poniedziałek, 19 stycznia 2015

Provins - jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast francuskich




   
Mieszkaliśmy w pobliżu dworca
RER linii A, łączącej Cergy Le Haut z dwoma końcowymi przystankami, w Marne-la-Valée Chessy i w Boissy Saint-Léger. Linia A rozwidla się w Vincennes i należy pamiętać aby nie pomylić pociągów!
    Na stacji metra zasięgnęłam informacji w sprawie dojazdu do
Provins - dobrze zachowanego średniowiecznego miasta wpisanego w dwa tysiące pierwszym roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO
.
    
Pani w okienku poinformowała mnie, że najlepszym sposobem będzie komunikacja łączona, najpierw RERem linią A do Disneylandu, czyli na końcową stację Marne-la-Valée Chessy, a stamtąd autobusem nr 50 do Provins.
    Niewątpliwie jest to najlepsze połączenie, bo daje możliwość rozpoczęcia średniowiecznej przygody na pierwszym przystanku w tak zwanym Górnym Mieście - Ville Haute, Quai Nr 1, gdzie usytuowano L'Office de Tourisme, czyli informację turystyczną zwaną także Maison du Visiteur. Takiej możliwości nie daje podróż pociągiem, bowiem dworzec znajduje się w Dolnym Mieście. Tam też, przy Quai Nr 6, swój końcowy, drugi przystanek ma autobus numer 50. Stamtąd wracałam do Paryża...

     Spóźniłam się dokładnie pięć minut na autobus i musiałam odczekać niemal okrągłą godzinę na następny kurs o jedenastej. W Disneylandzie byłam kilka razy i szczerze mówiąc nie chciało mi się spacerować po okolicy. Ku przypomnieniu zrobiłam parę zdjęć i energię trzymałam na zaś, obserwując przyjeżdżających i wyjeżdżających stamtąd ludzi, przeważnie rodziny z dziećmi z wielkimi walizami i wózkami, jedne wymeldowały się już z pobliskich hoteli i zmierzały na paryskie lotniska, inne właśnie przybywały do bajecznie kolorowego miejsca uciech.
    Siedziałam w cieniu pod zadaszeniem i przypominałam sobie nasze rodzinne wypady i wycieczki z przyjaciółmi do obu Parków Disneya.
    Chi, chi, chi..., mnóstwo wrażeń, przygód, zdjęć, filmów... z naszymi dziećmi, kiedy były małe i kiedy obrastały w piórka. Co za emocje..., blade twarze na Indiana Jones, zielono-fioletowe z wrażenia na Roller Coasterze, czy też rozdziawione gęby w locie na księżyc... Ech!




   
Żałowałam bardzo, że Ryszard nie mógł spędzić ze mną tego dnia.
    W komfortowym autobusie było zalewie kilku pasażerów. Za kierownicą siedziała pani niewiele młodsza ode mnie. Jechała płynnie, szybko i na pierwszy przystanek w Provins zajechała zgodnie z rozkładem, to jest o dwunastej minut jedna...
    W L'Office de Tourisme, w doskonale zorganizowanej dla podróżników przestrzeni otrzymałam wszelkie potrzebne informacje i kupiłam bilet wstępu tylko do Wieży Cezara - La Tour de César za 4,30 Euro. Dla ciekawości podam, że bilet wstępu tak zwany Pass Provins do wszystkich zabytków kosztuje 11,40 Euro - wykorzystany oczywiście tylko w dniu zakupu. Ponieważ zdawałam sobie sprawę, że nie będę w stanie zwiedzić wszystkich wnętrz postanowiłam skupić się na jednej atrakcji i zajrzeć jeszcze do gotyckiej świątyni, gdzie wstęp był bezpłatny. Zależało mi bardzo na spacerze po całym ogromnym cité médiévale.
    Oj, czuje się tam średniowiecznego ducha!
    Stroje z epoki, różnego rodzaju pokazy, takie jak chociażby plenerowe przedstawienia teatralne z drapieżnymi ptakami w harmonii z końmi, wilkami, dromaderami przywołują obrazy średniowiecznego Zachodu, Bliskiego Wschodu, a także stepy Azji Centralnej.
    Wspaniały, niezapomniany podniebny balet sokołów, orłów, sępów, sów, tańczące węże, galopujący na koniach rycerze, oszałamiające walki, kawalkady, woltyżerka, jeździectwo i żonglerka, a nawet radosne inscenizacje powrotu z krucjaty hrabiego Szampanii Tybalda IV,  przenoszą widza kilkaset lat wstecz w epokę rycerzy i pięknych strojnych księżniczek...
    Jeżeli chodzi o mnie, zdecydowanie wolałam podziwiać średniowieczną zabudowę Górnego Miasta obwiedzionego fortyfikacją o długości tysiąca dwustu metrów z dwudziestoma dwoma geometrycznie różnymi wieżami skonstruowanymi  w latach tysiąc dwieście dwadzieścia sześć - tysiąc trzysta czternaście. Niegdyś było to obwarowanie o długości pięciu kilometrów.

