Z Perastu
jechałam do Budvy - jednego z
najpopularniejszych kurortów Czarnogóry.
W drodze, przez szybę autokaru, podziwiałam niezwykły krajobraz - miejsca,
gdzie na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, przyroda nie zostawiła
człowiekowi najmniejszego skrawka ziemi ażeby mógł się na nim osiedlić. Ale
człowiek nie przestraszył się ani skalistych, pionowych ścian, ani głębin morza
- poprzylepiał swoje domy do skał i postawił je na wyspach.
Doskonałym przykładem odwagi i wyobraźni ludzkiej
jest Sveti Stefan - mała wyspa –
piętnastowieczna fortyfikacja wojskowa, która dawała miejscowym schronienie
przed najazdami nieprzyjaciół, szczególnie Turków.
W murach twierdzy znajdował
się niegdyś spichlerz wypełniony żywnością, typową dla klimatu
śródziemnomorskiego: kukurydzą, miodem, winem, oliwą, mięsem …
W dziewiętnastym wieku czterysta osób
mieszkało w stu domach i modliło się w trzech cerkwiach, a na początku
dwudziestego wieku miasteczko przekształciło się w osadę rybacką i liczyło już
tylko stu pięćdziesięciu mieszkańców, kilkanaście lat później zostało ich już tylko
dwudziestu. Przyczyną wyludnienia była emigracja ludności przede wszystkim do
Ameryki.
Dzisiaj Sveti Stefan to luksusowy
hotel, na którym stoi osiemdziesiąt domów, odrestaurowanych w latach pięćdziesiątych
dwudziestego wieku. Oprócz piętnastowiecznej cerkwi św. Stefana można podziwiać
tam inny obiekt sakralny z tego samego okresu - cerkiew Aleksandra Newskiego,
który po zakończeniu rekonstrukcji w ostatnich latach otrzymał nazwę Świętej
Pani - Svete Gospođe.
Luksusu na wyspie zażywają sławy kina,
artyści i politycy, szukający spokoju i zapomnienia od uciążliwej czasami
popularności. Swój miesiąc miodowy spędziła na wyspie Sophia Loren z mężem
Carlem Ponti.
|
Wyspa Sveti Stefan połączona z lądem wąską groblą |
A ja? No cóż! Nie miałam rezerwacji w
jednym z apartamentów, więc nie mogłam tam wejść. Jechałam do Budvy i nie czułam się przygnębiona faktem,
że kolejne dwie noce spędzę w Slovenskiej
Palzy – hotelu zajmującym sporą powierzchnię - takie małe miasteczko z
numerami rzymskimi Kalet – uliczek i dużą literą alfabetu –
oznaczającą budynek. Ponieważ z braku wystarczających funduszy nie wykupiłam
sobie jedynki, to trafił mi się trzyosobowy pokój w Kalecie VB na parterze. Jak
się wkrótce okazało zamieszkałam tam z młodszymi koleżankami, Anią z Białegostoku
i Jagodą z Warszawy. Imię Jagoda ni jak nie pasowało mi do energicznej,
ciekawej świata młodej kobiety i nie wiedzieć czemu nazwałam ją po swojemu - Julią z moich snów. Być może od samego
początku zauważyłam w niej podobny do mojego temperament, kokieteryjność,
dbałość o szczegóły, nieodpartą ciekawość podbudowaną dobrą kondycja fizyczną,
chęć wspinania się po skalistych górach, a nade wszystko pasję fotografowania
piękna, które nas otaczało, a także przezabawne robienie zdjęć sobie nawzajem…
|
Slovenska Plaza - hotelowe miasteczko w biało niebiesko zielonych kolorach |
|
Kwitną bugenwille |
|
Jedna z uliczek hotelowych - Kaleta VA |
Z recepcji do hotelowych pokoi, ku uciesze
całej grupy, pojechaliśmy meleksami z przyczepkami na bagaże. Śmiechu było co
nie miara, bo każdy chciał mieć zdjęcie w tym niecodziennym środku transportu.
Niestety ja takowego nie posiadam, bo obwieszona nie swoimi aparatami robiłam
je siedzącym w innych pojazdach…
Pokój hotelowy nie był zbyt obszerny. Duże
okno i przeszklone drzwi przysłonięte od zewnątrz niebieskimi drewnianymi
okiennicami wpuszczały niewiele światła. Okno wychodziło wprost na hotelową
uliczkę, drzwi na mini ogródek z wysokim betonowym murem i betonową posadzką, w
której zostawiono nie przykryty kawałek ziemi i posadzono drzewo. Stał tam stół
i trzy krzesła. Stwierdziłyśmy jednogłośnie, że to klaustrofobiczne miejsce nie
jest dla nas i wybrałyśmy się na popołudniowy spacer do starej Budvy, a później
długą wędrówkę plażami Riwiery
Budvańskiej…
Według pani przewodnik - bo z nią po raz
drugi następnego dnia zwiedzałam stare miasto - Budva jest jednym z dwudziestu
czterech najstarszych miast na świecie. Być może tak, być może nie. I chociaż
miasto powstało dwa i pół tysiąca lat temu, to śladów tamtych czasów nie widać.
