Oprócz piętnastowiecznej cerkwi św. Stefana można podziwiać tam inny obiekt sakralny z tego samego okresu - cerkiew Aleksandra Newskiego, który po zakończeniu rekonstrukcji w ostatnich latach otrzymał nazwę Świętej Pani - Svete Gospođe.
    Luksusu na wyspie zażywają sławy kina, artyści i politycy, szukający spokoju i zapomnienia od uciążliwej czasami popularności. Swój miesiąc miodowy spędziła na wyspie Sophia Loren z mężem Carlem Ponti.

Wyspa Sveti Stefan połączona z lądem wąską groblą

    A ja? No cóż! Nie miałam rezerwacji w jednym z apartamentów, więc nie mogłam tam wejść. Jechałam do Budvy i nie czułam się przygnębiona faktem, że kolejne dwie noce spędzę w Slovenskiej Palzy – hotelu zajmującym sporą powierzchnię - takie małe miasteczko z numerami rzymskimi Kalet – uliczek i dużą literą alfabetu – oznaczającą budynek. Ponieważ z braku wystarczających funduszy nie wykupiłam sobie jedynki, to trafił mi się trzyosobowy pokój w Kalecie VB na parterze. Jak się wkrótce okazało zamieszkałam tam z młodszymi koleżankami, Anią z Białegostoku i Jagodą z Warszawy. Imię Jagoda ni jak nie pasowało mi do energicznej, ciekawej świata młodej kobiety i nie wiedzieć czemu nazwałam ją po swojemu - Julią z moich snów. Być może od samego początku zauważyłam w niej podobny do mojego temperament, kokieteryjność, dbałość o szczegóły, nieodpartą ciekawość podbudowaną dobrą kondycja fizyczną, chęć wspinania się po skalistych górach, a nade wszystko pasję fotografowania piękna, które nas otaczało, a także przezabawne robienie zdjęć sobie nawzajem…

Slovenska Plaza - hotelowe miasteczko w biało niebiesko zielonych kolorach

Kwitną bugenwille

Jedna z uliczek hotelowych - Kaleta VA

    Z recepcji do hotelowych pokoi, ku uciesze całej grupy, pojechaliśmy meleksami z przyczepkami na bagaże. Śmiechu było co nie miara, bo każdy chciał mieć zdjęcie w tym niecodziennym środku transportu. Niestety ja takowego nie posiadam, bo obwieszona nie swoimi aparatami robiłam je siedzącym w innych pojazdach…
    Pokój hotelowy nie był zbyt obszerny. Duże okno i przeszklone drzwi przysłonięte od zewnątrz niebieskimi drewnianymi okiennicami wpuszczały niewiele światła. Okno wychodziło wprost na hotelową uliczkę, drzwi na mini ogródek z wysokim betonowym murem i betonową posadzką, w której zostawiono nie przykryty kawałek ziemi i posadzono drzewo. Stał tam stół i trzy krzesła. Stwierdziłyśmy jednogłośnie, że to klaustrofobiczne miejsce nie jest dla nas i wybrałyśmy się na popołudniowy spacer do starej Budvy, a później długą wędrówkę plażami Riwiery Budvańskiej
    Według pani przewodnik - bo z nią po raz drugi następnego dnia zwiedzałam stare miasto - Budva jest jednym z dwudziestu czterech najstarszych miast na świecie. Być może tak, być może nie. I chociaż miasto powstało dwa i pół tysiąca lat temu, to śladów tamtych czasów nie widać. 
Za panowania Wenecjan – piętnasty, szesnasty, siedemnasty i osiemnasty wiek – miasto zostało odbudowane. Do Starej Budvy można wejść przez dwie bramy w średniowiecznych murach obronnych: Bramę Morską i Bramę Lądową. My weszłyśmy od strony uroczego portu przez Bramę Morską i wąskimi uliczkami dotarłyśmy do serca starówki i jak zwykle uwagę skupiłyśmy najpierw na budowlach sakralnych.
    Pierwsza z nich, Katedra św. Jana (Sv. Ivana) pochodzi z siódmego wieku, ale odkryte fragmenty fundamentów świadczą o istnieniu znacznie starszej wczesnochrześcijańskiej trójnawowej bazyliki. Ta trójnawowa świątynia, jeszcze w początkach dziewiętnastego stulecia była głównym kościołem diecezji primorskiej. Po wschodniej stronie katedry stoi Dwór Biskupi. Dzwonnicę dobudowano w dziewiętnastym wieku. Warto wejść do kościoła i obejrzeć interesującą kolekcję ikon i obraz Matki Boskiej Budvańskiej, inaczej Bogurodzicy Budvańskiej.

