piątek, 5 października 2012

Lęk wysokości z Marcinem Dorocińskim



    Marcin Dorociński trzydziestodziewięcioletni polski aktor ma w swoim dorobku artystycznym wiele ról filmowych i prestiżowych nagród. Tego utalentowanego aktora tak naprawdę zaczęłam dostrzegać po obejrzeniu filmu Rewers, w którym to wcielił się w postać eleganta lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Zagrał u boku Agaty Buzek, filmowej Sabiny, a także Krystyny Jandy jej filmowej matki i Anny Polony filmowej babki…
     Podobała mi się także kreowana przez niego w filmie Róża postać Tadeusza, oficera AK ciężko doświadczonego przez wojnę, który na nowo próbuje odnaleźć się w powojennej rzeczywistości…
   Widziałam go jeszcze w wielu innych filmach, między innymi w filmach komediowych, czy komediach romantycznych…
    Wczoraj zobaczyłam go w roli Tomka Janickiego w filmie Bartosza Konopki Lęk wysokości. Ciekawy obraz młodego człowieka, prezentera wiadomości telewizyjnych, który dowiaduje się niemal jednocześnie o chorobie psychicznej swojego ojca i o tym, że wkrótce sam zostanie ojcem.
    Ta męcząca umysł historia – bo czy nie o to chodziło twórcy filmu – pokazuje dwa światy Tomka, z jednej strony życie niby poukładane, z kochającą  i walczącą o niego żoną Ewą, z drugiej zaś jego zmagania z dotkniętym chorobą psychiczną ojcem.
    Jak poradzi sobie Tomek z tytułowym lękiem, z którym nie tylko on się boryka. Czy jest w stanie wziąć odpowiedzialność za drugą osobę, wyrzucić z siebie bolesne wspomnienia z dzieciństwa i uniknąć piekła, którego los mu nie szczędził, czy jest zdolny pokonać strach przed dorosłością…?
    Tomek pozostawia spodziewającą się dziecka żonę Ewę i przenosi do mieszkania ojca, w którym nikt nie sprząta i które wygląda jak jeden wielki śmietnik. W jednym z pomieszczeń chory umysłowo ojciec pozawieszał pod sufitem piloty od telewizorów, tak jak zawiesza się zabawki nad łóżeczkiem dziecka…
    Odbiegam od wątku głównego i dotknę znaczenia telewizji w życiu człowieka, który jak mniemam nie bez powodu został wpleciony w fabułę filmu.
    Czy zastanawialiście się kiedyś ile złego w naszym sposobie myślenia, wyrządza szklany ekran, który był także sposobem na życie ojca Tomka? Nawiasem mówiąc rolę tę zagrał znakomicie Krzysztof Stroiński.
    Telewizyjne ekrany osaczają obu bohaterów, jeden pracuje w telewizji, drugi całymi dniami przesiaduje przed telewizorem, który staje się jego jedynym towarzyszem…
    Jak jeszcze niewielu z nas potrafi zrezygnować z rozrywki jaką funduje nam telewizja! Podnieca nas kolorowe życie, nie mające niczego wspólnego z tym prawdziwym. Dlaczego nie potrafimy kreować własnej rzeczywistości, tej innej prawdziwej i pięknej? Dlaczego boimy się ujawniać własną indywidualność i pozwalamy zaszufladkować w schematy otaczającego nas świata…?

    Projekcja filmu miała miejsce w Domu Ludowym Jutrzenka w Supraślu. Po projekcji zaś bardzo liczna widownia spotkała się z Marcinem Dorocińskim, który jak mniemam po ilości widzów jest popularnym i lubianym polskim aktorem. Cieszył mnie fakt, że na ten filmowy wieczór przybyło dużo młodzieży, która chciała jak najwięcej   dowiedzieć się i o filmowej roli Tomka Janickiego, jak i o samym filmie opartym na osobistych przeżyciach reżysera. Pytano o szczegóły, o symbolikę, gdzie i jak długo kręcono film … Na koniec młodzi prosili o autografy i wspólne zdjęcia...

