poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Wyznanie wiary - Ziemia Święta - część I


     Rozwój nauki jaki nastąpił w ciągu ostatnich trzydziestu lat otworzył przed nami rozmaite sposoby badania rzeczywistości.
     W czasach kiedy naukę przeciwstawia się wierze albo kiedy wzajemnie sobie zaprzeczają warto liczyć na uczciwość historyków, naukowców i innych badaczy, którzy respektując wiarygodne źródła, przedstawiając dowody, wyjaśniają czy też próbują wyjaśnić niepojętą tajemnicę Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Jezusa.
     Weźmy chociażby wydarzenie z 2010 roku, kiedy Ray Downing, grafik komputerowy, ogłosił, że dokonał trójwymiarowej rekonstrukcji twarzy osoby owiniętej w całun turyński. Jeśli całun jest autentyczny, a nikt tego nie zdołał dowieść w stu procentach, to stanowi dowód cudu.
     Wiele osób wierzy, że ten najbardziej kontrowersyjny artefakt w dziejach chrześcijaństwa, czyli lniane płótno zawierające dwustronne odwzorowanie postaci ludzkiej okrywało niegdyś martwego Chrystusa.
 

     - Do czego zmierzam?
     - Otóż nie tak dawno temu miałam okazję pojechać do Izraela, do Ziemi zwanej Świętą. Chciałam przyjrzeć się z bliska miejscom po których stąpał Jezus. Miałam też nadzieję pojechać później do Syrii i Libanu, ale niepewna politycznie sytuacja w tych krajach odwiodła mnie od tego zamiaru…
 

     Wychowywałam się w czasach, kiedy zadawanie pytań w szkole, czy na lekcjach religii nie było wskazane. Wskazana była wiara we wszystko to, czego uczono.  Od uczniów wymagano powagi, a wszelkie uśmiechy, niepoważne zachowania, były karane. Ja jednak lubiłam lekcje religii, bo ksiądz Aleksander prowadził je po mistrzowsku, nie katował formułkami. Angażując nasze zmysły, umiejętnie przemycał teorię posiłkując się badaniami empirycznymi. Dzisiaj mogę powiedzieć, że był prawdziwym przekaźnikiem nauki Chrystusa.
     Przeciwieństwem księdza był pewien nauczyciel muzyki, który wyrzucił mnie za drzwi za to, że na próbie chóru nie mogłam powstrzymać śmiechu. To była moja ostatnia próba, więcej w chórze nie wystąpiłam, a przecież pan od muzyki mógł w tym momencie zrobić krótką przerwę i pozwolić wszystkim, którzy się dusili  ze śmiechu na kilkunastominutowe wentylowanie płuc, bardzo dobre ćwiczenie oddechowe, rozluźniające mięśnie…
     Ośmioletnia szkoła podstawowa nie była straszna w porównaniu do prestiżowego liceum, do którego uczęszczały wówczas dzieci prominentów. Miałam świadectwo z czerwonym paskiem i odznakę wzorowego ucznia i razem z kilkorgiem przyjaciół z klasy zostałam przyjęta bez egzaminu wstępnego, jako córka robotnika. Byłam tam jedną z niewielu w statystycznej liczbie dzieci klasy robotniczej. Nie umiałam znaleźć się w tej szkole, nie cierpiałam niesprawiedliwości nauczycieli, którzy faworyzowali uczniów znanych wówczas rodziców... Jedynym nauczycielem, o twarzy troskliwego ojca, którego darzyłam sympatią był pan od PO (przysposobienia obronnego), pseudonim Pistolet, inni budzili we mnie strach…
 

     Ech…, zagalopowałam się nieco w mojej młodzieńczej przeszłości, ale to ma pewien sens, jako, że dopiero po latach zaczęłam tak jak święty Tomasz podchodzić do życia sceptycznie. Ten niedowiarek, na ówczesne czasy był na wskroś nowoczesny. To racjonalista i empiryk, nie uwierzył dopóki nie zobaczył, nie przyjął niczego na wiarę, musiał zobaczyć Jezusa na własne oczy, nie wierzył, że można powstać z martwych. Nie było go w wieczerniku, kiedy Chrystus ukazał się uczniom po raz pierwszy, być może bał się, że zostanie pojmany.
     Rozumiem Tomasza, bo sama jestem pełna wątpliwości.
Zawsze chciałam dotknąć miejsc, o których tyle słyszałam w kościele na mszach świętych podczas czytania ewangelii i moich własnych lektur. Wszystkie nazwy były dla mnie jedną wielką i niedostępną tajemnicą, wydawały mi się nierealne, jakby zupełnie nie z tego świata…
     I oto któregoś dnia po zaledwie dwustu minutach lotu znalazłam się na lotnisku Ben Gurion w Tel Awiwie i przez kilka dni miałam kroczyć śladami Jezusa i zobaczyć wszystko to, czego do tej pory mój rozum nie ogarniał…
     Stanęłam na skrwawionej ziemi, umęczonej wojnami prowadzonymi w imię Boga. Czy miałam szansę Go tam znaleźć? Czy jeszcze mieszkał pomiędzy zwaśnionymi religiami?
 