    Według legendy Provins wzięło nazwę od winnic cesarza rzymskiego Marka Aureliusza Probusa - Probi vinum. Probus jako rzymski generał zatrzymał się w mieście w dwieście siedemdziesiątym pierwszym roku, a kiedy panował już jako cesarz w latach dwieście siedemdziesiąt sześć - dwieście osiemdziesiąt dwa, przedsięwziął działania upoważniające do uprawy winorośli w Galii, anulując tym samym edykt Domicjana uchwalony blisko dwa wieki wcześniej.
    W czterysta osiemdziesiątym piątym roku, po zwycięstwie w Soissons, Clovis I przejął Castra Romana (warowny obóz rzymski) w Provins.
    W początkach dziewiątego stulecia zaczęto bić tam własną monetę -  denara -  le denier provinois, co świadczy o dużym już znaczeniu miasta, które należało wówczas do władców obszerniejszej niż dzisiaj Szampanii i było najważniejsze po Paryżu i Rouen .
    Średniowieczne Provins  szczyciło się największymi w Szampanii targami, które ściągały kupców z całej Europy. Pierwsze targi zorganizowano przed kościołem Saint-Ayoul. Odbywały się trzy razy w roku i ściągały około trzech tysięcy kupców.
    W obecnych czasach tradycyjne targi organizowane są jedenastego listopada w całym Dolnym Mieście i nie przypominają tych z zamierzchłej przeszłości. Zwyczaj ich organizowania pochodzi z Saint-Martin i rozpoczyna zimowy okres zatrudniania sezonowych robotników rolnych.
    Provins zapisało się w historii narodowej także wydarzeniem z trzeciego sierpnia tysiąc czterysta dwudziestego dziewiątego roku, kiedy to kilkanaście dni po koronacji w Reims, Karol VII w obecności Joanny d'Arc i dworu uczestniczył we mszy świętej w kościele Saint-Quiriace Collégiale...

   
Do średniowiecznego miasta weszłam przez trzynastowieczną bramę forteczną Porte Saint Jean, ale zanim ją przekroczyłam przyjrzałam się bliżej murom obronnym biegnącym w stronę wieży Tour aux Engins na lewo, a także prawej stronie, tam gdzie odbywały się turnieje rycerskie.
    Według mapki miałam do wyboru trzy trasy, pomarańczową - Le parcours de Thibaud, niebieską - Le chemin de la Rose i fioletową - Le tour des Remparts. W wielu odcinkach, trasy pokrywały się ze sobą. 








    Przy końcu ulicy Saint Jean zwróciłam uwagę na dwunastowieczny dom, cały z kamienia zwany grange aux dîmes. Zapiski podają, że lokatorami w tysiąc dwieście dwudziestym trzecim roku, w salach o pięknych łukowatych sklepieniach świadczących o bogactwie miasta, mieszkali kupcy z Tuluzy, którzy przybyli na targi Foires de Champagne. Dzisiaj w tym trzypoziomowym domu urządzono muzeum pokazujące życie kupców i rzemiosło tamtych czasów.
 





