wtorek, 31 marca 2020

Camargue - białe konie, czarne byki, różowe flamingi i martwe wody


    Dawno, dawno temu, przynajmniej mam takie mgliste wspomnienie, kiedy telewizję oglądało się w czarno-białym kolorze, emitowany był w polskiej telewizji, francuski film fabularny w kilku odcinkach - epicka saga opisująca losy rodziny zamieszkującej bagienne tereny Camargue - geograficzną krainę na południu Francji położoną między dwiema głównymi odnogami Rodanu w delcie tej rzeki i wybrzeżem Morza Śródziemnego.
    Byłam tak zafascynowana miejscem i losami filmowych bohaterów, że pomału zaczęłam utożsamiać się z tym niezwykłym, pobudzającym wyobraźnię środowiskiem. Widziałam siebie na rozległych bagnach, od lat przekształcanych przez człowieka poprzez budowę grobli i kanałów odwadniających, osuszanie torfowisk i rozlewisk, na których żyje ogromna ilość rzadkich w Europie gatunków ptaków, w tym moje ulubione flamingi - w Camargue, znajduje się największa na kontynencie kolonia lęgowa, a także dzikie i hodowlane zwierzęta: słynne konie rasy Camargue i czarne byki z Camargue.
Byk jest tu zwierzęciem cieszącym się wielkim szacunkiem. Tych zwierząt, w Camargue się nie zabija, lecz zgodnie z wielowiekową tradycją prezentuje na tak zwanych course camarguaise - bezkrwawej odmianie korridy jak również na tradycyjnych biegach z bykami po ulicach miast. Wydarzenia te, zwane też świętami, ściśle związane są z kulturą południowej Francji. 

    Przez wiele lat ocierałam się o te południowe klimaty, poprzez liczne publikacje, filmy dokumentalne, podręczniki do nauki języka francuskiego i opowieści podróżników. Byłam już tak nafaszerowana wiadomościami o tej jedynej w swoim rodzaju krainie, że postanowiłam ją ugryźć własnymi zębami.
    Za pierwszym razem udało mi się jednak zobaczyć kilka miejscowości w gminach Arles i Saintes-Maries-de-la-Mer, w departamencie Gard oraz rozległe tam obszary z uprawami ryżu.

   
Do tej pory nie udało mi się zwiedzić najpopularniejszego, nadmorskiego miasteczka Saintes-Maries-de-la-Mer - stolicy Camargue - celu corocznych pielgrzymek Romów, którzy przybywają tu z całego świata dla figury świętej Sary.
    Zgodnie z legendą około czterdzieści lat po narodzinach Jezusa do brzegu przybiła łódź z trzema Mariami (Marią Jakuba - siostrą Maryi, Marią Salomeą oraz Marią Magdaleną), które uciekły z Jerozolimy przed prześladowaniami. W miejscu tym postawiono kościół Notre-Dame-de-la-Mer. Służącą tych trzech kobiet była ciemnoskóra Sara, którą Cyganie obrali sobie za patronkę. Jej figura w zdobnych szata znajduje się w krypcie kościoła.
    Miasteczko swoją nazwę wzięło od trzech Marii. Stąd można organizować wycieczki po okolicy, piesze, rowerowe, konne, a najlepiej statkiem.

   
Ja swoją wyprawę na rozlewiska Rodanu rozpoczęłam w Aigues-Mortes, ciekawym historycznie miasteczku, zbudowanym na płaskim terenie i otoczonym wysokim murem. Lotem ptaka, to jakieś 32 kilometry od Nîmes
tutaj i 26 kilometrów od Montpellier tutaj (w języku oksytańskim Aigas Mòrtas - wody martwe).
    Ponoć miasteczko założone zostało w czasach rzymskich, jednak najstarsze zapiski o osadzie
w miejscu obecnego miasta pochodzą z dziesiątego wieku, a tak naprawdę Aigues-Mortes nabrało znaczenia dopiero w połowie trzynastego stulecia za panowania Ludwika IX Świętego (1214-1270), który w 1240 roku kupił okoliczne ziemie zamieszkiwane przez rybaków i zarządził budowę nowego fortu oraz przyległego doń portu, później nowego miasta otoczonego potężnymi murami obronnymi.
    Z własnego portu, w czasie gdy Prowansja należała do Cesarstwa Niemieckiego, a prowincja Languedoc-Roussillon do Księstwa Aragonii, król Francji mógł już swobodnie planować wyprawy krzyżowe.
    W 1248 roku zorganizował szóstą krucjatę (1248–1254), podczas której
rycerstwo francuskie na czele z królem zaatakowało Egipt, zdobyło Damiettę i wyprawiło się na Kair (1250) gdzie Ludwik IX i duża liczba rycerstwa dostała się do niewoli. Zwrot Damietty i zapłata odpowiadająca poborom podatkowym z dwóch lat była ceną za wolność krzyżowców.
    Kolejna, siódma wyprawa krzyżowa
z Aigues-Mortes na Tunis, zorganizowana przez Ludwika IX, w celu zmuszenia tunezyjskiego władcy do przejścia na chrześcijaństwo, zakończyła się dla króla Francji tragicznie, bowiem podczas oblężenia Tunisu wybuchła zaraza i Ludwik zmarł.
    Mieszkańcy Aigues-Mortes, nawiązując do lat chwały, wystawili swoim bohaterskim krzyżowcom pomnik z brązu, przedstawiający króla Ludwika IX wyruszającego na krucjatę.





