czwartek, 27 sierpnia 2015

Gorzki smak porażki



    Moje samoudręczenie i brak przyjaznych dusz trwa od niedzieli..., rzucam się w wir prac fizycznych, dom, ogród..., rzucam się na klawiaturę laptopa i piszę..., żeby zapomnieć... gorzki smak porażki...

    Porażka - jedni świętują twoje niepowodzenia wznosząc się ponad własne słabości, drudzy milczą, by nie dolewać oliwy do ognia, jeszcze inni komentują poza plecami twoje wystąpienie i tylko strzępy owych komentarzy docierają do twoich uszu, zdarzają się też i tacy, którzy pocieszają mówiąc, że dzięki tobie dowiedzieli się wielu ciekawych rzeczy, o których wcześniej nie mieli pojęcia (dziękuję Elu).


   
- A ja się siebie pytam jak iść od porażki do porażki nie tracąc entuzjazmu? Jak zachować promienny uśmiech?

   
- A miało być tak ładnie!
    - I było, zanim....
  
    Na niedzielnej sumie mieliśmy pożegnać księdza Rafała - naszego misjonarza wyjeżdżającego na początku września z posługą misyjną na Kubę. Spodziewałam się, bo tak było zapowiadane, że będzie to msza święta, poświęcona tylko jemu z udziałem jego rodziny, przyjaciół i wszystkich tych, którym losy młodego księdza nie są obojętne. Tymczasem msza się przedłużała, ze względu na inną uroczystość - obrzęd chrztu...

    Staram się nie interpretować Kodeksu Prawa Kanonicznego, ale na temat intencji mszalnych przy tej okazji wypowiem swoją opinię, bowiem rzadkością nie są msze celebrowane czy też koncelebrowane w kilku intencjach na raz, a więc zdarza się, że na jednej liturgii wspomina się zmarłych, dziękuje za otrzymane łaski, obchodzi jubileusze, dokonuje obrzędu chrztu..., jedni się smucą, inni cieszą...
    Czy zamawiający intencje są informowani, czy wyrażają zgodę na praktykowane dzisiaj tak zwane msze święte zbiorowe?
    Mnie się akurat to nie podoba i kiedy chcę się cieszyć swoim własnym, kolejnym jubileuszem, zamawiam oddzielną mszę świętą i zapraszam tylko grono bliskich mi osób.

    Swoim śpiewem chcieliśmy uświetnić niedzielną sumę i swój czas ofiarować nie tylko Bogu, ale i naszemu księdzu Rafałowi, który niebawem ruszy w nieznane.
    Po długiej wakacyjnej przerwie zebraliśmy się godzinę wcześniej, ażeby prześpiewać wybrane przez organistę utwory i zmierzyć się z nie wykonywanym przez nas dotychczas tekstem i muzyką siostry Magdaleny Nazaretanki - Polskie kwiaty - wybranym na życzenie... Nawiasem mówiąc nie wiemy prawie nic na temat tej wspaniałej, niezwykle utalentowanej kobiety, która z pewnej nieco owianej tajemnicą
przyczyny wystąpiła zakonu. Znamy natomiast wiele jej piosenek, które sama pisała, komponowała muzykę i sama je wykonywała.
    Na zakończenie uroczystości miałam powiedzieć coś od siebie i od naszego chóru... no i powiedziałam! Jednak spotkałam się z niezrozumieniem, czy też może znudzeniem wielu, którzy opuścili kościół zanim skończyłam, jeszcze przed błogosławieństwem.

    - A czego mnie to nauczyło?
    - A tego, że wypowiadać się nie należy przed publicznością bezpośrednio nie zainteresowaną danym wydarzeniem, tego, że jeśli masz coś do powiedzenia, a jesteś zbyt uczuciowa to pisz bloga i ciesz się, że masz niewielkie grono wiernych czytelników, takich co akceptują ciebie taką jaką jesteś, takich co nie próbują cię zmieniać, bo wiedzą, że wszyscy nieustannie uczą się życia, doświadczając smaku sukcesów i porażek...
 
    W blogosferze ogromny wybór, każdy znajdzie coś dla siebie, coś, co go zainteresuje, coś, co go zainspiruje. I proszę nie mówcie mi, że umieszczam za dużo zdjęć, że wyrażam emocje nie w taki sposób jak wy byście to zrobili. Wszystkim, którzy chcą mnie tylko krytykować, wytykać mi moje wady, proponuję założyć własnego bloga..., pochwalić się własnymi pasjami...
    Swoje SZCZĘŚCIE chcę dzielić z innymi, ale drogę Naprzeciw SZCZĘŚCIU muszę pokonać sama.