Za panowania Wenecjan – piętnasty, szesnasty, siedemnasty i osiemnasty wiek –
miasto zostało odbudowane. Do Starej Budvy można wejść przez dwie bramy w średniowiecznych
murach obronnych: Bramę Morską i Bramę Lądową. My weszłyśmy od strony uroczego portu
przez Bramę Morską i wąskimi uliczkami dotarłyśmy do serca starówki i jak
zwykle uwagę skupiłyśmy najpierw na budowlach sakralnych.
Pierwsza z nich, Katedra św. Jana (Sv.
Ivana) pochodzi z siódmego wieku, ale odkryte fragmenty fundamentów świadczą o
istnieniu znacznie starszej wczesnochrześcijańskiej trójnawowej bazyliki. Ta
trójnawowa świątynia, jeszcze w początkach dziewiętnastego stulecia była
głównym kościołem diecezji primorskiej. Po wschodniej stronie katedry stoi Dwór Biskupi. Dzwonnicę dobudowano w dziewiętnastym wieku. Warto wejść do kościoła i
obejrzeć interesującą kolekcję ikon i obraz Matki Boskiej Budvańskiej, inaczej
Bogurodzicy Budvańskiej.
|
Katedra św. Jana |
|
Malowidło w ołtarzu głównym Katedry św. Jana |
|
Bogurodzica Budvańska - Katedra św. Jana |
Drugą sakralną budowlą w sercu Starego
Miasta jest Cerkiew Św. Trójcy z półokrągłą mozaiką nad wejściem głównym skopiowaną
z ikony Andrieja Rublowa – rosyjskiego mnicha, prawosławnego świętego, najwybitniejszego
przedstawiciela moskiewskiej szkoły pisania ikon, żyjącego na przełomie czternastego
i piętnastego wieku.
|
Cerkiew Św. Trójcy z mozaiką nad wejściem |
Nieco dalej wyrasta z murów obronnych
jednonawowa Cerkiew św. Sawy zbudowana w trzynastym wieku za panowania
serbskiej dynastii Nemanjiciów. We wnętrzu na ścianach widoczne są resztki
fresków.
Tuż obok prostopadle do murów wznosi się
najstarsza budowla - romański Kościół Sv. Maria in Punta wzniesiony przez
benedyktynów w 840 roku.
Średniowieczne mury obronne zwieńczone są
cytadelą, do której także warto zajrzeć…
No właśnie! Zaglądałyśmy we wszystkie
zakamarki Starej Budvy, przysiadałyśmy na rozgrzanych słońcem kamiennych
murach, podziwiałyśmy krzaki kaparów uczepione ściany zamkniętej na głucho świątyni
Sv. Marii in Punta. Przez wąskie okratowane, ale nieprzeszklone okno zajrzałyśmy
do środka. Wewnętrzne mury schodziły dość głęboko w dół i zionęło wilgocią…
A w byłym przyklasztornym kościele
zorganizowano Muzeum Archeologiczne, w którym zgromadzono eksponaty z grecko –
rzymskiej nekropolii, odkrytej na terenie Budvy. Są tam także zbiory ceramiki,
rzymskie szkło, ozdoby z okresu hellenizmu…
Budva podobnie jak Perast trzydzieści trzy
lata temu przeżyła trzęsienie ziemi.
|
Apsyda Cerkwi św. Sawy i Kościół Sv. Marii in Punta, a także widok na współczesną zabudowę Budvy |
|
Kościół Sv. Marii in Punta z przyczepionymi do muru krzakami kaparów |
|
Mury obronne z Cytadelą |
|
Samotnie przez Adriatyk na desce bez żagla |
Kiedy nacieszyłyśmy się widokami kamiennej
starówki i nasyciłyśmy oczy przeróżnymi odcieniami wody morskiej postanowiłyśmy zejść
z murów na najbliższą plażę, gdzie przy kawiarnianych stolikach siedziało niewielu
turystów. Wiedzione ciekawością, nie zatrzymywałyśmy się, szłyśmy dalej kolejną
wąską plażą ciągnącą się wzdłuż malowniczych klifów. Warto było, bo oto na
jednym z głazów dostrzegłyśmy posąg nagiej kobiety w przecudnej pozie
gimnastycznej. Ileż radości sprawiło nam robienie zdjęć w tym klifowym zakątku,
pełnym olbrzymich poszarpanych kamieni. Ania nie miała odwagi przeskoczyć na
skałę z tancerką, natomiast ja i Julia nie mogłyśmy sobie odmówić tej
przyjemności.