    Marcin Dorociński ciągle  zaskakuje nas swoimi umiejętnościami aktorskimi i udowadnia, że potrafi zagrać postać dramatyczną dotkniętą cierpieniem, wpisaną w przestrzeń ludzkich zmagań z lękami, potrafi doskonale wcielić się w rolę kochanka, czy też amanta filmowego, jednym słowem jest aktorem utalentowanym o wszechstronnych możliwościach…
    Prywatnie kochający mąż, szczęśliwy ojciec Stasia – lat osiem i Jasi – lat cztery, wydaje się być pozbawiony lęków filmowego Tomka…

Seans filmowy rozpoczął się o godzinie dziewiętnastej

Wpadłam w ostatniej chwili, ale zdążyłam zrobić jeszcze kilka zdjęć

Przed projekcją "Lęku wysokości" kilka słów od organizatora wieczoru filmowego

Wszystkie miejsca siedzące były zajęte

Na szczęście moje dwie przyjaciółki zajęły mi jedno

Niektórym zabrakło krzeseł, podpierali ściany albo...

... siedzieli na podłodze

Uczucie pewnej nieśmiałości, czy też może tremy przed nieznaną publicznością

Zaraz padnie odpowiedź na moje pytanie ...

... i kolejne następne ...

... chwila zastanowienia ...

Niektórzy mieli specjalne kajety, w których gromadzą autografy ...

... niektórzy kartki wyrwane z zeszytu w kratkę ...

... kolejka po autograf Marcina Dorocińskiego była dość długa ...

... nie konkurowałam z młodymi kobietami ...

... były autografy i będą wspólne zdjęcia ...

... niewątpliwie miła to chwila dla aktora ...

... przyglądam się...

... fotografuję...

... robię zdjęcia tym co nie mają  aparatu fotograficznego ...

 Nie konkurowałam z młodością ..., ale uścisnęłam rękę aktora...,

... życząc następnych tak znakomitych kreacji filmowych

Czwartek, 4 października 2012 roku

wtorek, 2 października 2012

Ostatni dzień września

    Ostatni dzień września przypadał w niedzielę. Nie planowałam niczego. Lubię działać spontanicznie, bo nigdy nie wiadomo, co pokrzyżować może moje plany.

    Ranek był dość chłodny, zastanawiałam się jak się ubrać do kościoła, kiedy do domu wrócił Ryszard i oznajmił, że razem ze mną i z Wojtkiem wybiera się na mszę. Nie sądziłam, że będzie tak wcześnie. Zazwyczaj wracał później ze swojej parceli, gdzie od kilku lat począwszy od piątku do niedzieli pędzi życie samotnika wśród pszczół albo przesiaduje w lesie… Nie powiem, zdarzają nam się wspólne sobotnie wyjścia. Często też w niedzielę, jadę rowerem na wspomnianą parcelę, Ryszard pakuje dwukółkę na dach samochodu i wracamy do domu razem…

    Po obiedzie zastanawialiśmy się, co wybrać, wycieczkę rowerem – mimo słonecznej pogody było dość chłodno – czy samochodem. Wybraliśmy napęd na cztery koła i ruszyliśmy do najstarszego rezerwatu na terenie Puszczy Knyszyńskiej ze zbiorowiskami leśnymi grądowymi i torfowiskowo – bagiennymi...
    Budzisk to nie tylko tereny wielogatunkowych lasów liściastych, ale także lasów mieszanych z przewagą leciwych dębów, grabów, klonów, jawora, świerka…

