poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Fort Dunree i droga na Malin Head


cd   ...Kuchnia i jadalnia to była ta sama przestrzeń przedzielona w dwóch trzecich długości ladą wykonaną z materiału imitującego obsydian. Obsydianowy blat załamywał się pod kątem prostym, zajmował całą długość dużego kuchennego okna i znowu pod kątem prostym przechodził na przeciwległą do lady ścianę.
    Pod blatem i na ścianie zamontowano szafki i szuflady wykonane z  drewna w kolorze polskiej sosny. Część wiszących przeszklonych szafek  eksponowała swoją zawartość.  
    Całe wyposażenie kuchni odbijało się w połyskliwej powierzchni podłogi wyłożonej czarnymi szlifowanymi płytkami. Jasne ściany pomieszczenia zdobiły dwa ładne obrazy z irlandzkimi pejzażami.
    Po drugiej stronie lady przy bliźniaczym oknie stał duży, okrągły drewniany stół, a przy nim trzy niewysokie fotele obite zielonym materiałem.
    Siedzisko przy oknie przeznaczone było dla gościa, jako że w tym domu gość był osobą rozpieszczaną i obsługiwaną przez osobę siedzącą w otwartej na kuchnię przestrzeni...
    Sobotni ranek zapowiadał przyjemny, czwarty dzień mojego pobytu na Szmaragdowej Wyspie. Po obfitym śniadaniu, filiżance dobrze zaparzonej kawy z ekspresu i pogawędce na różne tematy czekał mnie wyjazd na najdalej wysunięty na północ, skalisty przylądek Irlandii, Malin Head...
    Ale najpierw pojechaliśmy wzdłuż zatoki Lough Swilly do Fortu Dunree, powstałym w okresie napoleońskim, gdzie pod koniec dziewiętnastego wieku zainstalowano dwa potężne działa, a podczas pierwszej wojny światowej ustawiono dwa kolejne, większe od poprzednich. Jeszcze podczas drugiej wojny działa służyły do ochrony zatoki, a w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym ponoć wystrzelono z  nich po raz ostatni.
    Pod koniec dwudziestego stulecia po opuszczeniu fortu przez wojsko udostępniono go zwiedzającym. Nie fotografowałam pomalowanych na czerwono potężnych luf nakierowanych na zatokę, bo ciągle nie rozumiem dlaczego tak bardzo ludziska zachwycają się narzędziami do zabijania, ciągle nie rozumiem, dlaczego po obu stronach barykady stoją zwykli ludzie uwikłani w jakieś polityczne gierki swoich wodzów i kiedy widzę żołnierzy witających z honorami jakiegoś kolejnego psychopatę, żądnego krwi,  maszerującego po czerwonym dywanowym chodniku, to myślę jak nie wiele trzeba, żeby takiego półboga unieszkodliwić zawczasu... 















    Znacznie więcej wrażeń estetycznych dostarczył mi wiejski krajobraz hrabstwa Donegal. Jechaliśmy pośród zielonych pastwisk pełnych owiec, wąskimi drogami, gdzie ruch możliwy był tylko w jednym kierunku. Mijaliśmy pojedyncze gospodarstwa i chałupy należące już do skansenów.
     Sielankowy pejzaż z owcami wybiegającymi na drogę to było to, co od dawna
chciałam zobaczyć. Nie miałam jednak  tego szczęścia, co inni, bo nie przytrafiło nam się duże stado tarasujące drogę, ale zaledwie kilka owieczek w  czarnych albo białych pończoszkach, które biegły przed autem potrząsając zadkami odzianymi w suto marszczone spódniczki... 














    Moją uwagę przyciągał najwyższy na Półwyspie Inishowen, wysoki na sześćset pięć metrów Śnieżny Szczyt - Slieve Snaght. Przez dłuższy czas mamił mnie swoim wierzchołkiem pokrytym śniegiem dumnie wznoszącym się ponad innym szczytami górskiego pasma, przez które prowadziła wąska droga do malowniczej zatoki i zielonej niziny upstrzonej białymi domami...
    Na dwóch ostatnich zdjęciach w tym akapicie widać stromiznę góry, niemalże w idealnym pionie. To było prawdziwe wyzwanie dla kierowcy pokonać ten trudny odcinek drogi. Chcieliśmy wjechać na dwójce, ale usuwający się grunt spod kół samochodu, zmusił do zejścia na pierwszy bieg. Uff...! To była jazda...!















     Mijaliśmy osady, wsie i miasteczka, minęliśmy Malin i Lagg ze stojącym samotnie, na zupełnym pustkowiu, białym kościółkiem Mariackim - St Mary's Church, wzniesionym w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym roku, w którym ciągle odprawia się msze święte.
    Na rozdrożu koło kościoła stał drogowskaz  wskazujący drogę do Pasma Pięciu Palców - Five Fingers Strand.
 










     Od najdalej wysuniętego na północ skalistego przylądka Malin Head dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów..., ale o tym miejscu opowiem w jednym z kolejnych postów. 
cdn

14 komentarzy:

  1. Nie wiedziałem jaki kolor ma obsydian- gdy jeszcze przeczytałem w Wiki, że może to być barwa: " ...brunatna, ciemnoszara, czarna, niekiedy: oliwkowa, pomarańczowa, czerwona, złocista, niebieska i zależy zależy od obecności pigmentu hematytowego lub mikrokryształków igiełkowych... " to byłem bliski frustracji, ale na szczęście dalej wyjaśniono, że obsydian bez domieszek jest czarny.
    Był więc czarny?
    A krajobraz jest piękny (szczególnie na Twoich zdjęciach!).