            Na wszystkich portretach płacze
                 i długie malują jej włosy.
          Patronka ognia, który w nas płonie,
             głodu, któremu nigdy nie dosyć.

       Gwiazdo moich codziennych powrotów,
         Magdaleno płacząca przed Mistrzem
            daj wędrowcom tę ufność i pokój,

         że jest dobroć silniejsza nad wszystko,
             że jest Miłość aż taka ogromna,
               że jest ręka aż tak miłosierna
               i każdego przygarnąć gotowa,
             dobroć Ojca naszego bezmierna.

          /Magdaleno płacząca nad Mistrzem -
       tekst i muzyka Magdalena Nazaretanka/

                                                         I jeszcze kilka zdjęć z uroczystości...



























            ....i w całości ów tekst, który wymiótł połowę ludzi z kościoła... 

    Drodzy, Siostry i Bracia, księże Rafale-Leszku...
ażeby dodać sobie nieco odwagi przed publicznym wystąpieniem pozwolę sobie przytoczyć pewien żarcik naszego organisty, pana Janusza Fidziukiewicza.
Zapytał mnie:
- Czy wiesz jak mówią o kobiecie, która stoi w rzece i czyta gazetę?
- Rzeczniczka prasowa!
- I ty taką naszą rzeczniczką prasową jesteś!  A zatem idź i nas reprezentuj!
    Z pewną kokieterią przyznaję, że lubię chodzić po wodzie, lubię czytać, lubię pisać, ale przemawiać! ?
    A zatem proszę, wybaczcie moje zbyt szybkie bicie serca wynikające z  braku doświadczenia i moich nieokiełznanych emocji a nade wszystko wynikające z tej właśnie chwili, w której przyszło mi powiedzieć kilka słów w imieniu naszej małej społeczności.

    Nie mówię pożegnać, bo tak naprawdę ksiądz Rafał-Leszek nigdy się z nami nie rozstał, opuszczał nas i do nas wracał, przywoził tu swoich nowych przyjaciół, chwalił się nimi i chwalił się nami - swoją supraską rodziną, swoimi supraskimi przyjaciółmi...
    To tutaj zawsze ciągnął swój bagaż życiowych doświadczeń...
    Któregoś lata poznaliśmy wspaniałego człowieka - irlandzkiego duchownego - księdza, proboszcza John'a Walsh'a z Buncrany, który jak pamiętam zachwycał się nie tylko naszymi lasami, naszą społecznością ale także Uroczystością Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, uczestnicząc w procesji ulicami miasta...

     Tego roku poznaliśmy kolejnych przyjaciół księdza Rafała-Leszka, siostry i braci zakonnych, księży i osoby świeckie przygotowujące się do wyjazdu na misje w różne strony świata, do Boliwii, Kamerunu, Tanzanii, Etiopii, Czadu, Botswany, Zambii, Sierra Leone, Kongo Brazzaville, Peru, Paragwaju, Burundi, Dżibuti, na Kaukaz, Jamajkę, no i wreszcie wymienię Kubę, na którą zmierza nasz misjonarz i jego białostocki przyjaciel ksiądz Adam Wiński, z czego jak przypuszczam jesteśmy wszyscy bardzo dumni.
    Na Kubę poleciały już siostry Filipa i Filipina ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W Bulo, Bulo w Boliwii jest już ksiądz Michał, który przeżył tam swój pierwszy odpust, niezwykle kolorową fiestę trwającą trzy dni i trzy noce. W Boliwii są także dwie misjonarki, świecka Agata i bezhabitowa siostra Małgorzata. Wkrótce, również do Boliwii, wyjadą siostry Klara i Iza-Judyta...

    Obecnie na wszystkich kontynentach posługuje na misjach 2170 polskich misjonarek i misjonarzy.
    W roku szkolnym 2014/2015  Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie przy ulicy Byszewskiej przygotowało do pracy ewangelizacyjnej 30 osób, duchownych i świeckich, w tym także naszego księdza Rafała-Leszka, który oprócz przygotowania duchowego i lekcji języka hiszpańskiego otrzymał sporą dawkę wiedzy z misjologii, religioznawstwa, antropologii, etnologii a także medycyny tropikalnej.
    Ceremonia nałożenia 35 krzyży misyjnych miała miejsce w niedzielę, 26 kwietnia w Gnieźnie, podczas uroczystości odpustowych ku czci świętego Wojciecha - biskupa i męczennika, patrona Polski i archidiecezji gnieźnieńskiej.
    Tamtego dnia nasi misjonarze odpowiadali dziennikarzom na pytanie, czym dla nich jest krzyż misyjny.

