środa, 13 marca 2013

Muzyka, taniec, poezja, czyli kolorowej Hawany ciąg dalszy



      Kuba
zawsze kojarzyła mi się z gorącymi rytmami i porywającą do tańca muzyką. To właśnie z Wysp Karaibskich pochodzi salsa - jeden z najbardziej popularnych tańców latyno-amerykańskich, który podbił cały świat i przywędrował do Polski. Szaleństwo salsy ogarnęło i mnie. Chciałam na własne oczy zobaczyć czy rzeczywiście tańczy się na ulicach i na własne uszy usłyszeć kipiącą radością muzykę graną wszędzie, która pomimo smutnej kolonialnej przeszłości wyspy i socjalistycznego rygoru zniewoliła swoim brzmieniem nie tylko Kubańczyków. Pamiętna rządów komunistycznych w Polsce, sceptycznie nastawiłam się na karaibską przygodę, ale kiedy już tam dotarłam nie mogłam się nadziwić wesołemu, pogodnemu temperamentowi mieszkańców.
      Słyszalne na każdym kroku specyficzne rytmy generowane przez gitary, kontrabasy, bongosy - dwa na stałe połączone ze sobą bębenki, clavesy - dwie drewniane uderzające o siebie pałeczki i grzechotki, często uzupełniały dźwięki innych instrumentów takich jak flety i fujarki.
 

Spotkałam ich przy hotelu Inglaterra przy ulicy Paseo del Prado w Hawanie

La Habana Vieja - muzycy z Plaza de la Catedral

Muzycy z La Terrazza, ulubionej restauracji Hemingwaya w wiosce Cojimar

Grają i śpiewają Guajira Guantanamera

Zniewalająca i porywająca jest muzyka kubańska

Esteban zaprasza do salsy

A ja zrobię zdjęcia...

Muzyki nikt im nigdy nie zabierze !

     Kubańczycy od lat doprowadzani do rozpaczy przez kapryśną politykę gospodarczą swojego dyktatora El Comandante en Jefe, Fidela Castro, mawiają, że ich życie jest znośne wyłącznie dzięki tańcowi, muzyce i miłości i swoim entuzjazmem i niespożytą energią zarażają cudzoziemców.
   - Czy jest ktoś, kto nie zna słynnej Dziewczyny z Guantánamo - Guajira Guantánamera?
   - Chyba każdy słyszał tę ludową piosenką opartą na poemacie dziewiętnastowiecznego bohatera narodowego José Martí y Péreza z muzyką skomponowaną przez Joseito Fernandeza w latach dwudziestych ubiegłego stulecia.
      Nie wszyscy natomiast wiedzą, że urugwajska organizacja rewolucyjna Tupamaros, której szczyt działalności przypadał na lata siedemdziesiąte, właśnie wtedy wymyśliła powiedzenie, które na Kubie jest prawdziwe jak nigdzie indziej, a mianowicie wszyscy tańczą albo nikt nie tańczy.
 

     W każdym mieście turyści mogą znaleźć kabarety espectáculos i casa de trova, kluby jazzowe i kluby taneczne, obejrzeć spektakle teatralne i balet…
      Największą atrakcją jest jednak pojawiający się ni stąd ni zowąd kolorowy taneczny korowód, swego rodzaju karnawałowa maskarada, przetaczająca się w dźwiękach instrumentów po ulicach i placach Hawany. Artyści zatrzymują się i zachęcają do wspólnej zabawy. Najbardziej zdumiał mnie czyn dryblasa na szczudłach, który bez pytania wyjął młodej matce z rąk małe, jeszcze nie chodzące dziecko, uniósł je do góry, zrobił kilka kroków, po czym schylił się i z wdziękiem włożył je z powrotem w ramiona kobiety. Zdezorientowany malec nawet nie drgnął, tylko z szeroko otwartymi oczami przyglądał się długiemu jak tyka dziwadłu…
 

   - Ech! - Westchnęłam i pomyślałam. Już od najmłodszych lat przyzwyczaja się dzieci do radosnego świętowania, do gorących karaibskich rytmów, do mocnych kolorów… I chociaż Hawana wydaje się być cieniem samej siebie sprzed lat, to jej mieszkańcy na przekór wszystkiemu chcą się bawić.

Chodźcie z nami...

Pojawiają się ni stąd ni zowąd

Zostać czy wracać do mamy...?