     Sięgnęłam pamięcią roku trzysta dwunastego, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać po proroczym śnie cesarza Konstantyna. Oto na dzień przed bitwą, przy moście Mulwijskim na Tybrze, według jednego ze źródeł, cesarz ujrzał świetlisty krzyż przypominający miecz, a pod nim napis w tym znaku zwyciężysz.
    
Konstantyn zwyciężył, bo też jego przeciwnik Maksencjusz nie był najlepszym strategiem, i został jedynym władcą imperium rzymskiego. Zaprzestał prześladowań chrześcijan, a nawet się ochrzcił. Ale czy metamorfoza tyrana, kult jego własnej osoby związanej ze składaniem ofiar ku czci jego boskiego wcielenia, jego nie policzone zbrodnie, które nie oszczędziły nawet jego rodziny, mogła być wiarygodna?
     A może Kościół dla własnych celów ogłosił Konstantyna Wielkiego świętym? Czy zapisana w Donacji Konstantyna druga wersja chrztu jest prawdziwa, a może to tylko fikcja, zaprzeczenie chrztu przyjętego na łożu śmierci, albo chrztu po jego śmierci…
     Czy możliwym jest, że cesarz w ogóle się nawrócił?
 Czy Kościół wzniesiony na krwi męczeńskiej Baranka, umacniany krwią jego wyznawców, licznymi wojnami pod sztandarami krzyża, przyjął taką formę dogmatów i historii jaka była mu wygodna do realizacji własnych interesów?
 

     Do czwartego stulecia po Chrystusie krzyż nie był symbolem chrześcijańskim.
     Historia dowodzi, że chrześcijanie porozumiewali się znakami ryby i kotwicy.
Klemens Aleksandryjski(150-215), o którym wspominałam tutaj, był inicjatorem wprowadzenia kotwicy jako oficjalnego emblematu chrześcijaństwa i propagował noszenie tego znaku w pierścionku na małym palcu lewej ręki. Znak kotwicy występuje na grobowcach najstarszych katakumb.
 

     A co zawdzięczamy Konstantynowi, który w 325 roku zwołał sobór w Nicei (Nikai, obecnie Iznik) w górzystej Bitynii leżącej na terenie dzisiejszej Turcji?  
     Otóż cesarstwo zostało podzielone na diecezje, którymi kierowali biskupi. W ten sposób powstała sprawna sieć administracyjna. Wtedy też ustalono oficjalną doktrynę na temat Zmartwychwstania Chrystusa, która obowiązywać miała jako jedyna wersja życia Syna Bożego, Jego śmierci i zmartwychwstania. Inne zostały uznane za herezję.
     Tak więc znowu tych, co nie chcieli złożyć wyznania wiary, czekała śmierć!

    
Cesarz Konstantyn  obdarzył siebie tytułami: Zastępca Boga na ziemi  oraz Z woli Boga wybrany zbawiciel. Urząd z tytułem Pontifex Maximus sprawował do końca życia. W 376 roku przejął go biskup Rzymu, który pełnił także obowiązki najwyższego kapłana religii Rzymu.
    Uniwersalny model państwowej religii utworzony przez Konstantyna przetrwał aż do nowożytnych czasów.  Panujący nad narodami mawiali jeden cesarz, jeden kościół i jedno królestwo.   
 

     Do dzisiaj większość chrześcijan przyjmuje kanon ustalony niemal tysiąc siedemset lat temu. Nie wiele mówi on na temat owych czterdziestu dni między Zmartwychwstaniem a Wniebowstąpieniem.
     Wcześniej panowała dowolna interpretacja świętych pism.
Znamy ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, ale nie wiemy co z pozostałymi ewangeliami Filipa, Tomasza, Marii i Marii Magdaleny, co z całym szeregiem prawd wiary, aktów i listów, które nie zostały zaaprobowane przez synody Kościoła w okresie weryfikacji Nowego Testamentu. Z jakiego powodu odrzucono je podczas tej selekcji?
     Wielu z nas nie zadaje sobie takich pytań z prostej przyczyny. Strach, być możne groźba ekskomuniki, panujące od wieków przekonanie, że mogłoby być inaczej paraliżuje chęć poznania prawdy, której jak na ironię nie można ustalić. Każdy wierzący w Jezusa pragnie być zbawiony i zjednoczyć się z Nim we wzajemnej miłości. Każdy obdarzony łaską wiary, z nadzieją oczekuje życia wiecznego jako nagrody za czynione na ziemi dobro.