    Z lasem związana jestem od najmłodszych lat. W lesie pracował mój ojciec, który skutecznie zaszczepił we mnie miłość do wszelkich roślin i zwierząt. To po nim mam skłonność obcowania z przyrodą i siodełko roweru przyklejone do przysłowiowych czterech liter…
    Jako dziecko wędrowałam za nim po lesie, chodziłam nad rzekę, jeździłam motorem na wieś… Do dzisiaj, z poziomu wzroku małego dziecka pamiętam jego szczupłe nagie łydki i wystające kostki po obu stronach stopy obutych w jakieś stare łapcie, kiedy miedzą między łanami zbóż pędził na ryby, a ja za nim. Pamiętam wyprawy na grzyby… Nie rozmawialiśmy prawie wcale, moja rola ograniczała się zazwyczaj do roli obserwatora. Zdarzało się, że zatrzymywaliśmy się na chwilę. Ojciec brał do ręki liście, objaśniając najprościej, z jakiego drzewa pochodzą. Nigdy nie zapomnę jak trzymając eliptyczne, o wyraźnie zaznaczonych nerwach bocznych zielone listki grabu, mówił jak zapamiętać nazwę drzewa. Układał harmonijkowatą blaszkę między dwoma palcami i paznokciami począwszy od nasady ściągał kolejno wąskie jego paseczki z równoległego unerwienia, pozostawiając same wąsy…
    Nie pamiętam, żeby trzymał mnie za rękę i specjalnie rozpieszczał. Byłam zdana na siebie, kiedy siedziałam z tyłu na siodełku białej emzetki. Ojciec jeździł szybko po polnych i leśnych drogach pełnych głębokich piaszczystych jam i nigdy się nie zastanawiał czy jeszcze za nim siedzę czy też nie. Nie raz podskakiwałam w powietrzu nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie mi groziło. Niektórzy z Was zapewne pamiętają strome piaszczyste urwiska przed Cieliczanką. To właśnie tamtędy górą, wiodła nieco twardsza wąska ścieżyna ubita kołami rowerów, motorów i motorowerów... To właśnie tam emzetka wyczyniła harce. Koła ślizgały się na lewo i prawo, motor podskakiwał to do góry to na boki na wystających korzeniach starych sosen, a mną miotało na wszystkie strony, tak jak na obrazkach filmów animowanych dla dzieci, gdzie przedstawiana przez twórców tego kina akcja nie ma nic wspólnego z rzeczywistością…
    Ech…, las mam we krwi i chyba tak jak mój dziewięćdziesięciodwuletni ojciec z siodełkiem i lasem nie rozstanę się nigdy…
Zdaję sobie sprawę, że fanów tego typu spędzania wolnego czasu wielu nie ma…, ale o tym za chwilę…

Jeden z pierwszych motorów mojego ojca

Na jednym ze spacerów

    Barwy jesieni widać było wszędzie. Zatrzymaliśmy się na moment na Podsupraślu, bo tam na skraju puszczy czerwienił się w słońcu wysoki dąb. Zaraz potem pojechaliśmy do Jałówki. Już kilka razy zapraszała mnie do siebie moja koleżanka z przedszkola i podstawówki, która na końcu wsi ma swoją letnią posiadłość. Niestety nie miałam szczęścia jej tam spotkać. Jedyną żywą duszą był biegający po podwórku owczarek niemiecki.

Zatrzymujemy się na chwilę na Podsupraślu przy czerwieniejącym w słońcu dębie

Jałówka  i stara jabłoń na skraju wsi

W jesiennym pejzażu na drodze przed Jałówką

Przy posiadłości mojej przedszkolnej koleżanki

    Zawróciliśmy na rozstaje i przy krzyżu skręciliśmy w stronę leśniczówki Budzisk, mijając po drodze Zacisze. Tę trasę pokonujemy zawsze rowerami, nawet jak jest już nieco chłodniej. Tym razem jednak zrobiliśmy wyjątek, ale jak zwykle zatrzymaliśmy się nad Migówką, leśnym strumieniem, gdzie od lat królowały bobry. Oboje z mężem stwierdziliśmy, że bobrów już nie ma i zastanawialiśmy się, co też mogło się z nimi stać, czy zostały przeniesione gdzie indziej, czy tez ze względu na liczebność wytrzebione? W krajobrazie brakowało nam bobrowych tam. Tuż za rzeczką Migówką stoi stara leśniczówka w iście bajkowym pejzażu. Po jednej stronie żwirowo piaszczystej drogi zasiedliła się dzika róża tworząc gęsty zwarty żywopłot, po przeciwnej zaś sumak octowiec zwany także odurzającym – piękna roślina ozdobna, o każdej porze roku inna. Lubię to miejsce!

Na drodze żwirowej z Supraśla do Czarnej Białostockiej

Jedziemy przez rezerwat Budzisk do leśniczówki o tej samej nazwie

Za chwilę będziemy nad rzeczką Migówką

Leśny strumień Migówka tuż przy drodze

Lubię fotografować obrazy odbite w lustrze wody

Na krótkiej smyczy

Budzisk - rozlewisko Migówki po drugiej stronie drogi

Bobrowych tam już nie ma

Ciekawe kiedy z braku bobrów to rozlewisko całkowicie zarośnie?