       El Comandante zapewnił turystom dobrą rozrywkę w ekskluzywnych klubach nocnych, w których pracują najlepsi kubańscy muzycy i tancerze. Natomiast wyspiarze  zadowolić się muszą zabawą w znacznie tańszych klubach nocnych i dyskotekach, często ze skromnym wystrojem wnętrza. Artystom estrad wiedzie się bardzo dobrze, zarabiają znacznie więcej niż inni.

      Kuba kultywuje tradycje z przedrewolucyjnych lat czterdziestych i pięćdziesiątych w kabaretach o rewiowym stylu, gdzie po przedstawieniach odbywają się dyskoteki. 
     Nie mogłam sobie odmówić przyjemności obejrzenia spektaklu w Kabarecie Tropicana, słynącego z największego rozmachu i ekstrawagancji, tym bardziej, że w dwa tysiące dziesiątym roku obchodził swoje siedemdziesięciolecie.
      Ta legendarna rewia, otwarta trzydziestego pierwszego grudnia tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, była tak popularna, że w niecałe szesnaście lat później kubańskie linie lotnicze uruchomiły specjalne rejsy do Miami, które przywoziły widzów bezpośrednio na przedstawienie, a po jego zakończeniu odwoziły ich z powrotem. Samolot w Miami lądował o czwartej godzinie rano.


     Dzisiejsze spektakle nie przypominają tych z lat pięćdziesiątych, ich istotą jest historia de nuestra cultura. Wielu spodziewało się, że Castro zamknie Tropicanę, a on tymczasem po wyjeździe jego właściciela Martina Foxa, znacjonalizował klub i ogłosił, że Tropicana, jako symbol kubańskiej kultury będzie czynna nadal.
 

     Kiedy walczono z kryzysem ekonomicznym w latach trzydziestych dwudziestego wieku, Victor Correa, włoski biznesmen posiadający bogate doświadczenie w świecie rozrywki zapragnął przekształcić farmę Villa Mina w centrum muzyczno-artystyczne. Zachowując gęsty zagajnik palmowy i mając na uwadze tropikalny klimat stworzył salę pod gwiazdami. Przekształcił farmę w egzotyczny klub i odniósł wielki sukces. W latach czterdziestych Tropicanę kupił Martin Fox. Po przebudowie, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym drugim roku widownia przy stolikach mogła pomieścić tysiąc siedemset osób. Kabaret przyciągał śmietankę towarzyską obu Ameryk. Jednym żyło się beztrosko, drugim doskwierały coraz bardziej rządy Batisty...
 

     Wielu z nas pamięta słynny film Hawana – miasto utracone, do którego scenariusz napisał Guillermo Cabrera Infante, kubański pisarz, zagorzały przeciwnik dyktatora Batisty i nieprzejednany wróg  Castro. Wierny zapisowi jego scenariusza pozostał Andy Garcia, reżyser filmu. Dla obu twórców muzyka była najważniejsza, wielką uwagę poświęcili także tańcowi i poezji, umieszczając w tle wiersz José Martíego. Te trzy elementy  stworzyły obraz Kuby i Hawany, obraz fascynującej kultury, bogatej i barwnej wyrosłej z tradycji europejskiej, afrykańskiej i indiańskiej, z chrześcijaństwa i kultu santoria, z burzliwej historii i krwawej rewolucji, z temperamentu mieszkańców, klimatu i piękna tropikalnej wyspy zanurzonej w zieleni i błękicie…
 

      Z tej ziemi rytmu wygnać się nie da, tak jak wygnano z niej wielu Kubańczyków, między innymi Infante, który zmusił widza do zrewidowania poglądów na legendę Che...
 

     Żadna rewolucja nie odbierze człowiekowi prawa do tworzenia muzyki i poezji, a taniec zawsze będzie wyrażał prawdziwe uczucia ludzi nie mających niczego wspólnego z polityką…
 











  






















    Przyjemność spędzenia wieczoru w oparach gęstego dymu, na szczęście szybko unoszącego się do gwiazd i zapachu kubańskiego rumu kosztowała dziewięćdziesiąt euro i chociaż w rewii nie było znamienitych sław estrady z lat pięćdziesiątych, to warto było zapłacić taką cenę, żeby przez moment poczuć klimat dawnej Hawany. Panowie otrzymali po cygarze, panie kolorowe składanki reklamujące Tropicanę. Na długie stoły postawiono 0,85 litra rumu na cztery głowy, a w czasie spektaklu serwowano niestety marne przekąski.
     Noc była tak samo gorąca jak i atmosfera panująca w sali bez dachu. Na estradzie pojawiały się długonogie tancerki w fantazyjnych strojach, często z odkrytymi jędrnymi pośladkami i półnagim biustem, za to z burzą kolorowych piór na głowie. Szeroko otwarte oczy panów i usta ułożone do powolnego wciągania dymu grubaśnych cygar wyrażały podziw, a może i pożądanie na widok owych piękności. Mnie oczarował także wdzięk i umiejętności zgrabnych artystek, chociaż czasami odnosiłam wrażenie, że skupiają się na prezentacji strojów i kształtnych ciał, niż na samym tańcu. W końcu, kilka pociągnięć cygara i karaibski rum sprawiły, że moje zmysły stały się mniej wyostrzone. 