 
      Średniowiecze odrzuciło Ewangelię według świętego Tomasza, wiele ksiąg w piątym wieku spalono, wiele ukryto. Nie tak dawno udało się odnaleźć niektóre z tych manuskryptów. Największym odkryciem było to, dokonane w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku (1945) w Nag Hammadi w Egipcie, gdzie znaleziono zakopane tysiąc pięćset lat wcześniej dokumenty.
     Dlaczego odrzucono ewangelie innych apostołów? Można się domyślać, że wyboru dokonano według kryterium płci, w myśl którego odrzucano wszystko to, co podtrzymywało status kobiety w Kościele lub społeczeństwie.
     Kościelny system praw i zasad mówił:
     Nie pozwalamy, by nasze kobiety nauczały w Kościele, wolno im tylko modlić się i słuchać tych, co nauczają. A jest tak, ponieważ głową kobiety jest mężczyzna, a czyż przystoi, by ciało nauczało głowę?
     Nie wolno kobiecie przemawiać w kościele ani też nie wolno jej udzielać chrztów czy ofiarować Eucharystii, ani też żądać jakiegokolwiek udziału w męskich funkcjach, a zwłaszcza zaś funkcji kapłana.

     Nic zatem dziwnego, że owocem owej minionej polityki jest we mnie, a także w wielu z nas, przemożna chęć odkrycia prawdy i spojrzenia na minione wieki wzrokiem zwróconym ku przyszłości.
 

     W służbie Jezusa uczestniczyło wiele kobiet, kapłanek, jak chociażby Maria Magdalena, moja ulubiona postać z otoczenia Chrystusa, a także Marta, Salome, Maria żona Kleofasa, Joanna, Zuzanna.  W liście do Rzymian święty Paweł wspomina o swoich służebnicach: Febe, którą zwie siostrą Kościoła, Julii i Prysce.  
    
Święty Hipolit, teolog z początków trzeciego stulecia jako pierwszy nazwał Marię Magdalenę Apostołką Apostołów, zaś benedyktyński mnich Hrabanus Maurus, żyjący w dziewiątym wieku, uznał ją za równą apostołom. Ale dopiero czterdzieści cztery lata temu papież Paweł VI oficjalnie oczyścił imię Marii Magdaleny i jej niechlubną tradycję, a trzydzieści pięć lat temu usunięto z rzymskiego brewiarza inwokacje o Marii jako pokutnicy i wielkiej grzesznicy. Gnostycy stawiali postać Marii Magdaleny na równi z duchownymi i biskupami pierwszych wieków chrześcijaństwa, była opoką ich Kościoła…
     Dalej nie będę rozważać dlaczego Kościół tak bardzo bał się kobiet…, idę na ulice Starej Jerozolimy, tam gdzie Jezus odbył swoją ostatnią męczeńską podróż.
     To co w mieście pokoju (jerusza - miasto, szalom - pokój) zobaczyłam znacznie odbiegało od mojego wyobrażenia Chrystusowej Drogi Krzyżowej.
     Via Dolorosa prowadziła wąskimi uliczkami między wysokimi kamiennymi domami zlepionymi ze sobą. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś wielkim domu i przechodzę wąskimi korytarzami z jednego pomieszczenia do drugiego poprzez ukryte w murach bramy. Wszędzie panował gwar, handlowano rozmaitym towarem wystawionym wprost na zatłoczone uliczki…
 

     Droga Krzyżowa w każde piątkowe popołudnie gromadzi na dziedzińcu szkoły Omara tłumy ludzi, stamtąd bierze początek. 
     Później są dwie franciszkańskie kaplice Skazania i Biczowania, częściowo usytuowane nad rzymską posadzką zwaną Litostraton, gdzie Jezus został skazany na śmierć. 
     Na rogu ulicy El-Wad znajduje się Polska Kaplica Szczytowa z płaskorzeźbą Tadeusza Zielińskiego przedstawiającą pierwszy upadek Chrystusa. 
     Czwarta stacja to mała Ormiańska Kaplica, na progu której stała Maryja, z zamiarem zobaczenia Swojego Syna. 
     Piąta stacja została wybita przez Franciszkanów na ścianie domu gdzie Via Dolorosa wznosi się do Golgoty. 
     Dalej wewnątrz klasztoru Małych Sióstr Jezusa, odrestaurowanym w 1953 roku, na starożytnych pozostałościach, prawdopodobnie klasztoru świętych Kosmy i Damiana znajduje się stacja szósta.
     Siódma mieści się na skrzyżowaniu z Souk Khan el-Zeit, ósmą oznaczono łacińskim krzyżem na murze greckiego klasztoru, dziewiątą zaś, zaznacza rzymska kolumna tuż obok Bazyliki Świętego Grobu. 
     Następnych pięć stacji mieści się w bazylice. Strome schody kierują do Kaplicy Obnażenia Jezusa z Szat, potem do głównego łacińskiego sanktuarium udekorowanego mozaiką w 1938 roku gdzie położono ciało Jezusa po jego śmierci. Dwunasta stacja Drogi Krzyżowej to grecki ołtarz, zdobiony w stylu wschodnim, umieszczony nad Kalwaryjską Skałą, w miejscu gdzie wzniesiono krzyże Jezusa i dwóch łotrów. Trzynasta stacja to Kamień Namaszczenia, czternasta to najważniejsze miejsce pogrzebu Jezusa i Jego Zmartwychwstania - kaplica wzniesiona przez Krzyżowców na założeniu datowanym z czasów Konstantyna Wielkiego.
 