|
Zastygła w przepięknej pozie tancerka na tle Starej Budvy |
|
W tle fragment Starego Miasta Budvy i wyspa św. Mikołaja |
|
Doskonałe proporcje ciała - między niebem, a ziemią |
|
Żeby nie grupka gapiów, która obserwowała całą tę sytuację, to kto wie..., kto wie... ? |
|
W wielu miejscach nie ma plaż, jedynie takie skalne przejścia |
Idąc
kolejną plażą podziwiałyśmy zaskakujące struktury klifów porośniętych tu i
ówdzie zielenią. Na moment stanęłyśmy pod parasolem rosnącej poziomo sosny,
której górna część pozostała zielona, a dolna szukając możliwości zapuszczenia
korzeni pozbawiona była całkowicie igieł. Ech, przyroda wie co robi…
|
Rosnąca poziomo sosna |
Wreszcie zawędrowałyśmy do miejsca, gdzie
klify schodziły wprost do morza. W pierwszym momencie pomyślałyśmy, że to
koniec naszej wędrówki i powinnyśmy wracać. Nie dałam za wygraną, wypatrzyłam wydrążoną
w skale jaskinię z kamienną półką i twierdziłam, że można nią przejść. Ania
zapewniała, że nie mam racji. Ale oto, ktoś wyłonił się z jaskini i przechodził
na naszą stronę schodząc z owej kamiennej półki do wody. Podtoczyłyśmy nogawki i
weszłyśmy do morza. Fale rozbijające się o ścianę skalną nie oszczędziły
naszych ubrań…
Po drugiej stronie było zaledwie kilka
osób, bo tak naprawdę właściwy sezon plażowania jeszcze się nie rozpoczął. Dwóch
Francuzów zażywało kąpieli, a my brnęłyśmy w usuwającym się pod stopami
wilgotnym dość ostrym żwirze. Wędrówka na bosaka była zbyt bolesna, postanowiłyśmy
wracać. Nawet trudno sobie wyobrazić, z jaką ulgą wkładałam skarpetki i buty na
nogi po ponownej przeprawie przez jaskinię. Ci, co wiedzieli, że plaże w Budvie
są żwirowe mieli odpowiednie obuwie. Nas, ten naturalny peeling i masaż stóp
wprowadził w doskonały nastrój. Wracałyśmy roześmiane, zrelaksowane…
|
Wąskie przejścia pod klifami |
|
Cudna struktura klifów |
W Starej Budvie, naprzeciwko katedry przy
jednym z kawiarnianych stolików siedziało pięciu jednakowo ubranych mężczyzn,
szósty z grupy stał pod ścianą świątyni na jednej nodze i gadał przez telefon. Z
daleka słychać było radosny gwar. Mężczyźni z wymalowanymi pod nosem wąsami
prześcigali się w żartach. Chi, chi, chi…, oni także, tylko trochę inaczej byli
zrelaksowani…
No cóż, wakacje są po to, żeby się dobrze
bawić, zapomnieć o harówce i problemach dnia codziennego.
|
Na całkowitym luzie |
|
Co robią, a czego nie robią faceci na wakacjach, chi, chi, chi... |
|
Telefon od żony odebrany w podskokach na jednej nodze, pod ścianą Dworu Biskupa... |
Następnego wieczoru, po dniu pełnym wrażeń
i po obfitej kolacji w jednej z hotelowych restauracji Slovenskiej Plazy znowu
poszłyśmy nad morze, ale tym razem w przeciwnym kierunku. Julia miała zamiar
się wykapać, ja stwierdziłam, że woda jest za zimna, a Ania narzekała na ból brzucha.
Przysiadłyśmy więc na drewnianych leżakach pod krytymi słomą, czy też może wysuszoną
trawą parasolami i próbowałyśmy zaradzić chwilowym problemom zdrowotnym
koleżanki. Po chwili dołączyła do nas Agata, nieco później Basia. Julia robiła
drinki. Do wódki kupionej na lotnisku dolewała soku z pomarańczy. Miałyśmy
nadzieję, że taka alkoholowa kuracja postawi Anię na nogi. Ale nic podobnego
się nie stało. Ania wykrzywiała twarz. Kazałyśmy się jej położyć na brzuchu.
