cd Z Ards Forest
Park do Gweedore wybraliśmy
drogę N56, ale nie w kierunku na
Latterkenny, tylko dalej na północ do Dunfanaghy,
miasta położonego nad zatoką o tej samej nazwie, będącą częścią wód Sheephaven Bay. Stamtąd pojechaliśmy na
zachód Hrabstwa Donegal, a później na południe w kierunku katolickiej parafii Gweedore, kolebki irlandzkiej kultury Gaelic.
Mieszkańcy wsi i miasteczek takich jak Bunbeg, Derrybeg, Dunlewey... podają nazwy miejscowości tylko w celach administracyjnych, na przykład adresów pocztowych, a tak zwyczajnie, na co dzień, nazywają siebie mieszkańcami Gweedore.
Ubogi, słabo zaludniony obszar zachodniej części hrabstwa ze względu na ukształtowanie terenu i nieurodzajne gleby, pod względem zwyczajów i tradycji irlandzkich wyróżnia się bardzo na tle innych regionów. Warto się w nim zatrzymać na dłużej i poznać bliżej odmienną od reszty kraju tożsamość kulturową trzech parafii: Gweedore, Cloughaneely i Rosses, których hasłem reklamowym jest up here it's different, z bogatą historią tradycji muzycznych, teatralnych, gaelic games, a nade wszystko języka irlandzkiego...
Do Dunlewey prowadziła droga R251 wzdłuż jezior Lough Nacung Upper i Dunlewy Lough obok Errigal największego szczytu pasma górskiego Derryveagh Mountains, wznoszącego się na wysokość siedmiuset pięćdziesięciu jeden metrów nad poziomem morza.
Pogoda pogarszała się z minuty na minutę, a więc tę bez wątpienia zaliczaną do najpiękniejszych gór na wyspie podziwialiśmy z cmentarnego wzgórza kościoła Sacred Heart Catholic Church, którego strzelista wieża podpierała ciemne deszczowe chmury. Rozpadało się na dobre kiedy schodziliśmy na parking usytuowany przed bramą kamiennego ogrodzenia.
Deszcz i silny wiatr uniemożliwił nam także wyprawę do Glenveagh National Park, obejmującego część wspomnianego wyżej pasma górskiego Derryveagh Mountains. Malownicze jeziora w północnej części parku otoczone łagodnymi zboczami, głębokie torfowiska i bagna, jednym słowem dziką nieujarzmioną przez człowieka naturę mogłam podziwiać tylko zza szyby naszego autka samotnie pędzącego pustą drogą w kierunku Latterkenny. Pracujące wycieraczki i kiepska widoczność nie pozwalały mi na swobodne fotografowanie tego fantastycznego bezmiaru przestrzeni w kolorze złotego piasku, odcieni brązów i czerni, całkowicie pozbawionego zabudowań i obecności człowieka. Zapłakany świat i muzyka klasyczna wypełniająca wnętrze samochodu, którym podróżowaliśmy przez osiem dni odrywały mnie od prawdy życia...
Tę niebywałą, zapłakaną krainę, kojącą smutek, przeganiającą troski pragnęłam wpisać na listę powrotów... i zastanawiałam się, czy taki powrót jest możliwy, a tak w ogóle dlaczego nie jestem jakimś nomadem, dlaczego człowiek całe życie zabiega o dobra materialne, urządza dom, pielęgnuje ogródek, otacza się niepotrzebnymi przedmiotami, a na starość siedzi w jednym ulubionym kącie i jak ma jeszcze w miarę dobry wzrok czyta książki i marzy... o podróżach...
Dlaczego większość z nas myśli o tym jak uprzyjemnić sobie czas, a nie o tym jak go dobrze wykorzystać? Dlaczego nie stosujemy darmowych rad i mądrości innych, dlaczego odwracamy się od lustra i nie chcemy znaleźć w nim naszego prawdziwego oblicza...?
Ech! Nostalgia to taka przypadłość z długą przeszłością, ale i z intrygującą przyszłością /zdanie z Wikipedii/
Mieszkańcy wsi i miasteczek takich jak Bunbeg, Derrybeg, Dunlewey... podają nazwy miejscowości tylko w celach administracyjnych, na przykład adresów pocztowych, a tak zwyczajnie, na co dzień, nazywają siebie mieszkańcami Gweedore.
