niedziela, 23 lutego 2014

Rowerowa wyprawa na wyspę Noirmoutier


    cd Kiedy wróciliśmy z rowerowej wyprawy na wyspę Noirmoutier mój syn powiedział:
    - Mamo, nie rób mi więcej takich niespodzianek!
    I nie dał się namówić na kolejne wyprawy.
    Jeździłam więc sama i podziwiałam błogi nastrój wszystkich tych co wypoczywali na plaży. Zastanawiałam się dlaczego nie mogę usiedzieć w jednym miejscu, dlaczego tylko jeden jedyny raz padłam na ręcznik rozłożony na złocistym piasku i leżałam bez ruchu może jakieś trzydzieści minut, a potem, żeby tak zupełnie nie zniknąć z oczu moim towarzyszom spacerowałam plażą raz w jedną, raz w drugą stronę.
    Nie dajcie się zwieść mojemu wyglądowi bo to było prawie osiem lat temu. Dzisiaj moje ciało pokrywa sieć zmarszczek, mniej się ruszam i starzeję w galopującym tempie, widać to szczególnie po zimie, kiedy wysuszona skóra marszczy się albo jakoś tak dziwnie obwisa. Na dodatek włosy się przerzedzają, policzki opadają, a o dłoniach nie wspomnę...
    No cóż ta choroba mnie także dopadła, a myślałam, że ja będę wyjątkiem! Nie żebym się użalała, nie! Tylko czasami tak sobie myślę, dlaczego emeryci zawiązują swoje własne społeczności, do których ja zupełnie nie pasuję.
    Siedzi we mnie jakaś przewrotna natura, bowiem z młodością się nie obnosiłam - kochałam dom i jego urządzanie, a ze starością nie mogę w tym domu wytrzymać - gna mnie gdzieś przed siebie i niemalże dramatem jest brak odpowiednich środków na wyruszenie w świat, tak bez celu, bo czy cel ma jakiekolwiek znaczenie?
    Tak naprawdę nikogo nie obchodzę. Syn żyje swoim życiem, mąż emigrował za pracą i minie trochę czasu zanim znowu połączymy się w szczęśliwym związku.
    Zostałam więc sama! Ze swoimi wspomnieniami!
    Na szczęście pamięć mnie jeszcze nie zawodzi!




    Na wyspę Noirmoutier wybraliśmy się wczesnym rankiem. Nie powiedziałam Wojtkowi, że mamy do pokonania około trzydziestu pięciu kilometrów w jedną stronę i żeby uniknąć niezadowolenia syna nadrabiałam miną, uśmiechałam się i powtarzałam co jakiś czas, że to już blisko. A on kręcił się na siodełku, przesuwał pośladki to na prawo to na lewo, podnosił się i energicznie kręcił pedałami jakby chciał mieć już za sobą trud całej wyprawy.
    Wyspę z częścią kontynentalną łączył  most i jak było do niego daleko zobaczyliśmy z plaży, na której postanowiliśmy chwilę odpocząć i popodziwiać brzeg podczas odpływu. A ziemia odsłonięta przez cofające się morze czy też ocean jest twarda, stopy w niej nie grzęzną i można jechać rowerem.
    Nie jestem normalną matką, bo która matka o tej porze dnia wyciąga dziecko z pościeli i zmusza do wysiłku. Plaża była pusta, niebo mocno zachmurzone i horyzont zamglony. 
 
Zjawisko pływowe, którego przyczyną są siły grawitacyjne Księżyca i Słońca

Przeciętny czas między kolejnymi przypływami wynosi 12 godzin i 27 minut (Wikipedia)

W momencie w którym poziom wody przestaje się obniżać, woda jest najspokojniejsza (Wikipedia)

Jest jeszcze wcześnie rano

Pusto tu o tej porze

W tle Pont du Noirmoutier

Most jest coraz bliżej, ale najpierw musimy stąd wyjść kolejnym dojściem do plaży

Teraz idziemy w kierunku mostu

     Wiedziałam, że podczas odpływu na wyspę można dojść lub dojechać nie tylko mostem, ale także drogą Passage du Gois, która podczas dwóch przypływów w ciągu dnia ginie w oceanie. Istniały także inne przejścia, ale to było wyjątkowe ze względu na cztero i półkilometrową długość  pasażu i wysokość wody często dochodzącą do czterech metrów w zależności od pływu. Przez wiele lat ta stara droga używana była przez mieszkańców wyspy nim skonstruowano most. Wydarzyło się tu wiele wypadków.  Dzisiaj jej początku i końca strzegą dwa krzyże, ale każdy kto chce przejść na drugą stronę musi liczyć się z niebezpieczeństwem jakie mu grozi podczas zalania starej drogi i przestrzegać dokładnie określonych godzin odpływu.
    Wyspa ma tylko osiemnaście kilometrów długości, a jej szerokość w najwęższym miejscu wynosi pięćset metrów, a w najszerszym dwanaście kilometrów. Często mówi się o niej, że jest wyspą mimozy. Łagodny klimat sprawia, że roślina kwitnie zimą. W krajobrazie dominują słone bagna, wydmy i dębowe lasy. Jadąc w stronę miasteczka
Noirmoutier-en-l'Île, po obu stronach drogi widzieliśmy uprawy ziemniaków. Gdzieś usłyszałam, że te z wyspy są najlepsze.  
 