Katedra św. Jana

Malowidło w ołtarzu głównym Katedry św. Jana

Bogurodzica Budvańska - Katedra św. Jana

    Drugą sakralną budowlą w sercu Starego Miasta jest Cerkiew Św. Trójcy z półokrągłą mozaiką nad wejściem głównym skopiowaną z ikony Andrieja Rublowa – rosyjskiego mnicha, prawosławnego świętego, najwybitniejszego przedstawiciela moskiewskiej szkoły pisania ikon, żyjącego na przełomie czternastego i piętnastego wieku.

Cerkiew Św. Trójcy z mozaiką nad wejściem

    Nieco dalej wyrasta z murów obronnych jednonawowa Cerkiew św. Sawy zbudowana w trzynastym wieku za panowania serbskiej dynastii Nemanjiciów. We wnętrzu na ścianach widoczne są resztki fresków.
    Tuż obok prostopadle do murów wznosi się najstarsza budowla - romański Kościół Sv. Maria in Punta wzniesiony przez benedyktynów w 840 roku.
    Średniowieczne mury obronne zwieńczone są cytadelą, do której także warto zajrzeć…
     No właśnie! Zaglądałyśmy we wszystkie zakamarki Starej Budvy, przysiadałyśmy na rozgrzanych słońcem kamiennych murach, podziwiałyśmy krzaki kaparów uczepione ściany zamkniętej na głucho świątyni Sv. Marii in Punta. Przez wąskie okratowane, ale nieprzeszklone okno zajrzałyśmy do środka. Wewnętrzne mury schodziły dość głęboko w dół i zionęło wilgocią…
     A w byłym przyklasztornym kościele zorganizowano Muzeum Archeologiczne, w którym zgromadzono eksponaty z grecko – rzymskiej nekropolii, odkrytej na terenie Budvy. Są tam także zbiory ceramiki, rzymskie szkło, ozdoby z okresu hellenizmu…
     Budva podobnie jak Perast trzydzieści trzy lata temu przeżyła trzęsienie ziemi.

Apsyda Cerkwi św. Sawy i Kościół Sv. Marii in Punta, a także widok na współczesną zabudowę Budvy

Kościół Sv. Marii in Punta z przyczepionymi do muru krzakami kaparów

Mury obronne z Cytadelą

Samotnie przez Adriatyk na desce bez żagla

    Kiedy nacieszyłyśmy się widokami kamiennej starówki i nasyciłyśmy oczy przeróżnymi odcieniami wody morskiej postanowiłyśmy zejść z murów na najbliższą plażę, gdzie przy kawiarnianych stolikach siedziało niewielu turystów. Wiedzione ciekawością, nie zatrzymywałyśmy się, szłyśmy dalej kolejną wąską plażą ciągnącą się wzdłuż malowniczych klifów. Warto było, bo oto na jednym z głazów dostrzegłyśmy posąg nagiej kobiety w przecudnej pozie gimnastycznej. Ileż radości sprawiło nam robienie zdjęć w tym klifowym zakątku, pełnym olbrzymich poszarpanych kamieni. Ania nie miała odwagi przeskoczyć na skałę z tancerką, natomiast ja i Julia nie mogłyśmy sobie odmówić tej przyjemności.

Zastygła w przepięknej pozie tancerka na tle Starej Budvy

W tle fragment Starego Miasta Budvy i wyspa św. Mikołaja

Doskonałe proporcje ciała - między niebem, a ziemią

Żeby nie grupka gapiów, która obserwowała całą tę sytuację, to kto wie..., kto wie... ?