    Wizerunki świętego króla znaleźć można w wielu miejscach, także jego relikwie w pobliskim gotyckim kościele Notre-Dame des Sablons - ostatnim świadku zaokrętowania władcy na siódmą krucjatę.
    Dokładna data budowy świątyni nie jest znana. Być może wzniesiono ją jeszcze przed murami około połowy trzynastego wieku. Jako kolegiata od 1537, w 1575 roku została splądrowana przez protestantów. W 1634 zawaliła się dzwonnica, która dokonała wielu zniszczeń. Przez prawie wiek kościół nie był użytkowany. Główne prace naprawcze wykonywano w latach 1738-1744, ale dopiero w roku 1804, świątynia stała się ponownie kościołem katolickim. 










    Mury miasta obeszłam całe od strony wewnętrznej i wychodząc przez niektóre bramy, próbowałam je sfotografować od zewnątrz.  



















     Ich widok zachwycał mnie podczas rejsu turystycznym statkiem, który rozpoczęłam w porcie przy Tour de Constance (Wieży Konstancji). 









    Wieżę wzniesiono w 1242 roku na polecenie Ludwika IX Świętego, na miejscu wcześniejszej wieży Matafère, powstałej w 790 roku dla królewskiego garnizonu Karola Wielkiego. Okrągła budowla o średnicy 22 metrów, w podstawie ma sześć metrów grubości i według różnych źródeł 33 albo 40 metrów wysokości od podstawy do szczytu z latarnią.  



    Długość potężnych, trzynastowiecznych, znakomicie zachowanych do dziś murów przekracza 1600 metrów. W imponującej czworobocznej fortyfikacji znajdują się liczne bramy, wieże obronne oraz okazała brama wjazdowa. 











     Wewnątrz murów miasto podzielone jest wąskimi uliczkami na różnej wielkości prostokątne kwartały. Przyjrzyjmy się bliżej kamieniczkom, sklepom, galeriom i innej zabudowie. 













































    A teraz ruszajmy w rejs po kanałach Camargue.
    Na zalanych wodą morską terenach widać saliny z białymi pagórkami soli. 



    Rozpoznaję moje ulubione różowe flamingi, których ogromne kolonie fotografowałam na Cyprze tutaj, tutaj i tutaj. Tu na słonych płytkich wodach Camargue nie ma ich wiele, bowiem nie jest to okres lęgowy. 

    W oddali majaczy trzynastowieczna wieża Carbonnière, zbudowana w celu obrony ufortyfikowanego miasta Aigues-Mortes. Wieża wznosi się po środku bagien, między przybrzeżna rzeką Vistre a kanałem Rhône à Sète, na starej drodze łączącej Saint-Laurent-d'Aigouze z Aigues-Mortes. 



    Kapitanem statku jest sporej postury mężczyzna, który z dużą dawką humoru opisuje okolicę i jej mieszkańców. I kiedy mówi, proszę uważać, aby za chwilę nie stracić głowy przepływając pod najniższym mostem, to mówi to całkiem poważnie, po czym obniża swoją kajutę o połowę jej wysokości. Pierwszy raz widziałam takie zjawisko, kiedy wszyscy zerkali spode łba na wiszącą przeszkodę jak na gilotynę. A na pokładzie różne nacje w różnym wieku. 



































    Rejs do odległego około jedenastu kilometrów rancza świętego Ludwika - Manade Saint-Louis, w Mas de la Paix trwał dość długo, ponad trzy godziny, ale ze względu na wspaniałe krajobrazy nikt się nudził, wręcz przeciwnie, słychać było ochy, achy i pstrykanie aparatów, w tym nieustająco mojego. Spełniło się moje pragnienie ugryzienia Camargue własnymi zębami, nie spełniła się natomiast przestroga przed trapiącymi mieszkańców mokradeł komarami. W upalne wrześniowe popołudnie żaden brzęczący owad nie zanurzył kolca w moich żyłach.     
    A na ranczo czekała na nas para jeźdźców na białych koniach, która wkrótce zaprezentować miała umiejętności byków. Fantastyczny spektakl w spiekocie i tumanach kurzu unoszącego się spod byczych i końskich kopyt.
    Trzy lata wcześniej, para turystów, spędzająca urlop w Saintes-Maries-de-la-Mer, jadąc rowerami w pobliżu rancza Méjanes natknęła się na rozjuszonego byka, który jakimś sposobem wydostał się zza ogrodzenia i rogami śmiertelnie ranił rowerzystę, kobieta przeżyła. 




