Ubogi, słabo zaludniony obszar zachodniej części hrabstwa ze względu na ukształtowanie terenu i nieurodzajne gleby, pod względem zwyczajów i tradycji irlandzkich wyróżnia się bardzo na tle innych regionów. Warto się w nim zatrzymać na dłużej i poznać bliżej odmienną od reszty kraju tożsamość kulturową trzech parafii: Gweedore, Cloughaneely i Rosses, których hasłem reklamowym jest up here it's different, z bogatą historią tradycji muzycznych, teatralnych, gaelic games, a nade wszystko języka irlandzkiego...
Do Dunlewey prowadziła droga R251 wzdłuż jezior Lough Nacung Upper i Dunlewy Lough obok Errigal największego szczytu pasma górskiego Derryveagh Mountains, wznoszącego się na wysokość siedmiuset pięćdziesięciu jeden metrów nad poziomem morza.
Pogoda pogarszała się z minuty na minutę, a więc tę bez wątpienia zaliczaną do najpiękniejszych gór na wyspie podziwialiśmy z cmentarnego wzgórza kościoła Sacred Heart Catholic Church, którego strzelista wieża podpierała ciemne deszczowe chmury. Rozpadało się na dobre kiedy schodziliśmy na parking usytuowany przed bramą kamiennego ogrodzenia.
Deszcz i silny wiatr uniemożliwił nam także wyprawę do Glenveagh National Park, obejmującego część wspomnianego wyżej pasma górskiego Derryveagh Mountains. Malownicze jeziora w północnej części parku otoczone łagodnymi zboczami, głębokie torfowiska i bagna, jednym słowem dziką nieujarzmioną przez człowieka naturę mogłam podziwiać tylko zza szyby naszego autka samotnie pędzącego pustą drogą w kierunku Latterkenny. Pracujące wycieraczki i kiepska widoczność nie pozwalały mi na swobodne fotografowanie tego fantastycznego bezmiaru przestrzeni w kolorze złotego piasku, odcieni brązów i czerni, całkowicie pozbawionego zabudowań i obecności człowieka. Zapłakany świat i muzyka klasyczna wypełniająca wnętrze samochodu, którym podróżowaliśmy przez osiem dni odrywały mnie od prawdy życia...
Tę niebywałą, zapłakaną krainę, kojącą smutek, przeganiającą troski pragnęłam wpisać na listę powrotów... i zastanawiałam się, czy taki powrót jest możliwy, a tak w ogóle dlaczego nie jestem jakimś nomadem, dlaczego człowiek całe życie zabiega o dobra materialne, urządza dom, pielęgnuje ogródek, otacza się niepotrzebnymi przedmiotami, a na starość siedzi w jednym ulubionym kącie i jak ma jeszcze w miarę dobry wzrok czyta książki i marzy... o podróżach...
Dlaczego większość z nas myśli o tym jak uprzyjemnić sobie czas, a nie o tym jak go dobrze wykorzystać? Dlaczego nie stosujemy darmowych rad i mądrości innych, dlaczego odwracamy się od lustra i nie chcemy znaleźć w nim naszego prawdziwego oblicza...?
Ech! Nostalgia to taka przypadłość z długą przeszłością, ale i z intrygującą przyszłością /zdanie z Wikipedii/
Jeszcze przed południem w drodze do Ards Forest Park
Presbyterian Church Dunfanaghy
Droga do Dunlewey i góry Derryveagh Mountains ze
szczytem Errigal
Kościół Najświętszego Serca Jezusowego
- Sacred Head Catholic Dunlewey
na tle Errigal, najwyższego szczytu w Hrabstwie Donegal
i widok na okolicę
- Sacred Head Catholic Dunlewey
na tle Errigal, najwyższego szczytu w Hrabstwie Donegal
i widok na okolicę
Zapłakane pustkowie
Ale, ale, to jeszcze nie koniec dnia...
