cd To były moje
kolejne wakacje z Ewą i naszymi synami Florianem i Wojciechem. Tym razem
mieliśmy pojechać na zachód Francji
do Saint-Jean-de-Monts i zatrzymać
się w jednym z wielu campingów rozsianych wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego w departamencie Vendée, należącym do regionu Pays de la Loire.
Wakacje zapowiadały się ciekawie. Tę część Francji znałam tylko z przewodników i podręczników do nauki języka francuskiego obejmujących dział kultury i cywilizacji francuskiej, a także z podręczników historii i historii sztuki.
Ewa zaplanowała kilka fascynujących wycieczek, które najbardziej mnie intrygowały, a poza tym byłam ciekawa owego campingu, na którym ona spędzała kilkanaście dni w ciągu roku. Ci co mnie znają, wiedzą, że nie lubię plażowania, leżenia pod parasolem z zamkniętymi oczyma, ale właściciele kompleksu zagwarantowali każdemu z nas po dwa dni bezpłatnego korzystania z rowerów.
Mieliśmy zarezerwowany tak zwany mobile home ze wszelkimi wygodami: salon, kuchnia, łazienka, WC, dwie sypialnie, taras przed domkiem i miejsce na samochód.
Wszystkie kwatery na ogromnym, ogrodzonym i strzeżonym placu były obwiedzione z trzech stron zielonym żywopłotem. Wiele z nich posiadało własne mini ogródki pełne kolorowych kwiatów, a upragniony cień w czasie upałów zapewniały drzewa. Camping szczycił się czterema gwiazdkami, oferował kąpiele w basenie - w razie potrzeby z wodą podgrzewaną, kąpiele w jacuzzi i brodziku dla dzieci. Były tam także inne budynki socjalne: świetlica, restauracja, sklepik, toalety z prysznicami, jak również inne atrakcje na powietrzu - szczególnie dla najmłodszych...
Po śniadaniu zeszliśmy do podziemnego garażu i załadowaliśmy bagażnik najpotrzebniejszymi rzeczami. Słoneczny początek dnia nie zapowiadał kłopotów. Radośni zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy po przygodę. Ewa nacisnęła przycisk otwierający bramę, dojechała do końca tunelu garażowego wiodącego na ulicę i..., to był finisz naszej wyprawy! Padł lewy tylny resor jej Xsary. Wróciliśmy z powrotem i wypakowaliśmy bagaże.
Nie lada problemem było wypożyczenie auta w sobotę rano. Po kilkunastu telefonach udało się i jeszcze we wczesnych godzinach popołudniowych Ewa odebrała samochód, jednak wyjeżdżając z wypożyczalni delikatnie, niemalże niewidocznie otarła lakier w okolicach tylnego światła. Przyzwyczajona do automatycznego ostrzegania podczas cofania w swojej Xsarze źle oceniła odległość, a może też przydarzyło jej się to ze zdenerwowania. W każdym bądź razie oświadczyła, że tym autem pojedzie tylko do Saint-Jean-de-Monts około pięciuset trzydziestu kilometrów i tą samą trasą wróci do domu w Fontenay. Nasze plany wzięły w łeb. Nie sprzeciwiałam się. Sama przecież wiele razy wyjeżdżałam w daleką drogę i wiedziałam jak bardzo trzeba być skupionym na samej jeździe kiedy ma się kilkoro pasażerów, a tu na dodatek w cudzym samochodzie.
Ewa doskonale prowadzi auto i jeszcze przed wieczorem dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże, zjedliśmy kolację i poszliśmy nad ocean. Był przypływ kiedy chłopcy jako jedyni weszli do wody i grali w piłkę. Lato tamtego roku nie było tak słoneczne i ciepłe jak zwykle w tym regionie bywało...
W niedzielę nikt nie chciał iść ze mną do kościoła, około pięciu kilometrów w obie strony. Wracając z mszy świętej spotkałam w drodze Ewę, która złamała postanowienie i jeden jedyny raz wybrała się wypożyczonym samochodem po zakupy do miasteczka... cdn
Wakacje zapowiadały się ciekawie. Tę część Francji znałam tylko z przewodników i podręczników do nauki języka francuskiego obejmujących dział kultury i cywilizacji francuskiej, a także z podręczników historii i historii sztuki.
Ewa zaplanowała kilka fascynujących wycieczek, które najbardziej mnie intrygowały, a poza tym byłam ciekawa owego campingu, na którym ona spędzała kilkanaście dni w ciągu roku. Ci co mnie znają, wiedzą, że nie lubię plażowania, leżenia pod parasolem z zamkniętymi oczyma, ale właściciele kompleksu zagwarantowali każdemu z nas po dwa dni bezpłatnego korzystania z rowerów.
Mieliśmy zarezerwowany tak zwany mobile home ze wszelkimi wygodami: salon, kuchnia, łazienka, WC, dwie sypialnie, taras przed domkiem i miejsce na samochód.