    Tylko kilkadziesiąt kroków dzieliło mnie od placu
Châtel - serca i centrum Górnego Miasta z dawną studnią i trzynastowiecznym krzyżem Croix des Changes zwanym także Croix aux Édits (krzyżem edyktów) u stóp którego dokonywano transakcji monetarnych, proklamowano edykty hrabiów i królów...
    Wokoło  placu znajdują się, la Maison aux 4 Pignons, la Maison des Petits Plaids - dawne sądy, L'
Hôtel de la Coquille, a także w odległości dwóch przystanków kolejki turystycznej - ruiny kościoła Saint-Thibault.
 

















     Symbolem władzy hrabiów Szampanii jest bez wątpienia jedyna w swoim rodzaju dwunastowieczna, ośmioboczna wieża o podstawie kwadratu Tour César - donżon pełniący różne funkcje: wieży strażniczej, więzienia, dzwonnicy...  Zwiedzając poszczególne poziomy, tarasy, większe i mniejsze komnaty..., łatwo poprzez projekcje holograficzne odbywające się w wieży przenieść się osiem wieków wstecz.
    Ostatnie piętro oferuje wspaniały widok na miasto i okolicę.  













































     Zainteresowała mnie bryła kolegiaty pod wezwaniem świętego Cyriaka biskupa z Jerozolimy - Collégiale Saint-Quiriace. Okazuje się, że budowla ta nigdy nie została dokończona, jako że jej pierwotne założenie okazało się zbyt kosztowne. Fundatorem pierwszej kolegiaty (1022-1032)  był Odon II z Blois.
    Wiek później okazało się, że jest za mała aby pomieścić tamtejszą wspólnotę kanoników. W związku z tym hrabia Henri-le-libéral postanowił rozbudować ją tak aby na chórze zgromadzić się mogła setka duchownych. Henryk zmarł nie ukończywszy dzieła. Z planowanych w nawie ośmiu wnęk wybudowano tylko dwie.
    Także trudności finansowe królestwa za czasów Filipa Pięknego nie pozwoliły zrealizować projektu i ostatecznie w szesnastym wieku nawę kolegiaty zamknięto fasadą z dwoma przebiciami. Krzyż na dziedzińcu przed kościołem wskazuje miejsce gdzie według pierwotnego założenia miało znajdować się wejście do kolegiaty. W tysiąc sześćset dwudziestym piątym roku okazało się, że owe przebicia stanowią zagrożenie dla konstrukcji i zamurowano je.
    W niespełna czterdzieści lat później w górnej części świątyni wybuchł pożar. Powstałe szkody usunięto w ciągu dwóch lat. Żebrowane sklepienie nawy zastąpiono kopułą z cylindrycznym tamburem, przez które wpada światło do świątyni.
 



































     Wychodząc z kolegiaty postanowiłam chwilę odpocząć w ogrodzie Jardin des Brébain i stamtąd jeszcze raz jej się przyjrzeć...








    
    Później zaś wąskimi uliczkami schodziłam wolno do Dolnego Miasta.
    Przed wejściem do podziemi - Les Souterrains zebrała się spora grupa turystów. Czekali na popołudniowe otwarcie korytarzy biegnących pod szpitalem - l'Hôtel-Dieu i pod ulicą Saint-Thibault. Zajrzałam tam także z ciekawości, ale nie miałam zamiaru przejść pachnącymi wilgocią chodnikami wykopanymi w ziemi o długości ponad dwustu pięćdziesięciu metrów. 




























     Wolałam poszwendać się po zalanym słońcem i ukwieconym Dolnym Mieście i odnaleźć Kościół Świętego Krzyża, który swoją nazwę zawdzięcza kawałkowi świętego drzewa przywiezionego z Jerozolimy przez hrabiego Tybalda IV z Szampanii. Co ciekawe, świątynię budowano w wiekach od dwunastego do szesnastego na bagnach na drewnianych fundamentach. Dzisiaj w następstwie osuszania bagien, budowla mocno się zapada i jak widać na zdjęciach specjalne bele podpierają niektóre jej fragmenty. Kościół niestety był zamknięty.
 

 

 




    I jeszcze słowo o Tybaldzie IV. Przywiózł on z Damaszku czerwoną różę przyczyniając się tym samym do jej rozprzestrzenienia w Europie poprzez różne krzyżówki tego kwiatu.
    Od średniowiecza Provins słynie z uprawy pachnących róż. Można je podziwiać zwłaszcza w czerwcu, w szczególności zaś w La Roseraie de Provins w ogrodzie zajmującym trzy hektary powierzchni...
    Czerwona róża stała się symbolem Wojny Dwóch Róż.
 