Le Passage du Gois podczas odpływu i most Pont du Noirmoutier

Tablica informacyjna z godzinami w których możliwa jest przeprawa pasażem du Gois

    Wybraliśmy przejazd przez łukowaty most. Mieliśmy już za sobą spory kawał drogi, więc czuliśmy się tak jakbyśmy jechali stromym zboczem pod górę. Na szczycie zrobiliśmy kolejny przystanek, obserwowaliśmy niewielki o tej porze dnia ruch na moście i zachwycaliśmy się nie powtarzalnym pięknem tego miejsca. Była tam ścieżka dla pieszych i ścieżka rowerowa z dwoma pasami do jazdy w przeciwnych kierunkach. Wojtek chciał wracać. Przekonałam go, że skoro dotarliśmy aż tutaj, to kolejnych kilka kilometrów więcej nie sprawi nam większych problemów. Obiecałam, że na wyspie wpadniemy do pizzerii. Ale kiedy dojechaliśmy do miasteczka wszystkie lokale były zamknięte. Otwierano je dopiero około południa. W pobliskiej piekarni pachniało świeżym pieczywem. Wybraliśmy kilka rodzajów słodkich bułeczek i usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz zamkniętej pizzerii. 

Most skonstruowano na początku lat siedemdziesiątych

Po drugiej stronie przejście dla pieszych

Długość mostu - 583 m

  Pont du Noirmoutier - dwa pasy ścieżki rowerowej. Główne przęsło - 88 m

Atlantyk -  jeszcze podczas odpływu. Szerokość mostu - 13,5 m

Jesteśmy już na wyspie Noirmoutier

Ruszamy w głąb wyspy, której powierzchnia wynosi około 50 km2

Droga główna. Wyspa podzielona jest na cztery gminy

Chi, chi, nic mi nie jest...

Świeżym pieczywem pachniało z daleka

Nie pojechaliśmy na sam koniec wyspy...

          Wracaliśmy inną drogą, jakimiś uliczkami, polami, ścieżkami. Nie mogę powiedzieć, że zabłądziliśmy, bo po obu stronach prześwitywało morze, a więc kierunek był dobry.
    Wojtek padł po przejechaniu około siedemdziesięciu kilometrów, a ja udawałam bohatera.
    Następnego dnia pojechałam sama i oczywiście zabłądziłam, jako że nazbyt często kieruję się intuicją a nie mapą, do czytania której muszę wkładać okulary... cdn


8 komentarzy:

  1. Nie tylko Ciebie Ewo, gdzieś gna. Miło poczytać o lecie, wyspach, rowerowych wycieczkach.
    Sporo jest takich dziwnych miejsc we Francji z oceanem, jako reżyserem wodnych dróg.
    Ciekawie opisałaś Ewo Waszą wycieczkę.
    Biedny chłopak. Znalazłabym dla Ciebie towarzyszkę rowerowych eskapad, dla której rower to idealny środek lokomocji. Była na nim w Rzymie i Wilnie i w wielu różnych miejscach...
    W dzisiejszym poście zobaczyłam w Tobie zupełnie inną osobę- tak, jak większość z nas zmagającą się z polską codziennością .
    Wiatru w Żagle ! Moc serdeczności.
    Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten wiatr w żagle, który być może przepędzi troski, o których nie lubię pisać. Życie zahartowało mnie na tyle, że i lata chude przetrwam, a potem będzie już tylko lepiej.
      Serdeczności przyjmuję i odwzajemniam serdecznymi uściskami :)

      Usuń
  2. Piekna wycieczka.Wow,podziwiam Twoja kondycje fizyczna by dzien po dniu pokonywac tyle kilometrow. Musialo to byc wspaniale uczucie pedalowac w tej otwartej przestrzeni nad woda. Dziekuje i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz na tak długie trasy się nie porywam, co najwyżej czterdzieści kilometrów, a tak optymalnie wystarczy mi piętnaście dziennie, ale póki co drogi w lesie jeszcze śliskie, śnieg topnieje i robi się błoto.
      Może za kilka dni wiatr obsuszy leśne ścieżki, to wyciągnę rower.
      Buziaki :)

      Usuń
  3. Skoro Ci się chce: opisywać, analizować, wyszukiwać, zwiedzać i być w ruchu, to metryka ani ilość zmarszczek nie mają znaczenia. Jesteś młoda! Najwyżej miałaś słabszy dzień, taki na małe użalenie się nad sobą.
    Mocne uściski i wiele serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś uroczy, czuję tę moc serdeczności i dziękuję.

      Wiesz w jakiej porze mnie odwiedzić, bo właśnie wróciłam z mojej wędrówki na Pólko no i oczywiści w samotności jem obiad.

      Dzisiaj był pełny luz na Pólku, żadnej żywej duszy. Leżałam na stole do góry brzuchem i fotografowałam swoje stopy na tle szybko przepływających chmur i koron topoli z pękami jemioły. Może wrzucę je na bloga?

      Odwzajemniam uściski :))))*

      Usuń
  4. 70 km!!! ales bohaterka..ale warto bylo bo podroz niewykla, niezwykle krajobrazy...a to narzekanie na starosc, to chyba mocno przesadzone...caluje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykłe podróże, niezwykłe krajobrazy i niezwykli ludzie - obie umiemy tę niezwykłość dostrzegać.
      Buziaki :)

      Usuń