    We wspomnianym na początku filmie mieszkańcy Camargue często przemieszczają się rowerami. Po tym wypadku, przejażdżka dwukółką wymazała się z mojej wyobraźni, mimo iż długie wąskie groble idealne nadają się do tego typu aktywności.
    Byki z tego rancza były wyjątkowe posłuszne owej parze, która panowała nad nimi jak nad cyrkowymi zwierzętami i na koniec pokazu zebrała liczne brawa od międzynarodowej publiczności.
    Fantastyczna wyprawa do Camargue na zawsze postanie w mojej pamięci.

Ktoś zrobił mi zdjęcie w drodze powrotnej.  














    Camargue, 9 września 2016 roku

11 komentarzy:

  1. Cieszę się bardzo, że spełniłaś swoje marzenia. A ile różnych wrażeń!!! Historia Francji jest bardzo odległa, widać to po tych niesamowitych, kamiennych twierdzach, choćby po tej, w tym miasteczku, którego nazwy nie umiem wymówić. I przetrwały tam też ciekawe tradycje, jak ta z końmi, czy ciekawe pamiątki. Miejsce jest rzeczywiście niesamowicie położone:)
    Przepiękna wyprawa, dzięki której poznaję coraz więcej Francji:)
    Zdrówka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech Uleńko, ta wymowa!
      Przyczyną trudności jest rozbieżność między pisownią a wymową, ci co nie znają języka francuskiego nie mają pojęcia, które z liter należy wymawiać, a których nie?
      Francuzi piszą na przykład „eau”, a wymawiają „o”? Dziwne, nieprawdaż?!
      Cieszę się, że tu zajrzałaś i z cierpliwością dotrwałaś do końca posta mimo trudności w czytaniu francuskich nazw własnych.
      Pozdrawiam Cię gorąco i cieszę się, że Cię mam! :)

      Usuń
    2. Też się cieszę, że Cię mam!!! Nazwy wymawiałam po swojemu, niektóre się zna ze słyszenia, ale to nie jest potrzebne do poznawania piękna i historii Francji. A tej mi dostarczasz wiele:)))

      Usuń
  2. Kolejna uczta. Tym razem pokazałaś nie tylko w przepiękne miejsce, ale gdyby nie samochody i współcześnie ubrani ludzie pomyślałbym, że przeniosłem się w czasie. Druga część posta też przypadła mi do gustu rejs statkiem a potem jeszcze białe konie i czarne byki, pełne dynamiki zdjęcia.Obejrzałem wczoraj ale dopiero dzisiaj zebrałem się w sobie żeby napisać komentarz. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako Podróżnik z zamiłowania, wiesz jak bardzo, w czasie zarazy, brakuje nam wypraw w nieznane, tego klimatu tajemniczości, niesamowitych przyrodniczych zjawisk i ludzi, ich tradycji, zwyczajów...
      Nie wiem jak Tobie, ale mnie zdarza się ślęczeć nad zajęciem długo, wczytywać się w szczegóły, podziwiać, wspominać...
      Dziękuję za komentarz i życzenia zdrowia wysyłam, dbajcie o siebie :)

      Usuń
  3. Podobnie jak Wkraj, wydają mi sie pejzaze i czasy nie dzisiejsze i nawet jakies takie nie francuskie. Ale bardzo to jest niezwykle. Zdjecia jezdzcow i czarnych bykow bardzo udane, wszystkie sa swietne, ale te pelne ruchu, piekna zachwycaja. Pozdrawiam i trzymaj sie z dala od "czlowiekow"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tam ogromne uprawy ryżu też zastanawiałam się czy aby jestem we Francji. Nieraz niewielka odległość, a różnica w krajobrazie znaczna.
      Dbaj o siebie i wrzucaj na bloga wspomnienia. Zdrowia :)

      Usuń
  4. To Francja? Dziki Zachód? Czy Hiszpania?
    Niesamowite, zupełnie inne oblicze Francji.:)
    Natomiast miasteczko bardzo urokliwe. Piękne te kamienice z kwiatami i na dodatek elementy niebieskie:)
    Smutna historia tej pary rowerzystów. :(
    Szczerze mówiąc, nie lubię pokazów z bykami...
    Wspaniała relacja. Jak dobrze, że chociaż tak możemy podróżować.
    Wszystkiego dobrego Ewuś!!! ZDROWIA!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy kraj nie tylko Francja, może pochwalić się odrębnością swoich regionów. Nasz także.
      Pozdrawiam serdecznie Basiu :)

      Usuń
  5. Niektóre ujęcia miasteczka pamiętam z dawnej wizyty. Na rejsie stateczkiem nie byłam ale jestem pod wrażeniem krajobrazów. i jeszcze na koniec białe konie i byki. Piękna wycieczka. Dużo zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mogłam sobie darować tego rejsu i wróciłam na rozlewiska Rodanu po raz drugi.
      Pozdrawiam i zdrowia życzę :)

      Usuń