     Mnie zainteresował także Ołtarz Marii Magdaleny, znajdujący się tuż obok Grobu Pańskiego. To jej, jako pierwszej ukazał się Jezus po Swoim Zmartwychwstaniu...
     Akurat księża prawosławni okadzali to miejsce i wszyscy cierpliwie czekali na zakończenie tego codziennego rytuału. Podczas gdy jeden z księży zatrzymał się na moment obok mnie, zapytałam czy mogę wejść do zakrystii, której wejście znajdowało się po lewej stronie ołtarza Marii Magdaleny. Chciałam zrobić tam zdjęcie jedenastowiecznego miecza Krzyżowca Godfryda de Bouillon. Ksiądz skinął głową, a ja weszłam do ciemnego pomieszczenia…
     Muszę zaznaczyć, że wtedy miałam tylko mały aparat cyfrowy i zdjęcia ze względu na niedostateczne oświetlenie pomieszczeń wychodziły zbyt ciemne i niewyraźne. Nie wiem dlaczego, ale bardziej przywiązywałam wagę do fotografowania się na tle historycznych obiektów i miejsc.  Może dlatego, że sama nie bardzo wierzyłam w to, że tam jestem. Gdybym dzisiaj pojechała do Ziemi Świętej, wyposażona w lustrzankę, to moją uwagę skupiłabym zupełnie na czymś innym...
 

     Trzeci raz, Jezus ukazał się swoim uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim. Po bezowocnym nocnym połowie, gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: "Dzieci, czy macie co na posiłek?" Odpowiedzieli Mu: "Nie". On rzekł do nich: "Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie". Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć (J 21, 4-6)…
     Byłam w Tabgha nad jeziorem Tyberiadzkim zwanym także Galilejskim, Genezaret lub Morzem Kinaret (kinor - harfa, lira - jako, że kształtem przypomina ten instrument). Dopiero tam w miejscu gdzie niebo styka się z ziemią, a cieniutki pasek horyzontu przesłania delikatna mgiełka tajemniczości poczułam całą mocą wydarzenia zamierzchłych czasów.
     Wydawało mi się, że widziałam jak uczniowie zeszli na ląd i ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: "Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili".  Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: "Chodźcie, posilcie się!" Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: "Kto Ty jesteś?" bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. (J 21, 9-13).
 

     Minęło dwa tysiące lat, a ja próbowałam w tym samym miejscu spotkać Jezusa, który jak mi się wydaje nie ukazał się uczniom po to, żeby nakazać im kontemplowanie życia duchowego w samotni. Galilea była dla nich ważnym miejscem, tam mieszkali, pracowali, tam były ich korzenie, ich rodziny… Zmartwychwstanie miało uświęcić dom, w którym toczy się normalne życie…
 

     Pojawienie się Jezusa nad Jeziorem Galilejskim kończy wędrówkę ziemską. Wniebowstąpienie to ostatnia chwila, kiedy żywe osoby widzą Jezusa.
     Uczeni spierają się czy należy pojmować je dosłownie czy metafizycznie. Święty Łukasz nie pozostawił co do tego wątpliwości i nadał wniebowstąpieniu sens czysto materialny (Łk 24, 50-51). Jego świadkami było wiele osób. Trudno to sobie wyobrazić, chociaż temat ten przedstawiany był przez wielu malarzy. Nie sposób traktować tego wydarzenia z chłodną kalkulacją i do końca wytłumaczyć jego naturę. Należy uznać je za fakt, tym bardziej, że nie wspominają o nim tylko i wyłącznie ewangeliści.
     Po doświadczeniu obydwu cudów, zmartwychwstania i wniebowstąpienia, apostołowie głosili dobrą nowinę i za prawdę o triumfie życia nad śmiercią ginęli z rąk Rzymian…
 

     Nadprzyrodzona siła Boga wkroczyła w nasze życie. Bóg jest wśród nas. Ja jednak łatwiej Go odnajduję na łonie przyrody, wśród pól i łąk, w dolinach rzek i wodach oceanów, w górach i na nizinach, w lasach i na bezdrożach, podczas deszczu i w spiekocie dnia…, odnajduję go w szczerym uśmiechu człowieka, w przyjaznym geście, dobrym słowie…
      Mój Bóg mnie nie potępia za moje powątpiewania i przez Syna Swojego Jezusa Chrystusa, tak jak niewiernemu Tomaszowi mówi podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku… (J 20, 19 – 31).
     Sprawdź mnie przekonaj się empirycznie, że to wszystko prawda…