    Podczas jednego z wywiadów dla telewizji internetowej razem.tv ksiądz Rafał-Leszek powiedział, że krzyż jest jego powołaniem i wyborem. Mówił także, że sukcesem jest być odrzuconym i nie stracić wiary, być odepchniętym, zostawionym i prześladowanym, a mimo to ciągle pamiętać o swojej misji, o tym, że Bóg jest blisko...
 
   Ksiądz Adam zaś pomyślał najpierw, że przyjemnie byłoby dostać kwiatki albo jakąś dobrą whisky to byłoby zupełnie inaczej, a dostać krzyż to od razu kojarzy się z tym, że przyjdzie tobie człowieku cierpieć, zmierzyć się z niezrozumieniem...
    Zawsze chciał robić coś bardzo konkretnego, mówił, że chce tam pójść i nie tylko dzielić się swoją wiarą, ale także uczyć się tego jak oni przeżywają swoją wiarę, bo takie jest chrześcijaństwo, ubogacanie się jedni drugimi...
    Warto zostawić wszystko i wyruszyć na misje choć droga na sto procent będzie trudna i że będzie wiele trudności to jest świadomość, to jest takie kopnięcie Pana Boga, że za sprawą tego co można robić jeśli jesteśmy z Nim zjednoczeni, to nawet Świętym w Niebie szczęki poopadają...

    Siostra Klara mówiła:
    - Jadę do konkretnych ludzi i już się do tych ludzi modlę i już oni są dla mnie ważni, po prostu chcę tam być dla nich.  Jestem gotowa przyjąć wszystko co tam będzie.
    To tak jak bym dostała plecak na drogę...i jesteś gotowa możesz już iść...

     W dzisiejszych czasach misjonarz pojawiający się wśród obcych ludzi, w obcej kulturze, nie wymądrza się. Ma w sobie pokorę, która prowadzi go do otwartości na człowieka i do tego sporą chęć uczenia się.
    Na misjach nie prowadzi się duszpasterstwa biurowo-salonowego, bo ono nie przekonuje, misjonarze nie leniuchują, mają pełne ręce roboty, budują szkoły, ośrodki zdrowia, centra pomocowe...

    Ksiądz Kazimierz Szymczycha - sekretarz Komisji Episkopatu Polski ds. Misji mówi:
   
- Misjonarze na całym świecie starają się zaspokoić nie tylko głód słowa Bożego i Chrystusa, ale także, w sensie dosłownym karmią głodnych. Mają świadomość, że trudno jest przepowiadać Ewangelię do pustych żołądków. W zacofanych gospodarczo krajach Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej misjonarki i misjonarze karmią niedożywione dzieci, opiekują się starcami i samotnymi. Są solidarni z niepełnosprawnymi i chorymi. Dla nich wszystkich żywność ofiarowana przez misjonarzy ma bezcenną wartość. Decyduje o być albo nie być w kolejnym dniu.

    I taki właśnie autentyczny kościół przyciąga ludzi, w takim właśnie autentycznym kościele, gdzie  ewangelizacja idzie w parze z pomocą humanitarną ludzie chcą być.

    Kilka lat temu byłam na Kubie. Zwiedziłam jej północno-zachodnią i środkową część, przemierzając setki kilometrów luksusowym środkiem transportu.  Szczerze mówiąc przeżywszy kawał życia w państwie komunistycznym nie miałam początkowo ochoty skupiać się na życiu wyspiarzy. Komunistyczne déjà vu chciałam zastąpić jedynie wspaniałymi widokami, nasycić oczy cudowną egzotyczną przyrodą pomijając egzotyczną egzystencję tubylców.
    Pomimo smutnej kolonialnej przeszłości wyspy nie widziałam smutku na twarzach Kubańczyków, na każdym kroku słyszałam zniewalającą, porywającą do tańca muzykę, słyszałam specyficzne rytmy generowane przez gitary, kontrabasy, bongosy,  clavesy, grzechotki, flety i fujarki
    Kubańczycy od lat doprowadzani do rozpaczy przez kapryśną politykę gospodarczą swojego dyktatora El Comandante en Jefe mawiają, że ich życie jest znośne wyłącznie dzięki tańcowi, muzyce i miłości i swoim entuzjazmem i niespożytą energią zarażają cudzoziemców.
    Urugwajska organizacja rewolucyjna Tupamaros, której szczyt działalności przypadał na lata siedemdziesiąte, wymyśliła powiedzenie, które na Kubie jest prawdziwe jak nigdzie indziej, a mianowicie wszyscy tańczą albo nikt nie tańczy.
 