Wszystkie kwatery na ogromnym, ogrodzonym i strzeżonym placu były obwiedzione z trzech stron zielonym żywopłotem. Wiele z nich posiadało własne mini ogródki pełne kolorowych kwiatów, a upragniony cień w czasie upałów zapewniały drzewa. Camping szczycił się czterema gwiazdkami, oferował kąpiele w basenie - w razie potrzeby z wodą podgrzewaną, kąpiele w jacuzzi i brodziku dla dzieci. Były tam także inne budynki socjalne: świetlica, restauracja, sklepik, toalety z prysznicami, jak również inne atrakcje na powietrzu - szczególnie dla najmłodszych...
Po śniadaniu zeszliśmy do podziemnego garażu i załadowaliśmy bagażnik najpotrzebniejszymi rzeczami. Słoneczny początek dnia nie zapowiadał kłopotów. Radośni zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy po przygodę. Ewa nacisnęła przycisk otwierający bramę, dojechała do końca tunelu garażowego wiodącego na ulicę i..., to był finisz naszej wyprawy! Padł lewy tylny resor jej Xsary. Wróciliśmy z powrotem i wypakowaliśmy bagaże.
Nie lada problemem było wypożyczenie auta w sobotę rano. Po kilkunastu telefonach udało się i jeszcze we wczesnych godzinach popołudniowych Ewa odebrała samochód, jednak wyjeżdżając z wypożyczalni delikatnie, niemalże niewidocznie otarła lakier w okolicach tylnego światła. Przyzwyczajona do automatycznego ostrzegania podczas cofania w swojej Xsarze źle oceniła odległość, a może też przydarzyło jej się to ze zdenerwowania. W każdym bądź razie oświadczyła, że tym autem pojedzie tylko do Saint-Jean-de-Monts około pięciuset trzydziestu kilometrów i tą samą trasą wróci do domu w Fontenay. Nasze plany wzięły w łeb. Nie sprzeciwiałam się. Sama przecież wiele razy wyjeżdżałam w daleką drogę i wiedziałam jak bardzo trzeba być skupionym na samej jeździe kiedy ma się kilkoro pasażerów, a tu na dodatek w cudzym samochodzie.
Ewa doskonale prowadzi auto i jeszcze przed wieczorem dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże, zjedliśmy kolację i poszliśmy nad ocean. Był przypływ kiedy chłopcy jako jedyni weszli do wody i grali w piłkę. Lato tamtego roku nie było tak słoneczne i ciepłe jak zwykle w tym regionie bywało...
W niedzielę nikt nie chciał iść ze mną do kościoła, około pięciu kilometrów w obie strony. Wracając z mszy świętej spotkałam w drodze Ewę, która złamała postanowienie i jeden jedyny raz wybrała się wypożyczonym samochodem po zakupy do miasteczka... cdn
Posty
- wakacje w departamencie Vendée -
Kraina Loary, Zachodnia Francja
- Jean-Louis-Toutain - wystawa rzeźby plenerowej w Saint-Jean-de-Monts
- Wyjazd nad Atlantyk, na camping w Saint-Jean-de-Monts
- Rowerem po historycznej Wandei - wycieczka do Notre-Dame-de-Monts
- Rowerowa wyprawa na wyspę Noirmoutier
- Bez celu, czyli koniec wandejskiej opowieści
- Jean-Louis-Toutain - wystawa rzeźby plenerowej w Saint-Jean-de-Monts
- Wyjazd nad Atlantyk, na camping w Saint-Jean-de-Monts
- Rowerem po historycznej Wandei - wycieczka do Notre-Dame-de-Monts
- Rowerowa wyprawa na wyspę Noirmoutier
- Bez celu, czyli koniec wandejskiej opowieści
Byłam kiedyś na bardzo podobnym kampingu w Antibes, ale spaliśmy w namiotach i na lokatorów mobil home-ów patrzyliśmy z zazdrością. A do kościoła mieliśmy 5 km w jedną stronę, ale też poszłam :)
OdpowiedzUsuńKoło nas mieszkała w dużym namiocie wielodzietna rodzina z Anglii. Nic nie krępowało dzieciaków, pełen luz i swoboda.
UsuńBuziaki :)
z opisu camping bardzo luksusowy! tak można wypoczywać a nie na brudnym placu z 1 toaletą na 100 osób:(
OdpowiedzUsuńSzczególnie latem, kiedy cały czas przebywa się pod chmurką.
UsuńNa każdym campingu są także specjalne kwatery pod namioty z indywidualnym ujęciem wody. Ta forma wakacji też ma swój urok, polecam ją młodszym małżeństwom z dziećmi.
Uściski :)
Byliśmy w 2009 roku na kempingu w St Hilaire-De-Riez. Kemping nazywał się Sol a Gogo. Rewelacjne miejsce, ale mi się teraz zatęskniło :).
OdpowiedzUsuń