Na lotnisku Ben Gurion w Tel Awiwie

Widok na Jerozolimę z Kościoła Dominus Flevit

Mury Starej Jerozolimy

Kirkut, Dolina Cedronu i Stara Jerozolima - widok z Góry Oliwnej

Kirkut - kamyczki zamiast kwiatów i lampek

Via Dolorosa - kaplica franciszkańska - II stacja Drogi Krzyżowej

Ulica w Starej Jerozolimie

Uliczki Starej Jerozolimy, wąskie, ciemne i gwarne

Via Dolorosa

Via Dolorosa - teren kościoła koptyjskiego

Via Dolorosa - teren kościoła koptyjskiego

Posterunki jerozolimskie

Przed Kościołem Pater Noster

Modlitwa Ojcze Nasz w języku aramejskim i hebrajskim - Kościół Pater Noster

Modlitwa w języku polskim

Kościół Pater Noster

Mauzoleum Aurelie de Bossi założycielki Karmelu Pater Noster w 1872 roku

Ogród Getsemani na Górze Oliwnej

Oliwki być może tysiącletnie w Ogrodzie Getsemani

Przed Bazyliką Grobu Pańskiego

Bazylika Grobu Pańskiego - Kamień Namaszczenia

Mozaika ścienna nad Kamieniem Namaszczenia

W kolejce do Grobu Pańskiego

Miecz Godfryda de Bouillon - XI w

Biblijne Morze Kinaret

Jezioro Genezaret - nie odpływajcie beze mnie

Mieszkańcy kamiennego usypiska - nad brzegiem Jeziora Galilejskiego

Wzgórza Golan

Jezioro Tyberiadzkie i Wzgórza Golan

Rejs łodzią po Jeziorze Galilejskim

Nad Jeziorem Tyberiadzkim najlepiej smakują ryby

Paś owce moje, paś baranki moje...

Jerozolima - w Wieczerniku

Jerozolima - Złota Brama z Łukiem Żalu po lewej i Miłosierdzia po prawej

      cdn


Posty o Ziemi Świętej
Herod Wielki i jego dzieła
Hajfa i kibuce Izraela
Chrzest w Jordanie 
Galilea
Góra Tabor
Jerycho i Góra Kuszenia

14 komentarzy:

  1. świetnie opisałaś historie chrześcijaństwa! i ten i rys konfliktu ”duchowego"
    z czasów komuny ... sam podlegałem też silnej indoktrynacji ateistów, ale
    i odrzucenia przez katolików! i utworzyłem swój mały świat ... uznałem
    że wiara to pozytywny element życia i jest potrzebny Jezus, Maria, apostołowie
    itp itd ... ale bardziej jego nauki! co do roli kobiet to mam inne zdanie: kobiety w tamtych czasach były traktowane jako często ”towar”... większość religii i opartych na nich państwach (imperiach)
    miała u podstaw jako narzędzie władzy armię - a do czego potrzebne były armii
    kobiety to chyba sama wiesz! i z tego co pamiętam to w chrześcijaństwie odsunięcie od pełnienia posługi; wynikało też z przeświadczenia w tamtych czasach o ”grzeszności” kobiety z natury, i to był bardziej główny czynnik odsunięcia od czynienia rytuałów i hierarchii kościelnej. Co do reszty zgadzam się ... pozdrawiam: Slawrys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Slawrys,
      dzisiaj rano przeczytałam ciekawą wypowiedź Andrzeja Stasiuka, którą zadedykował księdzu Wojciechowi Lemańskiemu i którą w niewielkim fragmencie zacytuję:
      "Uważam, że za czasów komuny Kościół był lepszy. W każdym razie bardziej chrześcijański. Jego pokora była wymuszona, ale na pewno bliższa temu, który go zakładał. Biskupów nie było w radio, w gazetach, w telewizji. Żyli sobie własnym życiem i oglądało się ich tylko podczas bierzmowania (...).
      Nie było biskupów w telewizji za mej młodości. Nie było ich w gazetach. Kościół miał twarz proboszcza i wikarego. Oni – księża i my – wierni byliśmy delikatnie i dyskretnie prześladowani. To sprawiało, że czuliśmy się wspólnotą (...)"

      Mnie najbardziej podoba się zdanie: "Kościół miał twarz proboszcza i wikarego"
      I tak rzeczywiście było. Kochaliśmy ich i wierzyliśmy im. Na moim blogu pisałam o takim właśnie wikariuszu:
      http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2011/11/obraz-xii-ksiadz-aleksander.html

      i o takim właśnie proboszczu:
      http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2011/08/obraz-viii-korzenie-czyli-troche.html

      To nie były tylko twarze! Tworzyliśmy jeden całkiem nieźle funkcjonujący organizm!

      Na temat tej roli kobiet nie będę się wypowiadać, żeby nie sprowadzać ich tylko na niziny życia. Przez wieki wmawiano kobietom ich przedmiotowość, te które miały coś do powiedzenia były z życia usuwane, preparowano dowody "ich zbrodni" po czym zabijano...
      Jeszcze dzisiaj niektórzy księża mają średniowieczne pojmowanie pierwiastka żeńskiego...
      Nie mogą się z takimi zgodzić, którzy twierdzą na przykład, że ostre kolory lakierów na paznokciach u rąk i nóg są oznaką mocy szatana i opętania kobiety...
      Myślę, że strach męskiego pierwiastka wzbraniającego, czy też odrzucającego urok, powab..., ciepło, wierność, miłość, przywiązanie pierwiastka kobiecego jest ogromny, stąd to odrzucenie kobiety i traktowanie jej jako towar...