Przez naturalną bramę Rici dojeżdża do leśniczówki Budzisk

Pozujemy do zdjęcia

Mahoń prosi o uwolnienie go ze smyczy, nic z tego...

Obiecałam mu, że za chwilę z nim pobiegam...

No i biegamy w bajkowym jesiennym pejzażu...

    Zaraz za leśniczówką skręciliśmy w prawo. Droga pomiędzy mokradłami i wiekowymi dębami prowadziła do niewielkiej osady, oczywiście mam na myśli Dworzysk.
     Ale za nim dojechaliśmy do wsi zatrzymaliśmy się przy następnym strumieniu. Ryszard chciał zrobić sobie zdjęcie przy pomnikowych wymiarów dębie. Kiedy tak stał poniżej drogi a ja pstrykałam fotki, nagle gdzieś spośród chaszczy wynurzył się jakiś Jegomość z całym osprzętem fotograficznym. Wiecie jak to jest, kiedy spotyka się kogoś o podobnych zainteresowaniach. Od słowa do słowa i ani się obejrzeliśmy a powstał z tego długi dialog. Jegomość czatował na odpowiednie światło z zamiarem sfotografowania drzewa, które przez jakiś czas rosło poziomo, a dopiero później wystrzeliło w górę. Zapytałam gdzie to cudo się znajduje, a on na to, że jakieś dwieście metrów stąd. Zostawiłam więc mojego Rysia z psem i żywo gadając powlokłam się z nowo poznanym mężczyzną w las. Jak się okazało, nieopodal, tuż za zakrętem żona owego Jegomościa oddawała się pasji czytelniczej zamknięta w samochodzie...
    Obiekt ów był ciekawym obiektem fotograficznym. Oczyściliśmy teren z tak zwanych elementów zaśmiecających obraz i zaczęliśmy go obfotografowywać. Nawet nie wyobrażacie sobie jak miło można spędzić kilkadziesiąt minut z kimś kogo się dopiero co poznało.

    Zapukałam w okno samochodu, w którym drzemała kobieta z książką w ręce. Leśne powietrze uśpiło ją błogim snem. Wyjaśniłam, kim jestem i wręczyłam jej zapisany na kartce, wyrwanej z zeszytu w kratkę mój adres mailowy... Wieczorem otrzymałam od pana Jarosława W. kilka zdjęć, które wykonał swoim aparatem… Miłe to zaiste!
Wszystkie fotografie, które prezentuję są wykonane moim aparatem.


Zatrzymujemy się przy następnym strumieniu w drodze do Dworzyska

Ryszard zażyczył sobie zdjęcie przy pomnikowych rozmiarów dębie

Do tego właśnie obiektu przybyłam z poznanym w lesie Jegomościem

Ta parasolka nie była moja własnością...

Ech..., kokosiłam się na tym pniu...

To była bardzo miła sesja zdjęciowa...

A oto ów przesympatyczny Jegomość... i ...

... i jego fotografia

A to już moja wizja

Ciekawe jak to się stało, czy ktoś przygiął pień do ziemi?

I jeszcze trochę poszycia leśnego

Za chwilę będziemy w Dworzysku

     W Dworzysku zachwycaliśmy się barwami jesieni, bawiliśmy się z Mahoniem, który tak jak my kocha las…

Wyjeżdżamy w dolinę rzeki na skraj lasu

W korytach rzek wody niewiele

Rzeka jak kałuża przy tak niskim poziomie wody

Niszczeje drewniana nawierzchnia mostu

Poprzedni most zawalił się pod ciężarem samochodu straży pożarnej

Zaraz pobiegam z Mahoniem

Pańcio każe - pies posłuszny

Kocham jesienną ciszę

Wracamy tą samą drogą

I jeszcze raz zatrzymujemy się  w nieco innym świetle dnia

Ostatnie zdjęcie w tym miejscu

Jesteśmy coraz bliżej szosy Supraśl - Krynki

I to już ostatnie z tego dnia zdjęcie

    Ech…, na łonie natury jestem lekka jak piórko. Powietrze omiata moje ciało tak, jakby chciało mnie poderwać do lotu, tak jak podrywa z ziemi opadłe z drzew liście, bawi się nimi przenosząc je w coraz to inne miejsce…

Niechętnie wracałam do domu…


Niedziela, 30 września 2012 roku