    Z tej ziemi rytmu wygnać się nie da, tak jak wygnano z niej wielu Kubańczyków, między innymi Cabrera Infante, który w swoim filmie Hawana miasto utracone  zmusił widza do zrewidowania poglądów na legendę Che Guevary.  

    Nie zwiedziłam natomiast południowo-wschodniej części wyspy, tam gdzie wyjeżdża ksiądz Rafał-Leszek i pracować będzie w diecezji Bayamo-Manzanillo, w odległości zaledwie około dwustu kilometrów od słynnej bazy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Guantanamo.
    Ten region kojarzy się nam z popularną ludową piosenką
Guajira Guantánamera czyli Dziewczyną z Guantánamo opartą na poemacie dziewiętnastowiecznego bohatera narodowego José Martí y Péreza z muzyką skomponowaną przez Joseito Fernandeza w latach dwudziestych ubiegłego stulecia.

     Dwa dni temu, to jest 21 sierpnia o godzinie 20:18  radio watykańskie podało do wiadomości, że:
    Na Kubie rozpoczęto budowę pierwszego po rewolucji kościoła katolickiego. Kościół pod wezwaniem św. Jana Pawła II zostanie wybudowany w Bahía na przedmieściach Hawany.
    Teren pod budowę wśród mieszkalnych blokowisk wyznaczył sam Raul Castro. Będzie to jeden z trzech kościołów na których budowę zezwoliły komunistyczne władze.

    Biskup pomocniczy Hawany Juan de Dios Hernández  powiedział dziennikarzom, że
    wizyta Papieża wypada w momencie, kiedy kubańskie władze zrozumiały znaczenie Kościoła i rozpoczęły konstruktywny dialog.
    W ostatnim czasie rząd zwrócił Kościołowi niektóre budynki zabrane po rewolucji, a także pozwolono zakonnicom odwiedzać szpitale i domy starców. Do rozwiązania pozostaje kwestia dostępu Kościoła do mediów i pozwolenie na prowadzenie szkół.
 
     Na 11 mln mieszkańców na Kubie otwartych jest zaledwie 650 kościołów, w których pracuje 340 kapłanów oraz 600 zakonnic. Oznacza to, że na jednego kapłana przypada 32 tysiące Kubańczyków.

    Od czasów rewolucji kubańskiej, zakończonej w 1959 roku stosunki Kościoła Katolickiego z ateistycznymi władzami Kuby były napięte. Atmosferę poprawiła zapewne wizyta Jana Pawła II na wyspie w 1998 roku.

     A zatem bądźmy spokojni o losy naszych księży misjonarzy, księdza Rafała-Leszka i księdza Adama, a także o siostry zakonne Filipę i Filipinę ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Wspierajmy ich modlitwą i każdą inną pomocą, niech idą w pokoju do swoich sióstr i braci i dzielą się swoją wiarą słowami, obecnością i świadectwem życia.
 
    Aby zrozumieć ludzi trzeba starać się usłyszeć to czego nigdy nie mówią i być może nigdy nie powiedzieliby.
    Tylko Bóg ogarnia wzrokiem całą drogę, my zaś odcinek do kolejnego zakrętu.

Supraśl, niedziela 23 sierpnia 2015 roku

4 komentarze:

  1. Witaj Ewuś,
    chyba czegoś nie zrozumiałam...dlaczego Twoje przemówienie było porażką...
    czytając wstęp odniosłam wrażenie, że mogło być zbyt osobiste czego ludzie "z zewnątrz" mogliby nie zrozumieć właściwie i zinterpretować mylnie... ale czytając tekst nie dostrzegam tam niczego "niewłaściwego",
    Rzadko wdaję się w dysputy na temat prowadzenia bloga... i tak szczerze powiedziawszy nie potrafię pojąć skąd się one biorą...
    Są blogi na które zaglądam bardzo chętnie i często bo zawsze jest tam coś co mnie zachwyci, są blogi, na które zaglądam czasami sprawdzając cóż ciekawego się wydarzyło, są takie, na których wiem, że znajdę jakąś pożyteczną informację i są też takie, których treść, forma lub sposób pisania mi nie odpowiada... Czy mam prawo zwracać uwagę autorom tych ostatnich, że ich blog jest nie taki jak być powinien?? NIE
    Mam prawo nie zaglądaćna te blogi, nie wczytywać się, nie komentować...
    Nasz blog to nasz kawałek świata, który zdecydowaliśmy się "pokazać" innym. Tworzymy go dla samych siebie choć rzecz jasna miło jest gdy inni zaglądają...
    Bądź sobą Ewciu (jużto chyba kiedyś pisałam) bądź sobą w swojej dociekliwości, niecierpliwości, barwności, Bądź sobą poszukując i udzielając odpowiedzi a wszystkim tym, którzy zrobiliby to inaczej... życz powodzenia i pokaż wirtualne drzwi ;-)))