      Kiedy zdarza mi się uczestniczyć w wieczornych mszach w dniu powszednim, to z pewnym zawsze zdziwieniem stwierdzam, że gdyby nie kobiety, Kościół już dawno by nie istniał.
      Dlaczego, zapytasz?
      Dlatego, że to one wypełniają świątynie, to one modlą się do Wszechmogącego o pokój na ziemi i w rodzinie. Nie widzę tam mężczyzn, zdarza się czasami jakiś jeden, czy dwóch...
      Gdzie oni są? Opluwają się wzajemnie na forach internetowych, wszystko krytykują, często z piwkiem w ręku, przed telewizorem...

      Kobiety są cierpliwe i pomału wdrażają inny model życia w rodzinie. Co raz więcej osób wyrzuca szklane ekrany na śmietnik, źródło nienawiści, sensacji...

      Ściskam Cię serdecznie przyjacielu :)))*

      Usuń
    2. Chyba Dolina Cedronu najpiękniejsza, wspaniałe fotografie!!!

      Co do Stasiuka - tekst bardzo trafny. Osobiście nie uczestniczę w mszach świętych od czasu, gdy ksiądz z ambony wygłaszał morały na temat wyższości PiS nad resztą, a inny, na jednym z pogrzebów nazwał wszystkich, w tym mnie :), pijakami i wiejskimi darmozjadami, którzy przychodzą do niego tylko w chwili śmierci członka rodziny i płacą mu nędzne grosze. Cieszę się więc, że mieszkam w mieście i mam za rogiem cmentarz komunalny. Jestem za to w Kościele częściej niż niejeden "prawdziwy" katolik, bo nie w niedzielę, tylko w momencie, kiedy mam taką potrzebę, rano, wieczorem, w środę. Jestem zazwyczaj sam. Tak lubię obcować z Bogiem.
      Co do mężczyzn to znam takich, którzy są tak spracowani pracą fizyczną, że wolą święty spokój, nawet ten bez Kościoła i są naprawdę wspaniałymi, dobrymi ludźmi z wielkim sercem, a przecież o to w życiu chodzi. Ciekawi mnie za to, jaki będzie trend w przyszłości. Czy dzisiejsi młodzi ludzie staną się bywalcami miejsc sacrum na starość, a może świątynie będą masowo zamykane, szczególnie na wyludniających się wsiach Polski "B"?
      Przepraszam za taki wybieg tematyczny.
      Pozdrawiam, Ewo :)

      Usuń
    3. Zbyszku
      To bardzo trudny temat. Społeczeństwo jest podzielone, ludzie skłóceni...
      Niewątpliwe przyczyniła się do tego i polityka Państwa i Kościoła. Nie można budować przyszłości na kłamstwie, to kruche fundamenty...
      Mogę powiedzieć, że jestem apolityczna i nie daję sobą manipulować..., nie wypowiadam się też, kiedy nie znam dobrze tematu.

      Cieszę się, że mieszkam w małym mieście i żyję tradycjami moich rodziców, których młodość przypadała na okres łagru i przymusowych robót...
      Ich marzeniem po wojennym doświadczeniu było spokojne życie i praca bez bata nad karkiem. Swoim dzieciom chcieli zaoszczędzić cierpień i trzymali nas z dala od polityki, w wierze w Boga...

      Jednak strach czaił się wszędzie, od tego nie mogli nas uchronić...

      W dobroć ludzi wierzę jak najbardziej, mam tego dowody niemalże każdego dnia. Są wspaniali mężczyźni i wspaniałe kobiety. Ciebie do takich oczywiście zaliczam :)

      W niektórych państwach świątynie sprzedaje się i zamienia je na różnego rodzaju placówki kulturalne i inne. U nas póki co, w dni powszednie świątynie wypełniają ludzie samotni chociaż nie koniecznie starzy. Myślę też, że jest sporo młodzieży wierzącej, takiej która świadomie odrzuca blichtr tego świata. W mojej supraskiej parafii jest ich sporo...

      Dziekuję za słowo komentarza Zbyszku i serdecznie pozdrawiam :)))

      Usuń
    4. Małe miasteczka żyją swoim wspaniałym lecz trudnym światem. Ale Supraśl uwielbiam :) Napsioczyłem, ale marzy mi się taka otwartość. Pozdrawiam :)

      Usuń
    5. Zgadza się małe miasteczka to trudny świat. Porównałabym go do wielkiej rodziny, czego nie można powiedzieć o mieście.
      W rodzinie wszyscy się znają, kochają i kłócą, ale zawsze wspólnymi siłami wychodzą na prostą, czego nie można powiedzieć o wielkich aglomeracjach i dużych miastach, gdzie wszystkiego kontrolować nie sposób...