    Provins, piątek 1 sierpnia 2014 roku

O Provins piszę jeszcze w poście
Przyjemne wspólne wędrowanie, czyli Provins w odsłonie drugiej, zimowej

14 komentarzy:

  1. Oglądałem średniowieczne zamki w Polsce, Irlandii teraz dzięki Tobie we Francji. Architektura bardzo podobna, choć budulec inny. Polecam wypad do Morąga w woj warmińsko-mazurskim. Poznaliśmy Pana, który mieszka na co dzień we Francji, ale za własne pieniądze odrestauruje zamek krzyżacki, aby coś po sobie zostawić. Gość jest niesamowity. Wkrótce też wybieramy się do Francji, ale do Prowansji: Menton, Nante i Monako. Reportaż jak zwykle podparty świetnymi zdjęciami. I że Was na dzwonnice wpuścili? W Polsce, na Warmii prawie to niemożliwe... Podziwiam,Ewo, wciąż Cię podziwiam. Pozdrawiam. Piotr
    A to link jakbyś miała czas zajrzeć, zobacz jak zainwestował swoje pieniążki. Polecam.
    http://www.zamki.pl/?idzamku=morag

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam kilka razy na Warmii i Mazurach, ale Morąg jakoś mi zawsze umykał. Zajrzałam do proponowanego przez Ciebie linka. Interesujące. Może kiedyś zahaczę o ten zamek.

    A średniowieczną Tour Cesar zwiedzałam sama. Przyjemne uczucie, kiedy nikogo wokoło nie ma. Dopiero kiedy ją opuszczałam na górę wchodziło małżeństwo z dzieckiem.
    Na dole udało mi się spotkać kilkoro Francuzów. To oni zrobili mi zdjęcia na tle donżonu.
    Południowa Francja tam gdzie się wybieracie jest mi znana i o niektórych z tych miejsc pisałam w Naprzeciw SZCZĘŚCIU. A zatem życzę Wam miłego wypoczynku we Francji no i wpisów na blogu.
    Uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  3. witaj Ewuniu,
    Tez wróciłam uwagę na te belki dzwonnicy i na.... gołębie. Nie wiem czy zauważyłaś, ale u nas gołębi nie ma, no prawie nie ma. Widziałam kilka, ale to były albo Turkawki albo Wood Pigeon (aż sprawdziłam jak się ten gatunek nazywa), takich zwykłych gołębi nie uświadczysz. Tak jak i wróbli - jest mnóstwo Pliszek i Rudzików, zimą sikorek, ale wróbelków nie ma. Za to cały rok są Wrony czarne i Gawrony. Poza tym Mewy, jedna "całoroczna" Czapla Siwa i różne ptaki wędrowne, które tylko zaglądaja na chwilkę, a pomieszkują w tym czasie w okolicach parku nad zatoką.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Kaśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, gołębi na Zielonej Wyspie nie widziałam.
      Zresztą nie była to pora lęgowa...
      Najśmieszniejsze jest to, że znam całe mnóstwo ptasich nazw, ale zawsze mam problemy z nazwaniem szczególnie tego latającego drobiazgu...
      A czapla siwa pomieszkuje okresowo także i u mnie, ma gniazda na drzewach w pobliżu stawu.
      Duże siedliska tego ptaka widziałam w Dalmacji w pobliżu miasteczka Omiš, podczas spływu kanionem rzeki Cetiny...
      Całuski :)))*

      Usuń
  4. Świetne zdjęcia. Podziwiam za wytrwałość w ich robieniu. Kiedy jadę z mężem na takie wycieczki zawsze mam w planach robić mnóstwo zdjęć. Wychodzi na to, że jest kilka zdjęć z początku wycieczki i z końca. Natłok atrakcji sprawia, że ciężko jest pamiętać o aparacie. Często też takie podróże bywają męczące przez co po prost nie chce się robić zdjęć, a później się tego żałuje :( Dzięki za relacje, bardzo ciekawe miejsce. Ma klimat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia wypełniają dziury w pamięci.
      Zdarza mi się schować aparat do plecaka pod koniec wycieczki tylko dlatego, że jestem już bardzo zmęczona i zdarza się także, że właśnie wtedy umyka mi coś wyjątkowego, niepowtarzalnego...
      Uściski :)))*

      Usuń
  5. widze ze wydeptywalysmy te same sciezki...tyle ze w innym czasie :)
    https://mikasia.wordpress.com/2009/08/24/paryz-a-raczej-provins-dzien-iv/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nawet niektóre miejsca fotografowałyśmy w podobny sposób...