W wielu miejscach nie ma plaż, jedynie takie skalne przejścia

    Idąc kolejną plażą podziwiałyśmy zaskakujące struktury klifów porośniętych tu i ówdzie zielenią. Na moment stanęłyśmy pod parasolem rosnącej poziomo sosny, której górna część pozostała zielona, a dolna szukając możliwości zapuszczenia korzeni pozbawiona była całkowicie igieł. Ech, przyroda wie co robi…

Rosnąca poziomo sosna

    Wreszcie zawędrowałyśmy do miejsca, gdzie klify schodziły wprost do morza. W pierwszym momencie pomyślałyśmy, że to koniec naszej wędrówki i powinnyśmy wracać. Nie dałam za wygraną, wypatrzyłam wydrążoną w skale jaskinię z kamienną półką i twierdziłam, że można nią przejść. Ania zapewniała, że nie mam racji. Ale oto, ktoś wyłonił się z jaskini i przechodził na naszą stronę schodząc z owej kamiennej półki do wody. Podtoczyłyśmy nogawki i weszłyśmy do morza. Fale rozbijające się o ścianę skalną nie oszczędziły naszych ubrań…
    Po drugiej stronie było zaledwie kilka osób, bo tak naprawdę właściwy sezon plażowania jeszcze się nie rozpoczął. Dwóch Francuzów zażywało kąpieli, a my brnęłyśmy w usuwającym się pod stopami wilgotnym dość ostrym żwirze. Wędrówka na bosaka była zbyt bolesna, postanowiłyśmy wracać. Nawet trudno sobie wyobrazić, z jaką ulgą wkładałam skarpetki i buty na nogi po ponownej przeprawie przez jaskinię. Ci, co wiedzieli, że plaże w Budvie są żwirowe mieli odpowiednie obuwie. Nas, ten naturalny peeling i masaż stóp wprowadził w doskonały nastrój. Wracałyśmy roześmiane, zrelaksowane…

Wąskie przejścia pod klifami

Cudna struktura klifów

    W Starej Budvie, naprzeciwko katedry przy jednym z kawiarnianych stolików siedziało pięciu jednakowo ubranych mężczyzn, szósty z grupy stał pod ścianą świątyni na jednej nodze i gadał przez telefon. Z daleka słychać było radosny gwar. Mężczyźni z wymalowanymi pod nosem wąsami prześcigali się w żartach. Chi, chi, chi…, oni także, tylko trochę inaczej byli zrelaksowani…
    No cóż, wakacje są po to, żeby się dobrze bawić, zapomnieć o harówce i problemach dnia codziennego.

Na całkowitym luzie

Co robią, a czego nie robią faceci na wakacjach, chi, chi, chi...

Telefon od żony odebrany w podskokach na jednej nodze, pod ścianą Dworu Biskupa...

    Następnego wieczoru, po dniu pełnym wrażeń i po obfitej kolacji w jednej z hotelowych restauracji Slovenskiej Plazy znowu poszłyśmy nad morze, ale tym razem w przeciwnym kierunku. Julia miała zamiar się wykapać, ja stwierdziłam, że woda jest za zimna, a Ania narzekała na ból brzucha. Przysiadłyśmy więc na drewnianych leżakach pod krytymi słomą, czy też może wysuszoną trawą parasolami i próbowałyśmy zaradzić chwilowym problemom zdrowotnym koleżanki. Po chwili dołączyła do nas Agata, nieco później Basia. Julia robiła drinki. Do wódki kupionej na lotnisku dolewała soku z pomarańczy. Miałyśmy nadzieję, że taka alkoholowa kuracja postawi Anię na nogi. Ale nic podobnego się nie stało. Ania wykrzywiała twarz. Kazałyśmy się jej położyć na brzuchu. Ale kiedy i ta pozycja nie była odpowiednia ni stąd ni zowąd zaczęłyśmy ją łaskotać. Pomogło! Ania wyzdrowiała! Zawsze twierdzę, że śmiech jest najlepszym lekarstwem, doskonale rozluźnia napięte mięśnie, a uwalniana przez mózg endorfina zmniejsza ból fizyczny i cierpienie psychiczne…

Cierpiąca Ania

Profilaktycznie wszystkie zażywamy lekarstwo sporządzone przez Julię....

...i już jest lepiej

Dołączyła do nas Agata

Woda nie była lodowata, ale...

... póki co nie miałam wielkiej ochoty na kąpiel...