Ale kiedy i ta pozycja nie była odpowiednia ni stąd ni zowąd zaczęłyśmy ją
łaskotać. Pomogło! Ania wyzdrowiała! Zawsze twierdzę, że śmiech jest najlepszym
lekarstwem, doskonale rozluźnia napięte mięśnie, a uwalniana przez mózg endorfina
zmniejsza ból fizyczny i cierpienie psychiczne…
|
Cierpiąca Ania |
|
Profilaktycznie wszystkie zażywamy lekarstwo sporządzone przez Julię.... |
|
...i już jest lepiej |
|
Dołączyła do nas Agata |
|
Woda nie była lodowata, ale... |
|
... póki co nie miałam wielkiej ochoty na kąpiel... |
|
... w dobrych nastrojach robiłyśmy jednocześnie sobie nawzajem zdjęcia ... |
|
... kamienie nie były tak kłujące jak gruby żwir na innych plażach ... |
|
... a dobra zabawa nie miała końca ... |
|
... zdjęcia robiłyśmy w różnych pozach ... |
|
... z Julią |
Śmiałyśmy się wszystkie pięć opowiadając
sobie zabawne historie. Okazało się także, że Agata była lepsza ode mnie i
jeszcze później zdecydowała się na wyjazd niż ja. Ja wpłaciłam pieniądze około
12:30, ona o 16:00. Był to jej sposób na poprawienie sobie nastroju, po
wypadku, jaki miał miejsce dzień wcześniej. Agata płynęła kajakiem i w pewnym
momencie zaczepiła o coś, kajak się wywrócił, przykrył ją i mocno poturbował.
Jakimś sposobem udało jej się wypełznąć na brzeg. Gdzieś na dno popłynęło z
kajaka kilka rzeczy, w tym aparat fotograficzny, który zamierzała odnaleźć po
powrocie z wycieczki i przynajmniej odzyskać kartę pamięci z cennymi zdjęciami…
Kiedy zdecydowałyśmy się z Julią na kąpiel
w morzu, była już ciemna noc. Kamienisty brzeg z daleka oświetlały latarnie i widać było
dokładnie morskie dno. Efekt taki nie jest możliwy na piaszczystej plaży, gdzie
nawet leniwe fale mieszają piasek z wodą. Niezwykle przeźroczysta, krystaliczna
woda pochłonęła nasze ciała…
|
... niesamowite wrażenia ... |
A potem był jeszcze krótki spacer tętniącym
nocnym życiem bulwarem. Wyobrażałam sobie, co dzieje się na Riwierze Budvańskiej
w szczycie sezonu. Ponoć jest tutaj bardzo tłoczno. Cieszyłam się, że nie
uczestniczę w tak gromadnych i jak na mój gust zbyt hałaśliwych uciechach. Preferuję
dzikie, zaciszne zakątki, z dobrze przefiltrowanym powietrzem, bez duszącego
dymu ziejącego z każdego mijanego lokalu. Ale, ale…, nie sugerujcie się moim
zdaniem. Niech żyje wakacyjny luz!
|
Leżą wprost na deptaku Riwiery Budvańskiej |
Wspomnienia z Budvy - Czarnogóra - 24 i 25 maja 2012 roku
Świetna opowieść udokumentowana doskonałymi zdjęciami. Czekam na cdn.
OdpowiedzUsuńDzięki, ciąg dalszy jest także ciekawy pełen zaskakujących sytuacji...
UsuńFajne te klify.
OdpowiedzUsuńI nie tylko klify :)***
UsuńPiękne miejsce, piękne zdjęcia, piękna wyprawa.
OdpowiedzUsuńA ta deska bez żagla, ale z wiosłem, to stand up paddle.
Domki z błękitnymi oknami całkowicie zawładnęły moją wyobraźnią, jestem na tak; pierwsze skojarzenie: Jak na jednej z greckich wysp. Wszystkie zdjęcia piękne, niektóre zabawne, zwłaszcza godne podziwu próby naśladowania pozy owej "tancerki", nie bałaś się, że spadniesz do wody? ;]
OdpowiedzUsuńAle najbardziej przypadło mi do gustu zdjęcie, tuż pod tym właśnie, na którym siłujesz się z tancerką. Od strony czarnych skał, w tle zatoczka, miasteczko a ponad nimi, czy raczej tak ogólnie, niesamowity kolaż bieli, błękitu, pasteli... Niesamowite zdjęcie. Wyszło ci przepysznie. Za to faceci w zielonych gaciach skojarzyli mi się raz: z Oktoberfest, a dwa: z Hobbitami. Dziwne połączenie, ale co ich łączy? Umiłowanie do chlania piwa.
Pozdrawiam serdecznie :) :* (Cmok)
:) bardzo pozytywny blog:):), a opowieści z miejsc w których i ja byłam i wino piłam - SUPER:)
OdpowiedzUsuńDzięki :))**
UsuńNo proszę, byłem w Budvie i w ogóle tych miejsc (poza Slovenską Plażą) nie widziałem
OdpowiedzUsuńStraciłeś naprawdę wiele. Warto było wyjść i to daleko poza Slovenską Plażę. Następnym razem nadrobisz to, bo dużo straciłeś :))**
Usuń