      Dziękuję Ci za tę miłość do Supraśla i ten cudowny filmik na YT, który może być przykładem starania się księdza o podkreślenie wyjątkowego wydarzenia w życiu młodych ludzi rozpoczynających wspólną niełatwą drogę. Jestem pewna, że wyśpiewane słowa "Wielkiej miłości" są o wiele więcej warte niż kazanie, którego zazwyczaj pod wpływem emocji się nie pamięta...

      Myślę, że kościół, pomijając politykę, jest potrzebny w życiu człowieka i tego wątpiącego, i tego bezgranicznie wierzącego w Boga. Lubię nasze tradycje, chociaż ostatnich świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy po raz pierwszy w życiu nie obchodziłam, ze względu na komplikacje ze zdrowiem...

      Znam takich co tylko raz w roku przychodzą do kościoła, w czasie świąt Wielkanocnych i naprawdę nie mogę powiedzieć o nich złego słowa...

      Ściskam Cię serdecznie Zbyszku :)

      Usuń
  2. Znac Boga i Jezusa Chrystusa to jest zycie wieczne,ktore zaczyna sie od momentu spotkania.W personalnym zwiazku z Bogiem plec nie ma znaczenia, jest tylko poslannictwo do wypelnienia. Religia nie mozna tego zastapic. Interesujacy post,Ewa.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może tylko ja widzę w tym Twoim "wyznaniu wiary" pewną sprzeczność; wątpisz ale i wierzysz. Może się mylę, ale wiara polega na tym, że przyjmuję do wiadomości, w pełni akceptuję i nie próbuję "sprawdzać".
    Mnie się wydaje (moja Pani od historii mawiała: "omów przyczyny"), że religia powstała na zamówienie polityczne- jest (była) "narzędziem" zespalającym, pozwalała utrzymywać społeczeństwo w ryzach (utrzymanie władzy) a przede wszystkim jest wygodnym pretekstem do podbojów i wojen. Czegóż chcieć więcej? Przykładów na powyższe jest w dziejach aż nadto... A maluczcy- niech wierzą w czystość deklaracji i intencji, chodzenie po wodzie i sprawiedliwość po śmierci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim "wyznaniu wiary" chodziło mi bardziej nie o samą wiarę, tylko o prawdę, której nigdy nie poznamy...,i to właśnie dlatego, że każda ideologia jest narzędziem zespalającym, pozwalającym utrzymać społeczeństwo w ryzach i jest pretekstem do podbojów i wojen - z tym się zgadzam. Powtarzane kłamstwa stają się prawdą...

      Coś niecoś pisałam na ten temat pod tym linkiem:
      http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2012/08/moje-podroze-palenie-ksiag-i-paac.html
      Znajdziesz tam coś niecoś o Dioklecjanie i ostatnim cesarzu Teodozjuszu I Wielkim i jego ustawie z 380 roku...

      A maluczcy byli i będą i nie należy się im dziwić, że wierzą w czystość deklaracji i w to, że wybrani przez nich będą rządzić uczciwie i sprawiedliwie. Gdyby nie było maluczkich, to nie byłoby nad kim panować...

      Moja deklaracja wiary jest jasna. Wierzę, że Wszechmogący istnieje, mam tego dowody każdego dnia...

      Moc serdeczności przesyłam :)))*

      Usuń
  4. Ogolnie myslenie jest takie ,ze sa ludzie wierzacy i niewierzacy w Boga. A tak naprawde to wszyscy wierza, ze jest Bog. Wszyscy mamy dowody Jego istnienia.Naukowcy mowia,ze dowodem na istnienie czegos niewidzialnego jest widzialna manifestacja tego, np wiatr,grawitacja,itp. Apostol Pawel przyponial,ze nawet demony wierza w Boga i drza.Prawda jest taka,ze sa ludzie ktorzy przyjmuja nad soba autorytet/krolowanie Boga i ludzie,ktorzy tego nie chca przyjac.Jezeli ktos chce dodatkowych dowodow na istnienie Boga to je znajdzie/dostanie, tak jak Tomasz dostal dowod zmartwychwstania Pana Jezusa.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam wiele historii z życia wziętych, ludzie opowiadają o swoich spotkaniach z Bogiem i nie mam powodów, żeby im nie wierzyć.
      Uściski Tereniu i wszystkiego dobrego :)

      Usuń
  5. Witaj, Ewuniu :*

    Jak zawsze błagam o litość i wybaczenie, że piszę słów parę tak późno, ale na usprawiedliwienie powiem, że czytałam znacznie wcześniej. Dzisiaj dopiero mogę usiąść na spokojnie i ubrać myśli w słowa, nastrój ku temu odpowiedni.