     Po spektaklu scenę obniżono do poziomu podłogi. Każdy mógł na nią wejść i zaprezentować siebie w swojej własnej rewii… A działo się to 23 listopada 2010 roku.
 O Kubie, pisałam także w postach Kolorowa Hawana  i Wesołość jest rodzajem odwagi /Ernest Hemingway/  Polecam

Koncert w Tropicanie przed rewią

Podświetlane kolorowymi światłami ogrody Tropicany

Tropicana - Salón Bajo Las Estrellas

Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu

W bardzo dobrych nastrojach

Aleksandra - pilot i przewodnik, instruktorka salsy...
      cdn

5 komentarzy:

  1. To wartobyloby zobaczyc na zywo!!!
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite zdjęcia, życiodajna energia aż wylewa się z nich na mnie, stąd jak mniemam, przywołujesz swoje cudne wspomnienia na ogrzanie temperatury. I słusznie, trzeba sobie jakoś radzić. U nas noce też nie są za ciepłe, choć dni inne. Na szczęście nie ma nic innego jak grzane piwo przy płonącym kominku. Ach, jak patrzę na te jędrne panie całe w kolorach, przypominają mi się sceny z takich retro widokówek a'la Cuba! gdzieś sprzed IIWŚ, które miałam szczęście podziwiać na necie. Karaiby, ach te cudne Karaiby. Wiesz, że zrobiłaś mi smaka na Piratów..? ^ ^ Na szczęście mam na kompiku, więc może się skusimy i Rina obejrzy po raz pierwszy w życiu... a ja po raz tysięczny? ^ ^

    Pozdrawiam cieplutko, Ewuniu przemiła, oby ciepło, radość i nadzieja, zwyciężyły mrok zimowej nocy i odrodziły w nas Wiosnę, zwłaszcza teraz, kiedy powiało wiatrem zmian z Włoch. ;) :*** (Ćmok)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mylisz się, są to energetyzujące wspomnienia, a piwo grzane najlepiej smakowało mi w Zakopanem, z sokiem malinowym i grubym plastrem pomarańczy ze skórką. Spróbuj. Piwo nawet lubię, ale go nie piję, bo mnie uczula i strasznie kicham.
      Ech..., Karaiby! Ponoć Dominikana jest jeszcze piękniejsza. Może kiedyś...
      Dziękuje za dobre słowo i pozdrawiam ciepło, serdecznie, wiosennie.
      Buziaki :)))*

      Usuń
  3. poczytalam i poogladalam wszystko co napisalas o Kubie, na ktorej , jak wiesz bylam dwa razy. A bylo to w 2001 roku...i bardzo dobrze sie tam czulam, muzyke tez spotykalam w najbardziej niespodziewanych momentach i miejscach. Ale musze sie do czegos przyzanc....dwanascie lat juz uplynelo od tego czasu a teraz czytajac Twoje wspomnieni, lapie sie na tym, ze czuje cos w rodzaju irytacji..i kiedy analizuje dlaczego, dochodze do wniosku, ze kubanizacja Wenezueli doprowadzila mnie to tego irracionalnego stanu...i wcale teraz nie mam ochoty tam wracac, a przeciez jest to bardzo ciekawy kraj i ludzie przesympatyczni. Ale teraz tak mam....pozdrawiam Cie bardzo cieplo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Grażynko
      Wiem, że tam byłaś i kiedy wspomniałam o rajdach rowerowych na Kubie, zapaliłaś się do nich.
      Ty jesteś w nieco innej sytuacji. Kuba od Wenezueli nie tak daleko, zaledwie rzut beretem. Ta sama egzotyka... Zamieszkać ani na Kubie, ani w Wenezueli pewnie bym nie chciała, ale pobyć tam jakiś krótki czas mogłabym.
      Przypomniało mi się jedno z Twoich blogowych zdjęć - stół przed domem gdzieś w Andach. Mogłabym tam zasiąść i przyglądać się górom...
      Buziaki i serdeczności :)))

      Usuń