      Usuń
  6. Cieszę się, że dzięki Tobie mogę odkrywać absolutnie nieznane mi klimaty. Pewnie niektórzy mogą się zdziwić- przecież "zwiedzanie" świata za pomocą G. Maps jest ogólnie dostępne, ale to absolutnie nie to samo. I jeszcze te zdjęcia...

    Czekałem na opis uroczystości rubinowych godów i się nie zawiodłem.
    Życzę spokojnego doczekania kolejnych uroczystości.
    Ucałowania


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego tak długo się nie odzywałeś?
      Ucałowania odwzajemniam i mam nadzieję, że kolejny rok rozpoczął się dla Ciebie pomyślnie, czego życzę całym sercem :)))*

      Usuń
  7. Wspaniale miejsce, koniecznie musze je zapamitac, tak aby przy najblizszej okazji tez sie tam udac. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I warto przeznaczyć na zwiedzanie trochę więcej czasu.
      Myślę, że w tym roku raz jeszcze tam pojadę i dokładniej przyjrzę się miastu.
      Pozdrawiam również ciepło, serdecznie i zapraszam do kolejnego średniowiecznego miasta, do Dourdan, o którym już wkrótce.

      Usuń
  8. Witaj, Ewuniu :* :)

    Sielski spokój bijący z tych zdjęć, uświadamia gorzką prawdę: A co zostanie po Nas, kiedy zdmuchnie wszystko nuklearny podmuch? Prawda czasu zapisana w kamieniu, mówi wiele o przeszłych pokoleniach, lecz my dzisiaj mamy wszyscy obsesje na punkcie szkła, pleksiglasu i żelaza (stali) a to najmniej wytrzymałe materiały. Już mniejsza o hipotetyczne atomówki, sam czas skruszy wszystko co wznieśliśmy. Dlatego tak bardzo cenię sobie starożytne i nieco późniejsze (bliższe nam) zabytki. W nich czuć człowieka, jego dzieje, kulturę. W dużych miastach z jednej strony oszałamia ogrom drapaczy chmur, ale chociaż wokół wielka ciżba ludzi, turysta czuje się najbardziej samotną istotą na tej planecie. Dzięki za piękne, klimatyczne obrazy. Cieszę się, że mogłam poznać kolejne urocze miejsce. :))

    Pozdrawiam i ściskam cieplutko (więcej na privie) :*** :)))) (Ćmok)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię huk świata ale tylko na krótko. Wielkie aglomeracje, kociołki kultur to nie dla mnie. Im większa jest moja jego ciekawość tym radośniejsze powroty do błogiej ciszy lasu - najbardziej cenionego przeze mnie architekta.
      Najboleśniejsze jest to, że tego naturalnego dobra jest coraz mniej. Las przerzedza się w zastraszającym tempie. Rabunkowa gospodarka, pazerność rządzących za kilkanaście lat nieodwracalnie zmieni krajobraz. Zamiast zielonych połaci zostaną milczący kamienni świadkowie przeszłości, a my będziemy tworzyć legendy.
      Przykładem niech będzie Irlandia, gdzie człowiekowi nie udało się odtworzyć zielonych zasobów naturalnych. Smagana wichrem wyspa jest łysa. W moich okolicach przerzedzone przestrzenie na wiatr też nie są odporne. Ostatnia wichura powaliła wiele drzew, które niegdyś gęsto rosły i miały w sobie oparcie. Straszny to widok jak po przejściu tornado...
      Dziękuję Basiu za komentarz i wiadomości na privie, śledzę Twoje "poczynania" i trzymam kciuki za Twoje szczęście.
      Ściskam również serdecznie nie zapominając o ćmokach i cmokach :)))

      Usuń