    Ty wiesz, jak Ziemia Święta (pomimo wszystko, zwłaszcza tych słów) jest mi bliska. Są takie kwestie na tym świecie, które wyraźnie należy oddzielić od personalnych przekonań a z pewnością wiara czy jej brak, należy do tego. Ja szanuję każdego kto odwiedza w pokoju Izrael, każdej religii, każdej tradycji, każdej kultury... a choćby wpadł tam ino na piwo z kodakiem w łapkach, jeśli tylko potrafi docenić świętość tego miejsca, nie tylko tkwiącą w wierzeniach różnych religii otoczkę, jest sam swój. Zbyt wiele Zła krąży nad Izraelem i tylko czeka na jedno jego potknięcie. O tę ziemię biją się od tysięcy lat różne ludy, nacje, różne interesy piorą tam swe brudy więc wydaje mi się, że choćby przez wzgląd na to, ta jałowa z pozoru ziemia, ma w sobie jakąś ponadczasową wartość. Czy można tak długo bić się o coś "bezwartościowego"?

    Głębiej w sprawę "religii" nie wejdę, ino z brzegu. Chciałabym powiedzieć że: dzień w którym ludzie zaczęli wierzyć, że wiara i religia są jednym, był czarnym epizodem w historii ludzkości. Co prawda odrobinę racji ma ów pan, który twierdzi, że religia jest narzędziem na sterowanie maluczkimi, jednakże sama wiara jeśli szczera i prowadząca do dobra skrytego w sercu (czy sumieniu) jednostki, na tyle światłej aby w mrok nie leźć na oślep tylko dlatego, że przywódca duchowy tak każe, niczym złym nie jest.
    Wiara nie jest kwestią, którą czy to nauka czy polityka mają prawo roztrząsać. I gdyby tylko każdy wierzący na świecie był skłonny myśleć samodzielnie, zamiast ślepo podążać za aparatczykami, kto wie... może wówczas "święte wojny" i inne zbrodnie w imieniu bogów, dobiegłyby końca? To głupota jednostek w służbie religii wywołuje zamęt i daje ludziom nauki i nie tylko, pole do krytyki. Pamiętasz co mówił król Jerozolimy Baldwin do Bajana? Nie ważne co każą nam politycy, królowie, przywódcy duchowi... w obliczu Boga każdy człowiek odpowiada tylko za siebie. I w tym tkwi problem a nie w wierze. Ja nie walczę z wiarą, ja staram się pokazać śpiącym, że ich przewodnicy nie są z nimi szczerzy i mają podwójną moralność. Co by każdy myślał, sam za siebie.

    Ps. Zdjęcia piękne, Kirkut robi wrażenie, dawno nie widziałam. Z pewnych względów zawsze omijam cmentarze. A owe ujęcia fali na jeziorze... czuję tamtejszy powiew, zapachy i temperaturę. Zwierzątko pośród skał cudaczne, nie mam pojęcia co to, ale już lubię. ;P Zazdroszczę także tych wędrówek wąskimi, krętymi... chociaż nie tak dawno sama takimi kroczyłam. To największy plus (moim zdaniem) tego kraju. I tylko te wzgórza, podobnie jak Synaj na południu, ranią oko. Dowód na to, że kiedy zdrowy rozsądek zostaje uśpiony, myszy harcują.

    Pozdrawiam serdecznie :) :**** (Ćmok)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baldwin IV został królem Jerozolimy mając trzynaście lat i rządził nią niespełna jedenaście. Zmarł młodo w wieku dwudziestu czterech...
      Przyszło mu żyć w trudnych czasach, tym bardziej, że był dotknięty okrutną chorobą i kto wie może dlatego więcej rozumiał, może właśnie dlatego dążył do zawarcia pokoju z Saladynem, a przede wszystkim, myślę, że zależało mu na zjednoczeniu chrześcijan. Gdyby nie własne interesy i korzyści ówczesnych dostojników, to kto wie jak potoczyłaby się dalej historia...
      Życie w cierpieniu pozwala cierpiącemu na właściwszą ocenę sytuacji..., prywata polityków, przywódców duchowych niestety niszczy ideały i depcze Dobro.
      Kilka dni temu pewien mój bardzo dobry, świecki znajomy zaproponował mi udział w rekolekcjach. Odmówiłam, tłumacząc się własnymi zasadami nie wiązania się z jakimikolwiek grupami i narzucania mi tematu. Nie znaczy to, że odrzucam mądrość innych, lubię słuchać, ale tak jak i Ty lubię myśleć za siebie...

      Cieszę się, że zechciałaś napisać kilka słów, mimo, że Twój stosunek do otaczającej nas rzeczywistości mniej więcej jest mi znany, bo nie raz obie prawiłyśmy o tym...

      A o Jerozolimie będzie następny wpis w drugiej części Ziemi zwanej Świętą. Jest to dość trudny ale i banalny temat, jako że o Jerozolimie napisano niesłychanie wiele. Chciałabym być oryginalna i nie powtarzać się. Wiem jednak, że mi się to nie uda..., chyba, że pewne kwestie pominę...

      Całuski przesyłam :)))*

      Usuń