... w dobrych nastrojach robiłyśmy jednocześnie sobie nawzajem zdjęcia ...

... kamienie nie były tak kłujące jak gruby żwir na innych plażach ...

... a dobra zabawa nie miała końca ...

... zdjęcia robiłyśmy w różnych pozach ...

... z Julią

    Śmiałyśmy się wszystkie pięć opowiadając sobie zabawne historie. Okazało się także, że Agata była lepsza ode mnie i jeszcze później zdecydowała się na wyjazd niż ja. Ja wpłaciłam pieniądze około 12:30, ona o 16:00. Był to jej sposób na poprawienie sobie nastroju, po wypadku, jaki miał miejsce dzień wcześniej. Agata płynęła kajakiem i w pewnym momencie zaczepiła o coś, kajak się wywrócił, przykrył ją i mocno poturbował. Jakimś sposobem udało jej się wypełznąć na brzeg. Gdzieś na dno popłynęło z kajaka kilka rzeczy, w tym aparat fotograficzny, który zamierzała odnaleźć po powrocie z wycieczki i przynajmniej odzyskać kartę pamięci z cennymi zdjęciami…
    Kiedy zdecydowałyśmy się z Julią na kąpiel w morzu, była już ciemna noc. Kamienisty brzeg z daleka oświetlały latarnie i widać było dokładnie morskie dno. Efekt taki nie jest możliwy na piaszczystej plaży, gdzie nawet leniwe fale mieszają piasek z wodą. Niezwykle przeźroczysta, krystaliczna woda pochłonęła nasze ciała…

... niesamowite wrażenia ...

    A potem był jeszcze krótki spacer tętniącym nocnym życiem bulwarem. Wyobrażałam sobie, co dzieje się na Riwierze Budvańskiej w szczycie sezonu. Ponoć jest tutaj bardzo tłoczno. Cieszyłam się, że nie uczestniczę w tak gromadnych i jak na mój gust zbyt hałaśliwych uciechach. Preferuję dzikie, zaciszne zakątki, z dobrze przefiltrowanym powietrzem, bez duszącego dymu ziejącego z każdego mijanego lokalu. Ale, ale…, nie sugerujcie się moim zdaniem. Niech żyje wakacyjny luz! 

Leżą wprost na deptaku Riwiery Budvańskiej


Wspomnienia z Budvy - Czarnogóra - 24 i 25 maja 2012 roku


10 komentarzy:

  1. Świetna opowieść udokumentowana doskonałymi zdjęciami. Czekam na cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ciąg dalszy jest także ciekawy pełen zaskakujących sytuacji...

      Usuń
  2. Piękne miejsce, piękne zdjęcia, piękna wyprawa.
    A ta deska bez żagla, ale z wiosłem, to stand up paddle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Domki z błękitnymi oknami całkowicie zawładnęły moją wyobraźnią, jestem na tak; pierwsze skojarzenie: Jak na jednej z greckich wysp. Wszystkie zdjęcia piękne, niektóre zabawne, zwłaszcza godne podziwu próby naśladowania pozy owej "tancerki", nie bałaś się, że spadniesz do wody? ;]
    Ale najbardziej przypadło mi do gustu zdjęcie, tuż pod tym właśnie, na którym siłujesz się z tancerką. Od strony czarnych skał, w tle zatoczka, miasteczko a ponad nimi, czy raczej tak ogólnie, niesamowity kolaż bieli, błękitu, pasteli... Niesamowite zdjęcie. Wyszło ci przepysznie. Za to faceci w zielonych gaciach skojarzyli mi się raz: z Oktoberfest, a dwa: z Hobbitami. Dziwne połączenie, ale co ich łączy? Umiłowanie do chlania piwa.

    Pozdrawiam serdecznie :) :* (Cmok)

    OdpowiedzUsuń
  4. :) bardzo pozytywny blog:):), a opowieści z miejsc w których i ja byłam i wino piłam - SUPER:)

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę, byłem w Budvie i w ogóle tych miejsc (poza Slovenską Plażą) nie widziałem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straciłeś naprawdę wiele. Warto było wyjść i to daleko poza Slovenską Plażę. Następnym razem nadrobisz to, bo dużo straciłeś :))**

      Usuń