    Pozdrawiam cieplutko (u mnie przed chwilą padał śnieg).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas moich podróży widywałam obsydian bez domieszek, czyli czarny. W Meksyku kupiłam z czarnego obsydianu niewielką figurkę jaguara, przywiozłam także kawałek skały.
      Widywałam też obsydian połyskliwy, który za przyczyną drobniutkich pęcherzyków gazowych skrzy się, co sprawia, że jest czarno szary i taki właśnie był kuchenny blat. Mimo czerni kuchnia prezentowała się ciekawie.

      A u nas padał deszcz wczoraj i dzisiaj do południa.
      Przed chwilą wróciłam z kościoła. Razem z koleżanką z chóru urządzałyśmy Grób Jezusa i Ciemnicę. Zrobiłam kilka zdjęć telefonem komórkowym. Zaraz sprawdzę, czy nadają się do pokazania. Pewnie coś na temat Triduum Paschalnego, Wielkiej Nocy i naszego śpiewania napiszę na blogu.

      Cieplutkie pozdrowienia odwzajemniam i życzę dobrej pogody na święta :)))*

      Usuń
  2. Już kupiłam przewodnik po Irlandii, nie mogę się oprzeć twoim zdjęciom, i tym z poprzedniego wpisu (piękne kolorowe i zadbane domostwa), kto wie...może już wkrótce tam pojadę...warto zrobić taką wycieczkę objazdową, nie tylko Dublin.
    uściski :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem Twojego wyboru, nie sugeruj się moimi wrażeniami, bo jak wiesz ja dostrzegam i kocham to, co piękne i nie lubię fotografować niedbalstwa, którego nigdzie nie brakuje. Przyroda bez człowieczego cienia jest fascynująca i to właśnie taką naturę Ci polecam. Ja miałam szczęście oglądania jej poza sezonem turystycznym, gdzie dominuje czysty krajobraz pozbawiony wystrojonych w różne kolory ciekawskich podróżników...

      Buziaki :)))*

      Usuń
  3. Jeszcze nigdy nie odwiedziłem Irlandii, a podobne sielskie obrazki kojarzą mi się z angielską prowincją, gdzie pracowałem wakacyjnie w czasach studenckich. Pozdrawiam i z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych składam Ci Ewo najserdeczniejsze życzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Nie pamiętam już kiedy po raz ostatni zostawiłeś swój komentarz w Naprzeciw SZCZĘŚCIU.
      Cieszę się z Twojej wizyty i polecam Irlandię na urlop, może gdzieś na jakiejś wsi z dala od miasta w pobliżu klifów, których tam nie brakuje, nawet takich przekraczających sześćset metrów wysokości...
      Dziękuję za świąteczne życzenia i wzajemnie życzę zdrowych i radosnych Świąt Wielkanocnych :)))*

      Usuń
  4. Pisałam wczoraj komentarz, ale go nie widzę, nie zapisał się?
    Zresztą od razu miałam wrażenie, że coś jest nie tak, bo nawet podglądu nie mogłam zobaczyć.
    A zatem jeszcze raz, teraz już na temat.
    Też specjalnie nie przepadam za armatami, ale fort czy inny zamek, szczególnie tak położony, to już inna sprawa... Oprócz fortu jeszcze mi się bardzo podobają dachy na domkach, zresztą na wszystkich zdjęciach pokazujesz piękne widoki, więc troszeczkę Ci tego wyjazdu zazdroszczę. Ale tylko troszeczkę, bo mnie ciarki przechodzą na widok tych ciemnych chmur i Ciebie, w kurteczce, z kapturem na oczach. A, przepraszam, na oczach to tylko grzywka :-) Ja jednak zdecydowanie jestem ciepłolubna, a wszystkiemu winien pewien mój przodek z bukowińskich winnic...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Elu po Twoim kolejnym wyjeździe na Cypr. Przeczytałam już opowieści z tej o niebo cieplejszej wyspy.

      Irlandzki klimat, irlandzkie niebo, wiatr, deszcz...., marzyły mi się od dawna i z ogromną przyjemnością pojechałabym tam jeszcze raz.

      Pozdrawiam cieplutko ciepłolubną kobietę potomkinię bukowińskich winnic :)))*

      Usuń
  5. Ladne zdjecia krajobrazu i czystego rzeskiego powietrza! Dziekuje i zycze radosnych swiat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereniu, dziękuję i wzajemnie życzę radosnych świąt :)))*

      Usuń
  6. Nadrabiam zaleglosci w ogladaniu Twego bloga, mam ograniczenia megabajtowe, i nie chca w Wenezueli mi je zlikwidowac...jakos tak oszczedzam i od czasu do czasu udaje mi sie wiecej zobaczyc. Krysztalowe powietrze!!! to bardzo mi sie podoba w Irlandii, a ten skansen przecudowny , slomiane dachy pieknie przystrzyzone. Taki domeczek skansenowy moglabym miec! Chce do Irlandii!!! sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto tam się wybrać, chociażby po to żeby dostrzec te wszystkie kontrasty między Twoimi egzotycznymi krainami, a Szmaragdową Wyspą.
      Buziaki :)))*

      Usuń
  7. "Malin Head" - zabawna nazwa, "malinowa głowa"? Ale zdjęcia (przestrzeń) przecudne. Właśnie tak widzę Irlandię kiedy o niej myślę. Klify, spieniona woda morska uderzająca w kamień, rozległe i pofalowane wzgórza, po których hula północny wiatr. Cudnie, jednym słowem. :)) Zazdroszczę :)

    Pozdrawiam ciepło :*** :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zdjęciach nie widać tego dramatyzmu natury. Gdyby w jakimś miejscu stał na przykład człowiek, wtedy można byłoby zobaczyć proporcje, porównać odległości...
      Uściski :)))

      Usuń