    A porażki... to lekcje które daje nam życie aby uczynić nas mądrzejszymi i silniejszymi ;-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Kasiu
      Zdarzają się takie chwile, że tracę wiarę w to co robię, bo szczerze mówiąc na palcach jednej ręki policzyć mogę tych, którzy z entuzjazmem odnoszą się do tego w jaki sposób spędzam swój czas na zasłużonej emeryturze. Chyba każdemu z nas potrzebne są jakieś miłe gesty, słowa uznania, telefon od przyjaciela, który gdzieś w podświadomości czuje, że właśnie, jego głos w słuchawce przywróci ci równowagę i uspokoi. Należę niestety do gatunku nadwrażliwców i być może wyolbrzymiam problem, Tak jest moja natura.
      Ściskam Cię serdecznie i dziękuję za to, że jesteś ;-)))

      Usuń
  2. Dzień Dobry Ewo.
    Przykro trochę, że właśnie tak się poczułaś. Niestety w ostatnich czasach to dość częsty element naszego życia, z różnych tam powodów, mniejszych lub większych. Lecz wydaje mi się, że oceniasz się zbyt surowo. Z takim czytaniem w kościele jest jak z blogiem. W część odbiorców trafisz, część tylko obejrzy (posłucha) a część po prostu wyjdzie. Nie przejmowałbym się tym zanadto, gdyż najważniejsze jest to, że część od siebie dałaś. Pokazałaś jak bardzo ważną osobą był ksiądz dla Ciebie, i chyba to jest najważniejsze, bo ja wierzę, że On to właśnie docenił.
    Blog to fajna rzecz, wymagająca, czasochłonna i niestety chyba wciąż wielu o tym nie wie, nie przynosząca korzyści materialnych. Niestety jak sama wiesz, sam prowadzę takiego już trzy lata i powiem ci, że powoli jestem zmęczony i coraz częściej się łapię, aby go zakończyć. Sam nie wiem czego oczekuje, nagrody jakiejś czy co, ale tak na prawdę poświęcam mu zbyt dużo czasu.
    Wiem, że parę osób docenia. Parę pisze komentarze. Może było by inaczej, gdyby choć połowa z czytających udzielała się w komentarzach.
    A jednak wciąż pisać przestać nie mogę, więc i Ty tego, proszę nie rób. Twój Blog, to cząstka Ciebie. Gdybym go nie lubił, nie wchodził bym, unikał, ale przecież wracam i wracać będę. To dzięki Tobie poznałem smak Prowansji i Lazurowego Wybrzeża. Dzięki Tobie poznaję Polskę.
    Więc głowa do góry i do następnego postu!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Piotrze
      Tak, poczułam się bardzo źle i wypadłam nie najlepiej, bo widząc wychodzących z kościoła ludzi, przyśpieszyłam tempo mówienia...
      Moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że treść jej się bardzo podobała, a to że ludzie wychodzą ze świątyni przed czasem jest nagminne. Mówi, rozejrzyj się wokoło siebie i zauważ ile ludzi wychodzi podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu, które często ma miejsce po mszy świętej..., a przecież to trwa zaledwie kilka minut... Do czego tak się spieszymy pyta...

      A pisanie bloga to jak narkotyk, którego zażywanie uspakaja, wycisza, a nade wszystko odsuwa od problemów tego świata, które niby twoimi problemami nie są, a jednak ciebie w jakiś sposób dotykają.
      Zasiadasz więc przy klawiaturze i zanurzasz się w swój własny piękniejszy świat, świat w którym nie ma nienawiści, zazdrości..., polityki...
      Myślę podobnie jak Ty Piotrze, że nasze blogowanie to ucieczka od tej nużącej rzeczywistości, to właśnie tu możemy mówić o tym, czego inni słuchać nie chcą, to właśnie tu możemy pokazać, że da się inaczej odbierać piękno naszej ziemi i podziwiać to co wyobraźnia ludzka stworzyć może, a co zawiść zniszczyć...
      Dziękuję za Twoją przyjaźń, za Twój świat, do którego jak tylko Cię poznałam należę.
      Do następnego postu !!!

      Usuń