Zakończenie będzie bardzo kolorowe... i deszczowe
cdn
A gdyby ktoś chciał zdobyć szczyt góry Errigal,
to może to zrobić z Piotrem albo z Pendragonem
Byłem wokół Errigal wiele razy i wciąż nie mam dość. Prze fajne miejsce! Dzięki za wspomnienia. Pozdrawiam oczywiście.
OdpowiedzUsuńPiotrze wczoraj razem z Tobą i Pendragonem wyprawiłam się na szczyt Errigal po raz kolejny. Zaraz wstawię linki do Waszych blogów.
UsuńUściski :)))*
Wystarczy kliknąć na "Piotrem" i "Pendragonem" na końcu posta :)
UsuńDziękuję! właśnie przeczytałem,jak napisałaś, że chciałaś aby ta podróż trwała i trwała i nie wiesz czemu. My za każdym razem mamy takie same odczucia i chyba dlatego, że Donegal jest inny. To przestrzeń mało usiana domostwami a zwykły kamień sprawia wrażenie jak by był jakiś inny, magiczny, ciekawy. Opisać nie sposób, można tylko wciąż robić kółka dookoła Donegal i wciąż podziwiać to samo...
UsuńJadąc na Zieloną Wyspę nie sądziłam, że jest aż tak piękna, tak dziewicza. Chciałam wyjechać gdzieś dalej, a tymczasem czasu zabrakło na Hrabstwo Donegal i zobaczyłam tak niewiele...
UsuńHmmm...Kraina, domy, krajobrazy, oszczedne w kolorach, daje to wszystko uczucie ladu, harmonii, spokoju ducha...z odpowiednia muzyka w samochodzie mozna sobie bladzic myslami nostalgicznie i nie tak nostalgicznie. Ja jeszcze mialabym kawe w termosie, i ladne kubki pod reka, i saczylabym powoli napoj i grzala milo rece....sciskam Ewo z And ciagle, ale powoli i chyba i jednak i mimo wszystko i moze wyjade do Polski pod koniec czerwca. ( i chyba przez Bogote i Madryt, jak nigdy)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia dlaczego tak bardzo chciałam, żeby podróż poprzez to pustkowie trwała i trwała. Zdjęcia mi nie wyszły i nie oddają w pełni piękna tego miejsca.
UsuńKawy nie mieliśmy, a moje ręce i mnie przed zimnem chroniły rękawiczki i przystanek w pubie...
Dziękuję za wieści z And. Kto wie może zobaczymy się w Polsce. Jedna z moich zaprzyjaźnionych blogerek zapowiedziała wizytę 13 lipca. Może tak więcej nas się zbierze w latem w Supraślu ?
Buziaki :)))*
Moze, chcialabym ale najpierw musze wydostac sie stad! sciskam mocno
UsuńA więc trzymam kciuki :)
UsuńWitaj Ewuniu,
OdpowiedzUsuńOj szkoda, że pogoda nie pozwoliła Wam na zaglądnięcie do Glenveagh National park, to na prawdę piękne miejsce. Koniecznie musisz przylecieć do Irlandii znowu.
Pozdrawiam - Kasia.
Kasiu ten deszcz tworzył niesamowity nastrój...
UsuńKto wie może kiedyś odgrzeję wspomnienia i wzbogacę je jeszcze jedną wyprawą do Irlandii.
Buziaki i moc serdeczności :)))*
Errigal ma w sobie coś niesamowitego, za chmurami wygląda niezwykle tajemniczo i choć normalnie nie pociągają mnie góry, boję się większych wzniesień, co tu dużo ukrywać, to jednak przyjrzałabym się z bliska temu miejscu. Ma w sobie jakąś "niedostrzegalną" ale "wyczuwalną" moc. A mżawka nie może przecież popsuć dobrego nastroju, przecież nie jesteś z cukru, prawda? ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*** (Ćmok)
Śniło mi się, że jeżdżę po tym pustkowiu jakimś starym motocyklem i czerpię tę niedostrzegalną ale wyczuwalną moc..., a pogoda była jakaś taka "neutralna", nie padało, ale też i słońce nie świeciło, nie było mi ani zimno ani ciepło, czułam się wspaniale!
UsuńĆmoki i cmoki przesyłam :)))*